18 dni?! Co zrobić z dziećmi podczas świątecznych ferii?

Dwa i pół tygodnia z własnymi dziećmi, w zimie, w czasie największej świątecznej gorączki? Szaleństwo! ktoś tu zwariował, i na pewno nie są to rodzice!

O nie, co to, to nie! Oburzenie, larum, wreszcie terror i zastraszanie sięgnęły zenitu, kiedy tylko rodzice dzieci zbyt małych, by nadawały się do samotnego wypchnięcia poza dom bez opieki, zorientowali się, że w tym roku będą musieli jakoś zabawić swoje słodziaczki , ptaszki , pocieszki i dziubaski nie przez półtora tygodnia, a niemal trzy . Właściwie to jest doskonały pretekst, by spakować manatki i wyjechać - z dziećmi lub bez nich, do ciepłych krajów, albo do Komorowa (podobno w Komorowie warunki są doskonałe, a zakład psychiatryczny całkiem skutecznie wyprowadza ludzi z ciężkiej depresji).

Sytuacja jest niewesoła i może ten sarkastyczny ton powyżej nie na miejscu, wszak wszyscy dobrze wiemy, że o ile dzieci będą miały wolne, to rodzice już niespecjalnie. Naiwną jest wiara ludzi bezdzietnych i tych z odchowanym potomstwem, że w każdym przypadku da się to załatwić zmianowo.

"Bo ja to tak miałam, kwestia dogadania się"

Albo i nie - uwielbiam ludzi, którzy z poczuciem wyższości oznajmiają, że oni sobie tak załatwili "więc nie mówcie mi, że się nie da ". Ja, owszem, mogę pracować z dziećmi w domu, oznacza to tylko tyle, że jestem bardzo znerwicowana, o 40% mniej wydajna, dzieci bywają znudzone, a po wszystkim każdy z nas z radością oddala się w kierunku swojej zagródki. Nie czarujmy się, organizowanie zabaw w momencie, kiedy masz pracę, nawet zdalną, przypomina samotne podejście do lądowania Sojuzem, który wszedł w atmosferę pod niewłaściwym kątem. Właściwie da się pewne rzeczy skorygować, ale komfortowo nie jest. Jako żywo pamiętam wizyty w zakładzie pracy mojej mamy, przejażdżki na budowę i te sprawy, dla mnie to była frajda, ale nie wyobrażam sobie doradcy finansowego, pracownika call-center czy analityka giełdowego wykonującego swoją codzienną pracę z dzieckiem uwieszonym u szyi. Nie każdy rodzic może i jest w stanie być kompetentnym pracownikiem z dzieckiem na głowie. Co więcej, nie znam zbyt wielu rodziców małych dzieci, którzy w okresie okołoświątecznym dostaliby dodatkowe wolne. Może obracam się w złych kręgach. Tak, to pewnie to. Ludzie sukcesu zawsze potrafią sobie załatwić wolne, bez względu na układy w pracy.

"Dzieci muszą odpocząć, dajcie im pożyć"

To się rozumie samo przez się. Nie chodzi o lekcje i sprawy związane z nauką, choć to też bywa dla dzieci stresujące - i nie mówcie mi, że to wina bezstresowego wychowania. Napuszony ton, że dzieciom to teraz wszystko wolno i najlepiej jakby się nie uczyły, możecie sobie wsadzić w tylną kieszeń spodni. Po prostu stresy dorosłości są niewspółmiernie większe. Pewnie już zapomnieliście, jak to było fajnie nie mieć zajęć, nie musieć choć przez chwilę odrabiać zadań domowych. Jaka to była ulga. Szkoła to po prostu dość obciążające nerwowo środowisko. Jest głośno, trzeba nieustannie wchodzić w interakcję, lekcje wymagają koncentracji, przerwy niespecjalnie relaksują, wrzawa, przepychanki, przepocone koszulki, kaszel i smarki. Nie zawsze, ale czasem, po prostu fajnie jest od tego odpocząć i zatęsknić. Weekend to za krótko. Tylko weź to powiedz rodzicom.

Rys. Magda DanajRys. Magda Danaj Rys. Magda Danaj Rys. Magda Danaj

"Przecież są babcie, rodzina"

Mhm... Sąsiedzi i samopomoc szkolna. Nie myślcie, że problem ferii to nowe zjawisko. Tak, problem , użyłam tego słowa z premedytacją. Bo o ile dla dzieci to frajda, to dla rodziców jakby mniejsza. Wciąż mamy z tyłu głowy idealny obraz rodzica, który poświęca dzieciom maksimum uwagi, piecze ciasteczka, buduje z klocków, zawsze radośnie uczestniczy w zabawach, ochoczo wozi dziatwę na plecach, chętnie wypełza na dwór poskakać po okolicznych murkach i drabinkach. Mhm, a potem konfrontuje to z atmosferą w domu. Szef się wkurza, śniadanie niegotowe, wszędzie nasyfione, kto to posprząta, nudzi ci się? To poczytaj książkę. Jak to nie? JA W TWOIM WIEKU PRZECZYTAŁAM CAŁEGO PROUSTA! Klocki rozrzucone, w pokoju bałagan. A kiedy wyjdziemy z domu? A kiedy pościelisz swoje łózko? A kiedy ty skończysz pracować? No już, już zaraz! Godzinę temu też tak mówiłaś!

