Sześć rzeczy, które przydadzą się beznadziejnej pani domu

W świecie, w którym nie liczy się skąd pochodzi twoja chemia; w domu, w którym wszyscy są wystarczająco beznadziejni, by olewać ład i porządek; pozostają one - detergenty, które pomagają nawet najgorszym paniom domu przetrwać i nie pójść na dno największego syfu.

Podobno są na świecie dwa typy ludzi. Pierwsi witając gościa w swych skromnych progach mówią dumnie "ogarnąłem/ogarnęłam tu nieco przed Twoim przyjściem" , a ledwie kończą to mówić potykają się o leżące w przedpokoju buty, wywracają dwa kartony pełne Czegoś Co Na Pewno Się Przyda Ale Jeszcze Nie Wiem Do Czego, a robiąc wam miejsce na kanapie zrzucają w mroczną czeluść za nią kilka czasopism i jakiś talerz z kanapką, której powstanie pamiętają najstarsi Majowie. Drudzy jeszcze nie powiedzieli "dzień dobry", a już przepraszają za nieporządek , a ty przez całą wizytę próbujesz wypatrzeć tego małego cholernika w poukładanych przestrzeniach domostwa.

Ja od siebie dokładam trzecią kategorię ludzi - tych, którzy nie zapraszają do siebie nikogo . Podtyp "a" nie robi tego z powodu lęku o to, iż obce ciało w przestrzeni mieszkalnej zaburzy fluktuację cząsteczek porządku i pozostawi liczne ślady chaosu na świeżo wyfroterowanych wykładzinach. Podtyp "b" zdaje sobie sprawę z tego, że chaos i zaburzenia fluktuacji to codzienność oraz, że ile by nie sprzątał i nie ogarniał, jego mieszkanie wygląda jak ostoja dzikiej zwierzyny. Wstydzi się tego, więc woli obcych nie spraszać i nie narażać się na osądy. I z tej właśnie pozycji (3.b) pozdrawiam serdecznie wszystkich zgromadzonych.

Jakiś podstępny paradoks, nazwijmy go Paradoksem Augiasza , sprawia, że te same przymioty, które są potrzebne, by pozostawać Perfekcyjną Panią Domu (determinacja, systematyczność i pewna doza pracowitości) przydają się również, by być tej perfekcji zaprzeczeniem i trwać w swej nieudolności. Tylko dzięki determinacji, systematyczności i pewnej dozie pracowitości nasza nora, w umowie notarialnej zwana lokalem mieszkalnym, od kilkunastu lat pozostaje naszym zamkniętym na wizytatorów Bizancjum Syfu . Jestem też przekonana, że gdybym zaprzestała swych rytuałów porządkowych (tak, owszem, mam takie!), to - cytując najdroższą z rodzicielek - utonęlibyśmy w brudzie. Aby uniknąć tej niefortunnej sytuacji mam na podorędziu pewne środki, detergenty takie i frymuśne urządzenia pozwalające mi utrzymać nasze królestwo w stanie względnej używalności.

1. Kret

Moja koleżanka ze szkoły podstawowej miała rekina i młodszą siostrę, Flintstonowie mają śmieciożernego pelikana, mastodonta zasysającego kurze i świnię pożerającą te małe syfy, które mogłyby zatkać zlewozmywak. Ja mam Kreta. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Kiedy sytuacja kanałowa nie rokuje, gdy utknęliśmy w martwym punkcie, gdy woda w wannie radośnie stoi już pół dnia pomimo wyjętego korka, a w umywalce mamy własne Morskie Oko, cóż. Najpierw ze stoickim spokojem ignoruję sytuację licząc na to, że obejdzie się bez opróżniania naszych małych domowych zbiorników wodnych drogą manualną, a potem  ogarnia mnie szał zasypywania. Zanim jednak zgotuję rurowym barykadom prawdziwą toksyczną śnieżycę granulkową, nastawiam sobie wielki gar wody, oddaję pokłon Madonnie Tuneli i już. Sypię, prószę, zasypuję. Zalewam i podziwiam. Syczy, dymi, paruje. No. Jest w tym jakaś pierwotna siła, moc sprawcza. NIAHAHAHA. Oczywiście czasem trzeba działać inaczej. Na przykład złoty zegarek teściowej wcale nie chciał się rozpuścić i trzeba było rozkręcić syfon, żeby go wyjąć.

