Chris Hadfield: Astronauci nie liczą na szczęście

Takie rzeczy się zdarzają! Najsłynniejszy astronauta, właściciel uroczego wąsa i niestrudzony popularyzator wiedzy o kosmosie pogadał ze mną przez Skype'a. Tylko tu przeczytacie, co Chris Hadfield ma do powiedzenia o kosmicznych spacerach, szczęściu i lęku przed ciemnością.

Czego najbardziej się bałeś jako dziecko?

- Bałem się ciemności. Dorastałem na wiejskiej farmie, mieliśmy kilka koni. Moim zadaniem było dbanie o te zwierzęta - doglądanie ich, karmienie, czyszczenie. Konie trzymaliśmy w wielkiej ponadstuletniej stajni. Kiedy przychodziły wietrzne noce, pełno tam było dziwnych cieni i niepokojących odgłosów. Wyobraźnia od razu zaczynała pracować. To jest jednak zła strona wyobraźni - potrafi zapełnić ciemność najgorszymi upiorami...

W przestrzeni kosmicznej też jest dużo ciemności, domyślam się więc, że aby zrealizować marzenie z dzieciństwa i zostać astronautą, musiałeś najpierw pokonać ten pierwszy dziecięcy strach?

- Karmiłem konie każdej nocy, więc dość szybko uporałem się z lękiem. Sekret życia polega na dostrzeżeniu różnicy między strachem i zagrożeniem. Jako dzieciak w pewnym momencie potrafiłem sobie wytłumaczyć, że owszem, jest ciemno, ja się boję, ale poddasze jest wciąż tym samym poddaszem, które oglądam za dnia, z tym samym sianem dla koni. Nic się nie zmienia poza tym, że ja wiem, że jest ciemno, zmienia się więc moje nastawienie. To, co zacząłem robić, by wygrać ze swoim strachem, to studiowanie całego budynku za dnia. Zaglądałem we wszystkie kąty, sprawdzałem każdy gwóźdź i zawias, tak by potem umieć rozpoznać wszystkie odgłosy. W ten sposób oddzieliłem strach od zagrożenia.

Chris w kopule (fot. materiały prasowe)Chris w kopule (fot. materiały prasowe) Chris w kopule (fot. materiały prasowe) Chris w kopule (fot. materiały prasowe)

W swojej pierwszej książce napisałeś, że jest to jedna z kluczowych umiejętności także dla astronautów...

- To bardzo ważne w życiu, by umieć oddzielić te dwie rzeczy, z jednego powodu - strach potrafi ograniczać nasze wybory życiowe. Z wielu ważnych pragnień często rezygnujemy nie z powodu realnego zagrożenia, a tego wyobrażenia, naszego strachu: "Boję się porażki, więc nigdy nie wybiorę się na upragniony uniwersytet", "Boję się małżeństwa, więc będę samotny". W kosmosie ta umiejętność jest jeszcze ważniejsza, bo nie tylko ma przełożenie na naszą odległą przyszłość, ale i rezonuje na to, co się aktualnie dzieje. Kiedy siedzimy zamknięci w małym obiekcie orbitującym wokół Ziemi, nie ma miejsca na panikę. Trzeba działać w sposób logiczny i zorganizowany - strach tu wcale nie pomaga. Za to świadomość zagrożenia i umiejętność uszeregowania konkretnych niebezpieczeństw na liście do eliminacji jest gwarancją przetrwania.

Zanim mogłeś zetknąć się twarzą w twarz z tymi zagrożeniami, przeszedłeś typową dla wielu starszych astronautów drogę - najpierw byłeś pilotem wojskowym, a naukę latania zacząłeś dość wcześnie. Pamiętasz jeszcze, jakie uczucia towarzyszyły ci, gdy po raz pierwszy uniosłeś się nad ziemię?

