Co ja zjadam? Meksykańska masakra zupą kukurydzianą

Nadobna pani. Królowa wszystkich dań. Esencja istnienia, co rozgrzewa w zimowe wieczory, a latem chłodnym pocałunkiem niesie ukojenie. Bywa nieprzewidywalna i kapryśna. Dobra, dość tego chrzanienia, dziś powiem o zupie.

Człowiek nie jest taki, żeby nie pojeździł sobie po świecie. Byłam więc i w Sochaczewie (polecam, piękne muzeum kolejnictwa), i w Gliwicach (starówka, palmiarnia, radiostacja, ech, ach). Byłam nawet raz na chwilę na lodowcu w Alpach i raz w Lizbonie, ale tylko przez 22 godziny. I wiecie co wam powiem? Nigdzie nie podawali takiej meksykańskiej zupy jak ta, którą gotuję w domu. Przypadek? Nie sądzę... Ale do rzeczy.

Zupa, o której dzisiaj opowiem, to nie jest byle co. To najukochańsza potrawa wszystkich domowników, oraz mój pierwszy wielki eksperyment z małą książką kucharską. Działo się to w czasach, kiedy głównym składnikiem wszystkich moich dań było przede wszystkim Złoto Meksyku, czy jak tam zwą metaforycznie kukurydzę. Dodawałam ją namiętnie do sałatek i do omletów, gotowałam w kolbach i chrupałam w plackach, jadłam ją nawet zapieczoną w piekarniku z pasztetem. Nic więc dziwnego, że gdy w domu mojego prawie-już-męża pojawiła się skromna książeczka z kilkunastoma dość prostymi przepisami na dania kuchni meksykańskiej, postanowiłam swą przygodę zacząć od zupy kukurydzianej.

SKŁADNIKI (wersja biedna*)

- 2 puszki pomidorów, całych

- 3 puszki kukurydzy

- 1,5 cebuli (**)

- 3 ząbki czosnku

- łyżeczka oliwy

- 300 ml wody (***)

- sól, pieprz, sproszkowana papryka

Zacznijmy od końca, czyli od przypisów. Wersja biedna (*) nazywa się tak, ponieważ taka właśnie jest. Otóż nie mam pieniędzy, nie mam już nic w lodówce, ale mam w szafkach zbunkrowane puszki. Mogę ugotować zupę... Wersja biedna świetnie sprawdza się zimą, gdy wszystkie prawdziwe, niezapuszkowane pomidory są albo szalenie drogie, albo szalenie niesmaczne, albo jedno i drugie, zaś prawdziwą kukurydzę w kolbach oglądać możecie wyłącznie w filmach z nurtu agro-porno (z koniem).

Cebula w ilości 1,5 sztuki (**) - sami rozumiecie, jedna to za mało, dwie to za dużo. Poza tym zgodnie ze słowami mistrza Pratchetta każda prawdziwa gospodyni musi zostawić zawsze połówkę cebuli. Przypuszczalnie inaczej świat runąłby w posadach.

300 ml wody (***) - właściwie to nie wiem ile wody powinno się wlać, nigdy nie mierzyłam. Można dolać więcej i otrzymać rzadką, pozbawioną smaku breję; można dolać mniej i cieszyć się uroczą breją. Można zastąpić wodę bulionem na kurczaku, albo wywarem z warzyw zmieszanym z masłem. Wszystko można. Można nawet zastąpić kukurydzę śrubkami, tylko po co?

Oliwa. Z Oliwek. I Cebula. fot. Dominika WęcławekOliwa. Z Oliwek. I Cebula. fot. Dominika Węcławek Oliwa. Z Oliwek. I Cebula. fot. Dominika Węcławek Oliwa. Z Oliwek. I Cebula. Z cebuli. (fot. Dominika Węcławek)

Garnek. Duży. Cebulę siekamy, czosnek przeciskamy przez praskę do czosnku, garnek rozgrzewamy, kapiemy tam oliwą (tak, oliwą! Wszędzie oliwa, taplamy się w oliwie. Nie w oleju rzepakowym, nie w słonecznikowym, ani nie w maśle. W oliwie z oliwek, na pohybel sukinsynom!). Wrzucamy cebulę, wciskamy tego przebrzydłego, cuchnącego dziada, czosnka. Mieszamy ich, a po 30 sekundach wlewamy pomidory z obydwu puszek. Solimy. Możemy też odrobinę posłodzić. I dodać czerwonej, sproszkowanej, słodkiej papryki. Albo ostrej. Możemy dodać pieprzu.

Bieda-pomidory z puszki, fot. Dominika WęcławekBieda-pomidory z puszki, fot. Dominika Węcławek Bieda-pomidory z puszki, fot. Dominika Węcławek Bieda-pomidory z puszki, fot. Dominika Węcławek

Potem mieszamy, mieszamy, mieszamy. Mieszamy. To ważne. Jak się atomy pomidora źle ułożą, to znacznie trudniej będzie zasilić tym paliwem silniki naszego promu kosmicznego zwanego życiem, czy jak to metaforycznie ująć. Zatem mieszamy. Kiedy już nasza prazupa osiągnie całkiem wysoką temperaturę - możemy to zmierzyć wkładając mały palec do wywaru i parząc się w niego (boli bardzo i są pęcherze - zupa jest za gorąca, nic nie czuć - zupa za zimna), albo zdając się na instynkt samozachowawczy (paruje i emituje ciepło już z oddali - jest ok, nie paruje - jest za zimna) - wsypujemy dwie puszki kukurydzy.

Kuuuuuuuuukurydzaaaaaaaaa, ona tam jest i czeka na mnie. fot. Dominika WęcławekKuuuuuuuuukurydzaaaaaaaaa, ona tam jest i czeka na mnie. fot. Dominika Węcławek Kuuuuuuuuukurydzaaaaaaaaa, ona tam jest i czeka na mnie. fot. Dominika Węcławek Kuuuuuuuuukurydzaaaaaaaaa, ona tam jest i czeka na mnie (fot. Dominika Węcławek)

Teraz najważniejsze - sięgamy po blender i ucieramy wszystko na papkę. Mielimy aż miło. Ma być takie bardziej gładkie. Jak już takie jest, to wrzucamy trzecią puszkę kukurydzy i dolewamy wodę, dla rozrzedzenia. Doprawiamy do smaku. Jemy.

Predom grozy. fot. Dominika WęcławekPredom grozy. fot. Dominika Węcławek Predom grozy. fot. Dominika Węcławek Predom grozy (fot. Dominika Węcławek)

Podawać z grzankami. Pilnować przed dziećmi. W żadnym wypadku nie zastępować kukurydzy wieprzowiną, a pomidorów koźliną. Jeśli coś popieprzyliście w przepisie - nie martwcie się, Jaś Kapela was ocali.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.