Tabelki, deklaracje, odmowy - co z tym brakiem seksu?

Dopóki nie pracujemy w branży porno i nie zarabiamy na prostytucji, seks nie jest naszym obowiązkiem. Co jednak, gdy go brakuje? Jedni upierają się, że wtedy jest super, bo mają więcej czasu dla siebie i mogą się nauczyć gotowania ryżu po arabsku. Inni są obrażeni i robią sekstabelki.

71% osób w wieku 15-49 lat uprawia seks przynajmniej raz w tygodniu, z czego 43% mężczyzn i 38% kobiet robi to 2-3 razy w tygodniu. Jedynie niewielka grupa Polaków, 5% mężczyzn i 4% kobiet, współżyje codziennie. 11% badanych przyznało, że uprawia seks w pojedynkę - takie statystyki podane zostały w raporcie Seksualność Polaków 2011 ogłoszonym trzy lata temu przez profesora Izdebskiego. Jest jeszcze ta płynna ilościowo grupa ludzi, którzy seksu nie uprawiają i nie zamierzają tego robić.

Wstrzemięźliwość seksualna kojarzy się z czystością westalek, z celibatem kościelnym, albo z okresem muzułmańskiego postu. Są śluby czystości składane - na przykład - przez wychowaną w etosie katolickim młodzież, wreszcie są zalecenia medyczne do powstrzymywania się od aktywności seksualnej - po operacjach, zabiegach, po urodzeniu dziecka. Co jakiś czas, w formie ciekawostki medialnej, prezentowane są osoby, które na seksualną ascezę decydują się same. Nie z powodów wyznaniowych, ideologicznych, zdrowotnych, albo z powodu jakiejś mody, tylko z poczucia, że nie, koniec, już dość. Takie osoby spotykają się obecnie z równie silnym napiętnowaniem społecznym, jak dewianci, seksualni przestępcy, albo przedstawiciele LGBT. Paradoks, prawda?

Kiedy przeczytałam z jakimi wyzwiskami spotkały się bohaterki artykułu Polacy, którzy żyją bez seksu , nie ukrywam, byłam zaskoczona. Może naiwnie wierzyłam, że postawa osób takich, jak bohaterki reportażu Anny Szulc będzie promowana jako słuszna - w kontrze do tego zgniłego rozpasania, seksu traktowanego jako zajęcie sportowe oderwane od rozmnażania w ramach uświęconego związku małżeńskiego i nadmiernej otwartości na nowe doznania erotyczne. A jednak, a właśnie, że nie. Jeśli nie uprawiasz seksu wcale to też źle, bo dla (anonimowych oczywiście) współpracowników możesz być nawet "owrzodziałą dupą" . Ok, jako ludzie jesteśmy po prostu chamscy i lubimy z buciorami wchodzić w czyjeś życie prywatne. Albo robimy to bezpardonowo - komentując głośno i bez oporów, albo dyskretnie, poczytując sobie takie tekściki, jak ten.

Newsweek Polska

Znajoma, która podsunęła mi artykuł, szepnęła wskazując palcem na tytuł - boję się takich ludzi . Ascetów seksualnych takich, jak Ewa, copywriterka z Krakowa, czy Bożena, bizneswoman z Bochni, które kiedyś owszem, dużo i chętnie, byle jak i byle gdzie, po imprezie z nowym kolegą, w toalecie wagonowej z żołnierzem (serio?), a teraz ni du du . Dlaczego się ich boi? Z tego samego powodu, z którego seksuolodzy wspominają o tym, że całkowite powstrzymywanie się od uprawiania seksu jest niezdrowe. Z jednej strony - pewne instrumenty, stanowiące element ludzkiego organizmu odpowiednio długo nieużywane już nigdy nie zaczną działać, z drugiej strony napięcie seksualne może zrujnować stabilność psychiczną. Za każdym razem kiedy czytam o tym, jak mocno potrzeby seksualne determinują nasze funkcjonowanie - mimowolnie się chcę sprzeciwić. Na nic jednak mój bunt i moje wcale nie , skoro natura jest taka, a nie inna.

Oczywiście znacznie szybciej można zejść z tego łez (potu i krwi) padołu nie pijąc i nie jedząc, a nawet nie załatwiając potrzeb fizjologicznych zwanych wydalaniem, defekacją się odlewaniem, "jedynką" i "dwójką", niż od braku jakiegokolwiek seksu (nawet masturbacji). Ponoć jednak skumulowane napięcie seksualne musi mieć ujście. Moja koleżanka, ta od podsunięcia artykułu, absolwentka studiów psychologicznych, obawia się, że panie jeśli nie teraz, to za kilka lat zaczną robić rzeczy złe. Zwłaszcza innym ludziom. Niczym naiwny dzieciak z jakiejś broszurki propagandowej chciałabym wierzyć, że racjonalny umysł powstrzyma seksualny popęd (czy coś w tym stylu).

Co zaś z samym reportażem o "Ludziach, którzy żyją bez seksu "? Mimo starań autorki i bohaterek nie pokazał mi pozytywnego obrazu ascetów seksualnych, nie przekonał mnie, że to coś ponad odreagowywanie traumy, albo forma postu po nadmiernym spożyciu . Bardziej niż o zdrowej aseksualności (jest taka? naukowcy upierają się, że nie) jest o tym, jak nie potrafimy sobie poradzić z samymi sobą, jak nie umiemy znaleźć równowagi uczuciowej i jak bardzo brak nam asertywności. To też opowieść o nieumiejętnym inwestowaniu uczuć i niezdarnym gospodarowaniu czasem...