- Miałem wtedy piętnaście lat, siedziałem sam za sterami szybowca. Moment, kiedy oderwałem się od ziemi, niósł właściwie cały ładunek emocji. Najpierw było w tym troszkę strachu, zwłaszcza w chwili dużego przyspieszenia. Strach brał się stąd, że miałem świadomość, iż od tego momentu mogę liczyć tylko na siebie, to ja decyduję o tym, jak lecieć. To był strach związany z poczuciem dużej odpowiedzialności. Dość szybko strach wyparła ekscytacja z tego samego powodu - hej, oto ja jestem sprawcą, ja kieruję tą maszyną! Przepełniła mnie wielka radość i olbrzymie poczucie wolności. Byłem jak pisklę, które po raz pierwszy wyfruwa z gniazda. To był dla mnie niesamowity moment. Jakby ktoś otworzył przede mną drzwi i pokazał setki możliwości ukrytych wcześniej za nimi.

Który krok w twojej drodze do gwiazd był najtrudniejszy?

- Wszystko zależy od tego, jak mierzysz stopień trudności. Największym wyzwaniem podczas treningów astronautów jest trening pamięci. Są miliony rzeczy, które musisz zapamiętać i zrozumieć, a potem umiejętnie z nich korzystać podczas wielogodzinnych testów. Najbardziej przytłaczający może być zakres wiedzy. Musimy umieć przeprowadzać zabiegi medyczne - nie chodzi o zwykły masaż serca i sztuczne oddychanie, tylko o zszywanie, składanie kończyn i bardziej inwazyjne rzeczy. Musimy wiedzieć, jak obsługiwać wszystkie kamery i jak je naprawiać, musimy umieć się komunikować, obsługiwać pojazdy i urządzenia w różnych językach. Pamiętam, jak musiałem się nauczyć rosyjskiego. Kiedy zaczynałem jako astronauta, potrafiłem powiedzieć raptem dwa słowa po rosyjsku: "niet" i "wodka". Potem musiałem poznać cały nowy alfabet i słownictwo, by móc latać Sojuzem i pracować na rosyjskiej stacji kosmicznej.

Jeśli jednak zapytasz o trudności innego rodzaju, cóż, szanse na to, by zostać astronautą, są niewielkie. Wy wiecie to doskonale, niewielu było polskich astronautów [Chris miał okazję uczestniczyć w jednej z misji razem ze Scottem Parazynskim, astronautą polskiego pochodzenia, ale urodzonym już w USA - przyp. aut.]. Jeśli młoda osoba z Polski chciałaby dziś zostać astronautą, najprawdopodobniej najtrudniejszą rzeczą dla niej byłoby zostać wybranym, przejść tę selekcję. To także było olbrzymie wyzwanie dla mnie. W czasach, w których zacząłem marzyć o lotach w kosmos, w Kanadzie nie było żadnego programu kosmicznego, nie było więc fizycznej możliwości, bym tego dokonał, a mimo to się nie poddałem. Przyznaję, wielkim wyzwaniem było poświęcenie całego życia, związanie wszystkich swoich planów z rzeczą, która być może nigdy się nie wydarzy. Jak Mirosław Hermaszewski, pierwszy Polak w kosmosie. Kiedy był małym chłopcem, nie śnił o tym, że uda mu się polecieć w przestrzeń pozaziemską. I wiesz co? Nigdy by się tam nie znalazł, gdyby nie determinacja i chęć osiągnięcia tego, gdyby nie rozwijanie umiejętności i zdobywanie wiedzy niezbędnej w takich misjach.

Chris Hadfield (fot. Ben Pelosse)Chris Hadfield (fot. Ben Pelosse) Chris Hadfield (fot. Ben Pelosse) Chris Hadfield (fot. Ben Pelosse)

Wspominałeś, że musiałeś nauczyć się zupełnie nowego języka, by móc polecieć na stację kosmiczną MIR. Zanim się tam znalazłeś, musiałeś się przeprowadzić na kilka miesięcy do rosyjskiego Gwiezdnego Miasteczka. Co możesz powiedzieć o różnicach w przygotowaniach do lotu amerykańskich astronautów i rosyjskich kosmonautów?

