Bo to zła kobieta była: Otylia Klimek, kapłanka Sinobrodego

Była jedną z pierwszych polskich bohaterek amerykańskich gazet. Sąsiedzi mówili, że jest jasnowidzem, prasa ochrzciła ją kapłanką Sinobrodego. Otylia Klimek pomogła opuścić świat żywych co najmniej dziewiętnastu osobom.

- Mój mąż, to okropne, śniło mi się, że za trzy tygodnie już go z nami nie będzie na tym świecie - zaczęła rozpowiadać po sąsiadach. Wszyscy jej wierzyli, zwłaszcza po tym, jak wyśniła śmierć poprzedniego męża i przewidziała dokładnie dzień, w którym zdechły wszystkie psy w sąsiedztwie. Tillie, jak wołali na nią bliscy, bez wątpienia miała dar. Jak się później okazało - nie chodziło wcale o trafne przewidywanie mrocznego finału życia, a o wywoływanie go. Zwłaszcza za pomocą dużych dawek arszeniku.

Żona dobra

O jej przeszłości wiemy niewiele. Tillie Klimek - urodzoną jako Otylia Gburek - prasa zainteresowała się dopiero, gdy stanęła przed sądem oskarżona o zamordowanie swojego trzeciego męża. Wiemy, że urodziła się w 1876 roku na terenach Polski, wyemigrowała wraz z rodzicami i krewnymi do USA już rok później, dorastała w polskiej społeczności w Chicago, a pierwszego męża, jeśli wierzyć kronikom, poślubiła bardzo wcześnie, bo jako nastolatka (w 1890 roku). Wybrankiem jej serca był John Mitkiewicz. Spędzili razem długie 24 lata mieszkając w spokojnym rejonie ceglanych bloków przeplatanych zielonymi terenami przy obecnej Dickens Avenue. Wiemy, że Tillie i John doczekali się syna, Josepha. Sama Otylia zaś zyskała renomę genialnej kucharki. Pewnego dnia miała też wizję senną dotyczącą plagi, jaka spada na okoliczne psy. Kiedy faktycznie czworonogi zaczęły zdychać, Tillie wiedziała już, ze swoich snów, iż to ledwie początek. W kolejnych snach poznała datę śmierci swego ślubnego. Krótko po tym, gdy opowiedziała o swoich widzeniach rodzinie i sąsiadom, nieszczęśnik Mitkiwicz zachorował i zmarł. Zdarzyło się to w styczniu 1914 roku.

Wdowa źle znosiła samotność, niewiele więc myśląc zgłosiła się do biura matrymonialnego, gdzie znalazła Johna, poczciwego chłopaka o swojsko brzmiącym, choć już nieco zamerykanizowanym nazwisku Huszkakski . Nieszczęśnik zapadł jednak na zdrowiu i jeszcze w maju Tillie stała nad jego trumną w czarnej woalce. Wkrótce po pogrzebie w biurze matrymonialnym trafiła na dane Josepha Ruskowskiego . Skromny mężczyzna tak przypadł do serca wciąż jeszcze młodej wdówce, że postanowiła sformalizować związek jeszcze w tym samym roku, w którym pochowała pierwszego małżonka i nowego narzeczonego.

Ze śmiercią jej do twarzy: Tillie KlimekZe śmiercią jej do twarzy: Tillie Klimek Fot. archiwum Fot. Archiwum

Przepowiednie i cukierki

Przykra sprawa, ledwie nowożeńcy spędzili ze sobą noc poślubną, a już polską mistrzynię chochli i przepowiedni ponownie naszły wizje. Te najgorsze, o tym, jak nowy oblubieniec błądzi w mrokach krainy Tanatosa. Gdy Ruskowski zmarł jeszcze w tym samym roku, w którym poślubił kobietę gotującą najsmaczniejszy bigos w okolicy, cóż, Tillie ledwo przeżyła żałobę. Na osłodę dostała 2000 dolarów z polisy na życie po mężu. To już druga wypłata w gotówce, jaką w 1914 roku przyjęła z rąk ubezpieczyciela. Dwa razy wyższa, niż po umiłowanym Johnie Mitkiewiczu. By nie być sam na sam ze swymi myślami i snami w te trudne, czarne dni, Tillie znalazła sobie towarzysza i pocieszyciela. Oczywiście za pośrednictwem biura matrymonialnego. Był nim Joseph Grantkowski . Facet okazał się być nielojalny, śmierć za to dotrzymała słowa danego Otylii we śnie. Przyszła i zabrała Grantkowskiego krótko po tym, jak rzucił biedną wdowę. Kostucha zabrała też przy okazji jego siostrę, która nie przepadała za Otylią, ale lubiła jej "cukierki na zgodę" . Następny narzeczony, Pan Meyer, po prostu zniknął. Właściwie nikt nie wie kim naprawdę był i co się z nim stało, ale to z nim Tillie zamieszkała na spokojnej alei 924. North Winchester, tej rozciągającej się między sympatycznym, choć niewielkim parkiem Emmersona, a rozległymi terenami zielonymi wokół cmentarza Rosehill.