2. Ludwik

Zapewne są nowocześniejsze płyny do mycia naczyń, założę się, że wiele z nich pachnie równie pięknie co Lawendowe Pola Zalane Pestycydami, ale ja się przyzwyczaiłam do Ludwika. Właściwie to Ludwikiem zaraziła mnie wiele lat temu teściowa i jakoś tak mi zostało. Umówmy się jednak, że Ludwik to tylko symbol każdego skutecznego płynu do mycia naczyń. Och cóż to jest za detergent! Moi drodzy, to prawdziwy król wszystkich detergentów. Ludwikiem można myć ręce i naczynia (te drugie jednakowoż wolniej schną i rzadziej pękają), można go używać zamiast tych fikuśnych płynów do mycia podłóg, mam też doskonały przepis na pralinki agrestowe z Ludwikiem (nie, nie mam, ale jeśli koniecznie chcecie, to mogę zaraz jakiś wymyślić).

3. Domestos

Nie używam tej nazwy, bo mi zapłacili, po prostu próbowaliśmy tańszych zamienników z Lidla (też mi nie zapłacili), ale tylko cytrynowy Domestos ma właściwą konsystencję. Gdyby Domestos nie był taki nieprzyjazny dla naszych organów wewnętrznych zapewne stanowiłby wyśmienitą bazę do sosów, tymczasem świetnie sprawdza się w roli strażnika czystości broniącego Bizancjum Syfu przed nowymi bakteriami. Jak sobie raz w tygodniu nie zaleję tego, czy owego Domestosem to odczuwam niepokój egzystencjalny i mam poczucie, że niebezpiecznie zbliżam się do krawędzi naszego Świata Dysku.

4. Mleczko

Obrzydliwe słowo. Gdybyście mnie kiedyś zaprosili na prelekcję o detergentach (co już samo w sobie jest pomysłem karkołomnym) wolałabym go nie wymawiać na głos. Wolałabym użyć jakiegoś synonimu, na przykład zawiesista substancja czyszcząca, zawiera składniki wybielające stosowana do czyszczenia powierzchni gładkich nieprzejrzystych z natury . No, ale to nie jest prelekcja. Więc mleczko. Nieoceniony sojusznik w walce z pra-naroślami na kuchence gazowej. Nienawidzę czyścić kuchenki gazowej, ale boję się, że tylko ona jest w stanie działać mimo napiętrzających się dolomitów żywności kipiącej, kapiącej i wyciekającej z garnków, patelni, czajników (ku chwale potężnego Odyna!). Tylko mleczko pokona ten sękacz brudu spieczony na białej powierzchni naszej wielce kulturalnej kuchenki noszącej znamienite nazwisko Zanussi. Więc raz na miesiąc mleczko.

5. Płyn do mycia szyb

Jeśli na liście czynności porządkowo-puryfikacyjnych jest coś, co rodzi we mnie ambiwalentne uczucia, to będzie to mycie okien. Gdybym tylko mogła poświęcić swe życie wyłącznie pracom domowym (a nie spychała je na margines marginesu, stawiając w kolejce za kupowaniem ubrań, ale jednak przed prasowaniem ich), ablucji szyb dokonywałabym z czcią i namaszczeniem przynajmniej raz w miesiącu. W innym wypadku jest jak jest. Dzieci, opady atmosferyczne, drobnoustroje masowo zasiedlające naszą aglomerację miejską - wszystko to pozostawia ślady na naszych szybach a ja próbuję to ignorować i okna myję dwa, góra trzy razy do roku. No bo to trzeba wziąć, odsunąć łóżko, wyprowadzić te pieprzone kaktusy z parapetu, trzeba książki pozdejmować, ułożyć ich stosiki gdzie indziej. To trzeba zostawić pracę na dłużej i zrobić to solidnie. Próbowałam myć okna niesolidnie, ale tylko się zirytowałam, bo tak nie wolno. Płyn do mycia szyb zużywam jednak w ilościach hurtowych, bo jak sobie raz w tygodniu nie umyję kafelków w toalecie, jak nie spłyną mi te ściany błękitną pożogą, to czuję się, jakbym zaprzedała swe człowieczeństwo.

Czystość jest?Czystość jest? Dominika Węcławek Dominika Węcławek

6. Chusteczki. Mokre. Takie do czyszczenia.

Bo mop jest tylko dla porządnych. Czego się nie namiecie zmiotką na szufelkę, to trzeba na mokro doczyścić. Mopowanie zostawiłam mężowi, albo może tylko mi się wydawało, nie wiem, to było dawno. Tak czy inaczej staramy się nie nadużywać mopa, bo on taki biedny, materiałowy, na wątłym kijku, jeszcze się uszkodzi. Jak mam fazę na Prawdziwe Sprzątanie, robię to jak Ojciec Przykazał - miseczka, ściereczka, te sprawy (i Ludwik! nie zapominajmy o Ludwiku!). Jak nie mam fazy, tylko mnie już wkurzają te plamy, to biorę mokre chusteczki i zanieczyszczam środowisko wycierając nawierzchnię nimi właśnie. Po wszystkim czuję się spełniona i znów mogę się oddalić od obowiązków domowych.

Czego i państwu życzę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.