- Właściwie przygotowania są bardzo podobne na całym świecie. Trenowałem w różnych zakątkach globu - w Kanadzie, w Japonii, na Ukrainie, w Niemczech, we Francji, w Rosji i w USA. Wszędzie chodzi o rozwijanie umiejętności, o współpracę z ekspertami, przede wszystkim zaś o setki godzin sprawdzania się w symulatorach. Proces selekcji astronautów na całym świecie jest podobny. Potrzebni są ludzie, którzy są bardzo sprawni i wytrzymali fizycznie, ale też błyskotliwi, kreatywni. Przyszli astronauci pod każdą szerokością geograficzną muszą umieć rozwiązywać najtrudniejsze zadania i błyskawicznie, choć spokojnie, radzić sobie z zaskakującymi sytuacjami. Jakby tego było mało, muszą mieć odpowiednią osobowość. Jeśli nałożysz ten filtr, narodowość przestaje mieć znaczenie. Dobry astronauta może pochodzić z Chin, z Polski, z Indii, z Danii. Oczywiście podczas szkoleń zdarzają się drobne kulturowe różnice, ale podobieństw jest znacznie, znacznie więcej. Szanse, by porozmawiać o tym między sobą w środowisku, mamy na przykład podczas corocznych zjazdów Stowarzyszenia Uczestników Lotów Kosmicznych. Swoją drogą, to właśnie na jednym z takich zjazdów wiele lat temu poznałem pana Hermaszewskiego.

Miałeś niesamowitą możliwość, by odwiedzić MIR, jak również regularnie bywać na ISS. Jestem ciekawa, jak jest z podobieństwami i różnicami w przypadku obydwu tych stacji kosmicznych...

- Cóż, właściwie to Międzynarodowa Stacja Kosmiczna nie różni się aż tak od tego, czym była stacja MIR. Idea jest podobna - musisz stworzyć coś w rodzaju bańki, do której wprowadzasz oczyszczone powietrze, wodę, generatory mocy, regulatory temperatury. Mamy tak wiele technicznych rozwiązań, które to robią za nas, nie ma w tym magii, jest siła umysłu - więc tu właściwie zasady są takie same. Różnica w przejściu z MIR-a na ISS może być podobna do przesiadania się zza kierownicy volkswagena z rocznika 1965 do współczesnego volkswagena - właściwie to wciąż samochód, ma silnik, cztery koła, kierownicę, tylko jest więcej miejsca, jest wygodniej i pojawiło się kilka dodatkowych bajerów. Ze stacjami kosmicznymi jest tak samo - na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej jest więcej miejsca, więcej mocy i więcej możliwości, klimatyzacja działa lepiej, radio jest bardziej sprawne. ISS jest większa od MIR-a czterokrotnie, możemy tu prowadzić 200 różnych eksperymentów i badań. MIR miał ledwie kilka baterii słonecznych, które nie pozwalały na takie szaleństwa, nie był też zaprojektowany zbyt dobrze pod tym względem. Jednak bez doświadczeń, które wynieśliśmy wszyscy z pracy na stacji MIR, nie moglibyśmy wspólnie zbudować ISS. To, co zbudujemy w przyszłości, będzie dziedzictwem naszych obecnych dokonań, zachodzi tu naturalny proces rozwoju.

Jednym ze zdarzeń, które wpłynęły na pewne zmiany procedur, było "oślepnięcie w kosmosie", o którym w przezabawny sposób opowiedziałeś podczas swojego wystąpienia na TED. Sytuacja pewnie nie wydawała się tak zabawna, gdy byłeś na zewnątrz stacji i pracowałeś, tracąc widzenie - najpierw w jednym oku, potem w drugim. Jednak udało ci się z tego wybrnąć bez paniki i bez zbytniego zaburzania harmonogramu prac. Znasz wiele takich kosmicznych historii ze szczęśliwym zakończeniem?

- Skoro wspominasz o szczęściu, to może ja powiem jedną ważną rzecz - my, astronauci, nigdy nie staramy się na nie liczyć. Skupiamy się na rozwijaniu zdolności, które zastąpią nam szczęście i powodzenie, gdy zdarzy się to, czego nikt się nie spodziewał. Uczymy się radzić sobie z zaskakującymi sytuacjami. Jeśli liczysz na szczęście, będziesz nerwowa, może zabraknie ci pewności i poczucia, że to ty kontrolujesz sytuację. A wierz mi, są w kosmosie takie sytuacje, kiedy wszystko, dosłownie wszystko idzie niezgodnie z planem. W skafandrze jednego z astronautów zepsuł się raz system chłodzenia, zimna woda zaczęła wypełniać hełm, tak że niemal się utopił podczas swojego spaceru kosmicznego. Mieliśmy astronautę z przedziurawionym kombinezonem, który musiał dotrzeć do wnętrza statku. Mieliśmy astronautę, który w czasie spaceru kosmicznego rozchorował się i zaczął wymiotować. Nasze statki kosmiczne wymykały się spod kontroli, kręciły się, przyprawiając człowieka o omdlenie, ale trzeba było mimo wszystko wyłączyć automatykę i przejść na sterowanie manualne. Na stacjach wybuchały pożary, które trzeba było nie tyle ugasić, co najpierw zatrzymać ich rozprzestrzenianie się w kolejnych modułach, gdy nie dało się zamknąć grodzi.