Frank Kupszyk , trzeci oficjalny mąż, był wcieleniem dobra. Pewnie dlatego Mroczny Żniwiarz długo nie upominał się o niego. Tillie jednak miała inne zmartwienie. W snach zaczęła widzieć jak umierają dzieci jej bliskich, na przykład kolejne szkraby z dość licznego stadka, jakie powiła kuzynka Nellie Koulik . Tanatos zabrał także pierwszego męża Nellie, Wojtka. We śnie Otylii mężczyzna, ojciec dzieciom, wiądł, czerniał, aż wsiąkł był w ziemię. W rzeczywistości zachorował i ledwie po kilkudziesięciu godzinach opuścił ten łez padół. Całe szczęście, że Nellie znalazła wsparcie w nowym mężczyźnie, który towarzyszył jej w trudnych chwilach, gdy świat żywych opuszczały kolejne jej dzieci i wnuczęta. Nie oszukujmy się, Nellie była przygotowana psychicznie na te straty. Dobrze mieć w rodzinie jasnowidza, który uprzedzi o tych dramatycznych zdarzeniach.

Trumna, stary diabeł i kapelusze

Proroctwa nie omijały także nowych sąsiadów polskiej wdowy. Gdy Otylia przewidziała z dokładnością co do dnia moment, w którym na troje dzieci sąsiadów spadnie tajemnicza, śmiertelna plaga, ludzie z sąsiedztwa zaczęli jej unikać. Tak na wszelki wypadek. Nie komentowali więc faktu, że w 1921 roku zaczęła krążyć po okolicy i powtarzać, że Frank niebawem umrze, starali się nie interesować zbytnio trumną, jaką pewnego dnia nabyła na wyprzedaży pani Kupszyk, z domu Gburek. Trumnę zaprezentowała mężowi mówiąc "Niebawem już Cię ze mną nie będzie . Kończysz się, kochany ". Sąsiedzi woleli też nie zwracać uwagi pani Otylii, gdy więcej czasu spędzała na wybieraniu czarnych kapeluszy i spódnic, niż na pielęgnowaniu chorego małżonka. Jej żarty z umierającego zbywali uprzejmie, a historię o tym, jakoby pana Kupszyka, już martwego, wciągnęła za uszy do nabytej w promocyjnej cenie trumny ze słowami "Chodź no tu ty stary diable, już mi nie będziesz uprzykrzać życia ", postanowili zachować w tajemnicy. Może dlatego historia o trumnie z przeceny ma kilka wersji i dotyczy dziś nie jednego, a conajmniej dwóch mężów Tillie. Podobnie jak opowieść o szydełkowaniu żałobnego stroju przy łożu umierającego partnera. Cóż, język rozwiązał się sąsiadom dopiero później. Miej więcej wtedy, kiedy przemówił Joseph Klimek .

Joseph wydawał się być naiwniakiem, albo samobójcą. Niemożliwe, by nie dotarły do niego plotki o jasnowidzącej czarnej wdowie z Chicago i o tym, jak umierają ludzie z jej otoczenia. Mimo wszystko zdecydował się obdarzyć Tillie uczuciem i nazwiskiem, które wkrótce miało być powielane w tysiącach gazet i powtarzane niczym przestroga. Zanim jednak to się stało, w atmosferze absolutnie pozbawionej skandalu, Joseph Klimek wziął ślub z Otylią. Było im całkiem miło, czasem rozumieli się bez słów, a czasem Tillie używała ich aż za dużo. Zwłaszcza w tych chwilach, kiedy rozmowa schodziła na ubezpieczenie.