Może kiedyś byliśmy mniej mobilnym narodem i babcie były bliżej, ale nawet moja babcia była jeszcze czynna zawodowo, kiedy byłam małym dzieckiem, którego nie da się zostawić samego w domu. Nie każda babcia ma też siły, zdrowie, wreszcie chęci, żeby zająć się dziećmi w wieku wczesnoszkolnym, tym bardziej, że dziś nie wystarczy im dawać bułki z masłem na przemian z kluskami i prosić, żeby zjadły coś jeszcze. Dzisiaj te dzieci są jakieś takie interaktywne. Na samą myśl, że miałabym zostawić je z sąsiadami, nieco blednę. Podejrzewam, że nasze sąsiedzkie układy uległyby znacznemu ochłodzeniu, a może nawet ufortyfikowaniu. Nie to, żeby mnie nie ratowali kiedyś. Po prostu nie. A wy? Korzystacie ze wsparcia sąsiadów?

Rzeź

O samopomocy szkolnej, czyli skrzykiwaniu się rodziców z danej klasy i ustalaniu dyżurów przy okazji takich świątecznych przerw, mówi się nie tylko w Polsce. Gdybyście zajrzeli na blogi matek z Wielkiej Brytanii, czy Australii, szybko byście zauważyli, że to właśnie jest ich ulubione rozwiązanie. Jest to jakiś sposób na wspieranie się, problem pojawia się, gdy kilkoro rodziców może się podjąć takich dyżurów, a inni nie. Ach, te drobne tarcia i niesnaski, te sympatie i antypatie, z miejsca przypomina mi się "Bóg rzezi" Yasminy Rezy .

"Szkoła się zajmie"

Temat ferii świątecznych, o tyle innych niż wszystkie ferie i wakacje razem wzięte, że jest w ich trakcie kilka dni wolnych i kilka pracujących - byłby tak samo przegadany i oklepany jak co roku, gdyby nie cała ta sytuacja z paniką młodych rodziców i z dość, hmmm, niemiłym w tonie listem otwartym pani minister.

"Drodzy rodzice, pamiętajcie, że macie prawo, by nauczyciele zaopiekowali się waszym dzieckiem podczas przerwy świątecznej."

Owszem, każdy rodzic powinien o tym wiedzieć. We wszystkie dni pracujące (z wyjątkiem wigilii) w szkołach działają świetlice, w świetlicach zaś obecni są nauczyciele, którzy pełnią dyżury . Każdy rodzic jest zobowiązany wcześniej się zdeklarować, czy jego dziecko będzie chodzić w okresie ferii świątecznych na świetlicę, czy nie. Być może te hordy rodziców szlochające na forach internetowych i wysyłające wiadomości do pani minister od edukacji nie wiedziały o tym. Może wszyscy ulegli jakieś zbiorowej histerii? Trochę się nie dziwię. 18 dni przerwy w nauce. Za chwile ferie zimowe. Przed Wigilią dałoby się jeszcze spokojnie zorganizować dwa normalne dni lekcyjne. A to całe Święto Trzech Króli totalnie rozchrzaniło system, bo zamiast wrócić do szkoły zaraz po nowym roku - no powiedzmy, że odpuszczamy sobie ten piątek (2 stycznia), czyli zamiast wrócić 5 stycznia - dzieciaki pojawią się na zajęciach dopiero 7 stycznia. Niewiarygodne. Tak czy inaczej, dostępu do świetlicy nikt nie broni. O ile rodzice są odporni na te sugestywne spojrzenia, na te znaczące chrząknięcia, ten podtekst. Mistrz Jedi zza szkolnego biurka mówi wam między linijkami: "To nie są te zajęcia, na które chcecie posłać swoje dzieci" . Kto nie uległ nauczycielskiej presji i zignorował to całe "chyba nie chce pani, żeby był sam na świetlicy ", ten może mówić o wyższym stopniu wtajemniczenia. Tak czy inaczej, zajęcia świetlicowe są. Dzieci nie są pozostawione bez opieki. Mogą malować, grać w gry, tarzać się po dywanie, podbierać sobie zabawki, tłuc się, awanturować, nudzić, mówić sobie brzydkie wyrazy, pluć w kubki z kompotem i robić inne rzeczy, które robią zazwyczaj na świetlicy. Tylko czy trzeba było aż niemiłego (wobec nauczycieli) listu pani minister? Czy trzeba było dowalać po chamsku tym, którzy i tak będą spędzać ten międzyświąteczny czas w pracy zabawiając nasze dzieci? Trzeba było sugerować, że są migającymi się od zajęć nierobami, którym się poprzewracało od nadmiaru przywilejów? Chyba nie. A kto uważa, że życie nauczyciela z podstawówki jest czadowe - ten niech wpadnie kiedyś do szkoły poprowadzić zajęcia i zostać na przerwie.

Czy to zmienia sytuację wyjściową? Niespecjalnie. Ferie świąteczne, które mogłyby być dla pracujących rodziców ledwie niedogodnością, dziś urastają do rangi wielkiego problemu wszechświata. Może dlatego, że młodzi rodzice nie spodziewali się, że będą mieli taki orzech do zgryzienia i chcieliby, żeby ktoś inny za nich rozstrzygnął, czy lepiej być idealnym pracownikiem, który bez trudu potrafi utrzymać rodzinę w trudnych czasach, czy lepiej być idealnym rodzicem, który wszystkie sprawy domowe i zabawy wszelakie organizuje z uśmiechem i podwójnym salchowem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.