Słynna misja Apollo 13 to dobry przykład tego, jak wrócić na Ziemię z dalekiego rejsu, gdy olbrzymia część twojej rakiety kosmicznej wybuchła i odpadła. Nigdy, przenigdy, w żadnej z tych sytuacji astronauci nie polegali na szczęściu.

Chris Hadfield (fot. materiały prasowe)Chris Hadfield (fot. materiały prasowe) Chris Hadfield (fot. materiały prasowe) Chris Hadfield (fot. materiały prasowe)

Umiejętność radzenia sobie z niespodziewanymi problemami wydaje się idealna, także gdy jest się rodzicem...

- O tak, to potwornie przydatne! (śmiech )

Jako ojciec trójki dzieci możesz powiedzieć, czy bycie jednocześnie ojcem i zdobywcą kosmosu jest trudne?

- Tak, to wciąż pozostaje olbrzymim wyzwaniem. Bycie rodzicem jest trudne, a to, że twoje dzieci rosną, nie sprawia, że jest łatwiej, po prostu zmieniają się problemy i inne rzeczy zaskakują cię, gdy twój syn zaczyna ząbkować, a inne, gdy twoja córka kończy pracę nad doktoratem. Dziś, zanim usiadłem do wywiadu z tobą, zdążyłem porozmawiać z każdym z trójki moich dzieci. Jestem teraz w Dublinie u córki, która za kilkadziesiąt minut będzie bronić doktoratu, jeden z synów jest w Toronto, a drugi w Chinach. Z każdym z dzieciaków dziś rozmawiałem, każdy przeżywa inne rozterki, a ja jako rodzic mam niesłabnące poczucie odpowiedzialności, choćby dlatego, że mam kilkadziesiąt lat więcej praktyki w radzeniu sobie z życiem.

Czy bijące rekordy popularności krótkie filmiki o tym, jak radzić sobie z życiem, myciem zębów, płaczem, dźwiękiem, toaletą i całą resztą... w kosmosie, to także efekt twojej wieloletniej praktyki?

- Jasne! To jest właśnie rezultat dwudziestu lat pracy w agencji kosmicznej i kilkunastu lat prowadzenia warsztatów i spotkań z dzieciakami w tysiącach szkół na całym świecie. Spróbowałem wyciągnąć esencję, wyjaśnić w bardzo przystępny sposób, co my właściwie robimy w tej przestrzeni kosmicznej, jak wygląda nasza praca i codzienność. Ludzie są tego ciekawi - wciąż zadawali mi najróżniejsze pytania, interesowali się rzeczami, o których zazwyczaj astronauci nie opowiadają. Współpracowałem więc ściśle z Kanadyjską Agencją Kosmiczną, wiele lat przed tym, gdy poleciałem po raz pierwszy w kosmos, miałem już swoją własną kamerę i uczyłem się opowiadać o tym, co robię, filmowałem swoje treningi, potem krótkie relacje z misji. Setki godzin nagrań trafiały do montażystów, a potem do odbiorców. Zainteresowanie rosło. Wreszcie trafiłem na półroczną misję na ISS jako jej dowódca. Za każdym razem, kiedy szedłem na obiad czy do laboratorium, gdy myłem zęby albo gdy oczy zaczynały mi łzawić, sięgałem po kamerę i poświęcałem kilka chwil na wyjaśnienie sytuacji albo zjawiska fizycznego. Fakt, że filmiki do dziś cieszą się dużym zainteresowaniem, pokazuje, że było warto spróbować.