Nauczyłam się tańczyć tango, przyrządzać ryż po arabsku i żeglować - wylicza 28-letnia Ewa z Krakowa, copywriterka o urodzie Miss Universum. - W życiu by tego nie było, gdybym nadal żeglowała po kolejnym łóżku kolejnej niedorobionej kopii George'a Clooneya.

Zupełnie inny wydźwięk ma opowieść o pewnej żonie, która ujawniła niedawno tabelkę, w której jej mąż zaznaczał dni bez seksu i wymówki swej ślubnej. To nie jest historia o Białym Małżeństwie, które z powodów religijnych decyduje się nie uprawiać seksu, ani też portret kobiety mającej problemy emocjonalne. To jest historia, jakich pewnie nie brak. O co właściwie chodzi? Pewien mężczyzna podsumował w tabelce życie seksualne ze swą żoną. Wyszło na to, że przez półtora miesiąca niemal nie uprawiali seksu, a przecież małżeństwo, obowiązki, zdrowie (fizyczne i psychiczne) i inne sprawy. 1,5 miesiąca i tylko trzy razy doszło do tak zwanego pełnego zbliżenia. W pozostałe dni "Nie, bo" i cała litania: ulubiony serial, zmęczenie, obżarstwo, obolałość, film, ból głowy. Skrupulatny małżonek wysłał tabelkę swej partnerce. Ona (anonimowo) udostępniła całość w internecie.

Jeszcze ciekawej zrobiło się, gdy do sieci trafiła tabelka przygotowana przez kobietę, jak się okazuje - równie wnikliwą kronikarką dni minionych i postanowiła wyjaśnić, dlaczego właściwie nie było seksu Bo "on wrócił zbyt pijany", "zbyt spocony" , bo jego drużyna gra mecz, bo się spóźni do pracy, bo nie teraz, później (ups, ona zasnęła). Autorka serwisu Jezebel zauważyła , że owszem, robienie tabelek dotyczących aktywności seksualnej w związku jest jakimś pomysłem, ale często też bywa jednym z objawów tego, że dzieje się źle.

Nie zawsze źle dziać się musi w związku - czyli nie zawsze brak seksu to jakaś kara, forma focha. Czasem to znak, że żona lub mąż na serio są przemęczeni, osaczeni, przepracowani. Nie chcą słyszeć wtedy "ale ten seks mi się należy, ej, jesteśmy małżeństwem" . Seks nie jest czymś, co może się komuś należeć (chyba, że nie mówimy o małżeństwie, tylko o opłaconej z góry wizycie w domu publicznym). Kiedy Ania Oka pisała swój tekst o rzeczach, które są lepsze niż seks - trochę żartowała, a trochę nie.

Gdy para wychodzi z fazy tego pierwszego zauroczenia, zwierzęcego magnetyzmu, kiedy zauważa u siebie symptomy pozwalające zakwalifikować związek do wieloletnich , okazuje się, że właściwie to nie jest tak, że wszystko nieważne, rzućmy się i zróbmy to jak na Discovery Channel.

 

W pewnym momencie okazuje się, że fajnie by było, gdyby on nie był spocony, a ona rozmemłana i nieświeża, że owszem, raz można się tak na siebie rzucić (normalnie jak we wszystkich pornosach i tych hollywoodzkich filmach, w których nie ma Woody'ego Allena), ale żeby regularnie w takich okolicznościach? Nie, dziękuję kochanie, mam tu taki serial.

Warto mieć świadomość, że zmęczenie i stres - choćbyśmy się upierały, że nie, jest okej, dajemy sobie radę - wyłączają całe to pożądanie. Nawet jak się zaprzemy nogami, nabierzemy powietrza i będziemy głośno wrzeszczeć WRACAJ! , to ono nie przyjdzie sobie - o tak! Wieczorem na serio może boleć całe ciało, nawet dotyk może być nieprzyjemny i to nie jednego dnia, ale przez cały miesiąc. Okazuje się, że po męczącym tygodniu, miesiącu, półroczu - sen bywa lepszy od seksu. Ot, choroba cywilizacyjna, która nie ma nic wspólnego z tym, jak dana osoba uwielbia seks i jak cudownie jest, kiedy już ma na niego chęć. Mężowie i żony, którym seks jest odmawiany nie czują się dobrze, ale i ich partnerzy/ partnerki odmawiając czują się niewiele lepiej. Mało tego, zechcesz takiej/takiemu pomóc, "daj ac ja pobruczę" , to w mig przejrzy chytry plan i pomyśli, że robisz to interesownie, żeby "zaliczyć bazę" (no a nie?). Zaproponujesz wizytę u specjalisty, albo wsparcie medyczne to się obrazi, albo wpadnie w kompleksy, lub (jeszcze gorzej) w depresję.

I nagle czujesz się jak na starcie, odkrywasz, że mimo wieloletniego związku, każdy kolejny raz jest jak pierwszy raz. Nie ma stałego scenariusza , choć przez ostatnich dwanaście lat działał! Nie ma zawsze i wszędzie , żadne tam w środku filmu, po treningu, w trakcie rozgrywek finałowych, z nieświeżym oddechem, tuż przed wyjściem do pracy, cztery razy po dwa razy, po obiedzie, po deserze, po podwieczorku, na pralce, w windzie, na schodach i potem jeszcze w garażu pod biurem . Są za to podchody, czułości, troska, strategia, badanie - kiedy nęcić delikatnie, a kiedy nieco mocniej.

Czy to są problemy pierwszego świata? Cóż,  pewnie tak.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.