- Kochany, jesteś ode mnie starszy, jeśli ci na mnie zależy, musisz jakoś zabezpieczyć mój przyszły los - mawiała. Troska nie była bezpodstawna, a widmo zgonu bardziej realne, niż pan Klimek, człowiek jak na swój wiek wyjątkowo odporny na zarazy, sprawny na umyśle i całkiem chwacki, mógł podejrzewać. Mimo zdrowego ducha i, jak wierzył, zdrowego ciała, pewnego dnia niespodziewanie poczuł się fatalnie i trafił do szpitala.

- Miałem wrażenie, że płonę od wewnątrz - opowiadał potem przed sądem i dodał, że początkowo posądzał o wszystko tytoń. Kiedy odstawił papierosy odkrył coś nowego. - Nagle okazało się, że domowa zupa i kawa smakują zabawnie - zeznał. Arszenik sam w sobie jest podstępna trucizną, bo nie ma zapachu, ani zabawnego , czy jakiegokolwiek innego smaku. No, chyba, że jest dodatkiem do trutki dla szczurów, a w takiej postaci najprawdopodobniej nabywała go Tillie.

- Pracowałem mimo coraz gorszego stanu zdrowia i narastającego bólu. Z czasem moje nogi stały się odtrętwiałe, potem zdrętwiały mi ramiona i ręce - zeznawał Klimek. Próbki pokarmu i badania krwi wykazały, że był systematycznie podtruwany arszenikiem. Tillie została aresztowana. Kiedy policjanci wyprowadzali ją z mieszkania przy 1453 Tell Place, gdzie żyła z Klimkiem, miała powiedzieć aresztującemu ją mężczyźnie "Będziesz następnym, któremu chcę ugotować posiłek" . Oskarżyciele mówili, że stryczek już czeka na panią Tillie. Pan Klimek przyznał, że z miłą chęcią pomoże im w egzekucji. Pani Klimek była natomiast pewna swego. Odegrała przed sądem prawdziwy spektakl rozpaczy.

Tillie Klimek wycinek prasowyTillie Klimek wycinek prasowy Fot. Archiwum Fot. Archiwum

Gdy zarzucono jej urządzanie "imprez z trucizną" , podczas których wybrane, niewygodne osoby z towarzystwa dostawały specjalną porcję bigosu z arszenikową "wkładką" i częstowanie oponentów zatrutymi cukierkami, wypierała się wszystkiego. Podczas rozprawy zdecydowała się na pokerową zagrywkę pokrzykując przez łzy: "Pozwólcie im wykopać ciała dwóch moich poprzednich mężów! Przekonacie się, że jeden zmarł na zapalenie płuc, a drugi na infekcję gardła" . Cóż, owszem, ciała ekshumowano i wykryto wysokie stężenie arszeniku. Zasiadająca wraz z nią na ławie oskarżonych kuzynka Nellie odgrywała rolę pośrednika. Obie panie były pewne, że kara śmierci je ominie, wreszcie wcześniej żadna kobieta w Chicago nie usłyszała tak wysokiego wyroku. Cóż, sąd był wyrozumiały. Nellie trafiła do więzienia ledwie na kilkanaście miesięcy, a Tillie dostała dożywocie. Sąd też wydał jeden bardzo istotny zakaz. Nigdy, przenigdy pani Klimek nie miała być dopuszczana do więziennej kuchni, nie wspominając już o gotowaniu dla współwięźniarek. Śledczy dowiedli, że Tillie Klimek, z domu Otylia Gburek, może być winna lub współwinna śmierci dziewiętnastu osób, w tym co najmniej sześciorga dzieci i usiłowaniu zabójstwa jednej (pana Klimka). Prasa ochrzciła ją mianem Najwyższej Kapłanki Sinobrodego , sugerując, jakoby w latach dwudziestych w Chicago działała cała sekta trucicielek. Tillie, pierwsza tak popularna Polka w Chicago, osoba o szczególnym pociągu do mężczyzn wywodzących się z amerykańskiej Polonii, miłośniczka gotowania i alternatywnych sposobów zrywania kontaktu z uciążliwymi partnerami, rodziną oraz sąsiadami, zmarła w więzieniu w 1935 roku.

Nellie Koulik i Tillie Klimek, zabójczy duetNellie Koulik i Tillie Klimek, zabójczy duet Fot. Archiwum Fot. Archiwum

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.