 
 

Myślę, że dzięki takim filmikom, dzięki temu, że większość astronautów ma dziś swoje konta na Twitterze, Międzynarodowa Stacja Kosmiczna ma oficjalne konto na Instagramie, a agencje kosmiczne starają się obecnie być bliżej zwykłych ludzi i dostarczać nam, szarakom, dużej ilości ciekawej wiedzy w przystępny sposób, po latach kryzysu ludzie odzyskali wiarę w sens odkrywania Wszechświata. Zgodzisz się ze mną?

- Pewnie! Kosmos się nie zmienił, ludzka ciekawość się nie zmieniła, ale zapraszanie ludzi za kulisy programów kosmicznych, pokazywanie im, co właściwie się dzieje, bardzo pomaga. Jeśli byśmy wciąż ukrywali przed ludźmi to, czym się zajmujemy, jak mogliby nam dać kredyt zaufania i wspierać nas? Dając im wgląd w naszą codzienność, uzmysławiamy im, jak wielki nakład pracy jest potrzebny, ale też jak zdumiewające mogą być jej efekty i jak ważne, także dla ich codziennego życia, mogą być odkrycia, jakich dokonamy, pracując w przestrzeni kosmicznej. No i przede wszystkim możemy udowodnić, że naprawdę polecieliśmy w kosmos! (śmiech )

Nie wierzę, wszystko sfabrykowaliście w hollywoodzkich studiach! Swoją drogą na zakończenie wywiadu muszę zapytać o jedno! Ostatnio wpadła mi w ręce bardzo ciekawa książka - "Marsjanin" Andy'ego Weira. Sądząc po opinii, którą wyraziłeś na okładce, musiałeś ją mieć w rękach, a może nawet przeczytać. Czy osoba z twoim doświadczeniem potrafi jeszcze dobrze się bawić przy filmach i książkach z nurtu science fiction?

- O tak! Czytałem "Marsjanina" na długo, zanim został wydany! Dostaję sporo różnych kosmicznych książek do czytania - ta zdeklasowała wszystkie, które wcześniej do mnie trafiły. Była świetna i bardzo realistyczna. Jeśli oglądasz takie filmy jak "Grawitacja", musisz wiedzieć, że są kompletnie oderwane od naszej kosmicznej rzeczywistości, właściwie to zatruwają środowisko! Przekłamują wszystko, co jest związane z misjami kosmicznymi. Twórcy poświęcają to, co istotne w nurcie s.f., dla dobra jakiejś hollywoodzkiej historyjki. Nawet nie próbują udawać, że zainteresowali się faktycznymi zjawiskami w przestrzeni kosmicznej. W efekcie nie mogę brać na poważnie takich filmów jak "Grawitacja". "Marsjanina" natomiast pokochałem za to, że Andy Weir idealnie połączył twarde fakty, naukowo prawdopodobne pomysły, ciekawą, pełną zwrotów akcji opowieść i intrygujące postaci. Efekt jest genialny! Takie s-f. to ja mogę czytać! Arthur C. Clarke potrafił tak pisać. Właściwie to uwielbiam science fiction, to, czego nie lubię, to niechlujstwo i brak precyzji! Nie lubię utworów, których autorzy poświęcają wszystko - od zgodności z faktami po konstruowanie ciekawych bohaterów - dla opowiedzenia jakiejś marnej historyjki!

Kuba i Floryda (fot. materiały prasowe)Kuba i Floryda (fot. materiały prasowe) Kuba i Floryda (fot. materiały prasowe) Kuba i Floryda (fot. materiały prasowe)

Detroit (fot. materiały prasowe)Detroit (fot. materiały prasowe) Detroit (fot. materiały prasowe) Detroit (fot. materiały prasowe)

Wieś Kaszary, Rosja (fot. materiały prasowe)Wieś Kaszary, Rosja (fot. materiały prasowe) Wieś Kaszary, Rosja (fot. materiały prasowe) Wieś Kaszary, Rosja (fot. materiały prasowe)

Chris Hadfield . Pierwszy kanadyjski astronauta, który odbył spacer kosmiczny. Inżynier, dowódca Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, człowiek, który przybliżył nam kosmos dzięki setkom zdumiewających zdjęć i dziesiątkom filmików edukacyjnych wykonywanych podczas kolejnych misji.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.