Trzy powody dla których nie warto wierzyć w mit przyjemnej pracy daleko od biurka

Masz wolny zawód, masz też w kieszeni przysłowiowe kilka groszy, a twój komputer mieści się w małym plecaku, podobnie jak i zapas wygodnych ubrań na kilka dni. Dlaczego więc nie zamienisz pokoju z oknem zasłoniętym roletą na jakąś miłą werandę zatopioną w cieniu drzew?

No właśnie, dlaczego nie? Za każdym razem, kiedy dni słotne i dżdżyste ustępują miejsca tym bardziej słonecznym, upalnym, a nawet pięknie burzowym - pojawia się taka myśl, że może warto skorzystać z przywileju wolnego strzelca i zamiast gnuśnieć w swoim pokoiku, w swojej dzielnicy, w swoim mieście, lepiej ruszyć z mobilnym biurem gdzie indziej . Zmienić środowisko, zyskać nowe bodźce, zostawić za sobą natłok codziennych problemów, wszystkie swary głupie , odciąć od tego, co nieistotne i skupić na owocnej pracy. To jest bardzo dobry pomysł. Wiesz to już w chwili, gdy zostawiasz za plecami swoją codzienność.

Oddycha się jakoś lżej, nawet, jeśli tak naprawdę wkoło śmierdzi a) spalinami, b) kanapkami z kiełbasą czosnkową, c) ludźmi, którzy spocili się bardziej niż ty. Przez moment jeszcze zastanawiasz się, czy aby to był dobry pomysł, a potem czujesz, jak czas zwalnia odwrotnie proporcjonalnie do odległości, jaka zaczyna cię dzielić od jądra ciemności, zwanego twoim stałym miejscem pracy. Jeszcze nie rozstawiasz na kolanach ołtarzyka laptopowego, nie wyszarpujesz tabletu z trzewi swego plecaka, dzielnie walczysz z pokusą choćby sprawdzenia maili w telefonie.

Dajesz sobie chwilę na swobodny dryf myśli, zagłuszasz pragnienie pracy teraz, zaraz, natychmiast jakąś książką albo czasopismem. Zaczynasz w wyobraźni kreślić wspaniały plan, może nawet robisz notatki w kalendarzu: jutro zrobię dwa razy więcej niż wczoraj, nic mnie nie będzie rozpraszać . Za chwilę przekreślasz jutro , wpisujesz dzisiejszą datę. Jak mawiali uliczni raperzy: Co masz zrobić jutro, zrób zaraz . Wciskasz między kolejne zadania te momenty, kiedy zamierzasz korzystać z uroków tego twojego gdzie indziej. Wreszcie czujesz, jak ci się ładują baterie, zwielokrotnia chęć życia i wreszcie przychodzi ten moment. Sygnał, na który czekasz, sakramentalne, wypowiedziane tylko w myślach NO DOBRA, to ja sobie teraz popracuję w terenie . I nagle wszystko trafia szlag.

1. Wcale nie jest łatwiej się skoncentrować

Może kiedyś było inaczej. Rok, dwa, albo nawet dekadę temu, kiedy zrobiłaś to samo, wyszło nieźle: tylko ty i twoja praca, a w przerwach to wspaniałe nowe otoczenie, które cię inspiruje i nakręca do dalszej pracy. A może tylko ci się wydawało, wszystko to sobie pięknie ubzdurałaś? Jakby nie było, tym razem koncentracja się zdekoncentrowała. Nie pomaga zanurzanie się w porannej mgle, ani spacer na bosaka po rosie. Nie pomaga zapach kawy, ani zażycie suplementów diety skwierczących od tego magnezu i witaminy B6, a może nawet B12. Nie pomaga zjedzenie owoców. Niezjedzenie owoców też nie. Orzechy działają tylko wkurwogennie, bo się te małe świnie między zęby wciskają. No dobrze. Oddychaj, spokojnie. To tylko praca.

- O JAKI PIĘKNY MOTYLEK. A TAM? CO TAK WSPANIALE ŚPIEWA?

Skoncentruj się, załóż słuchawki.

- O JAKIE PIĘKNE CHMURY NA TLE GÓR/MORZA/JEZIORA/MAŁEGO MIASTECZKA, GDZIE MÓJ APARAT, PRZECIEŻ W DOMU TAKICH NIE MA.

Jeszcze raz, zbierz myśli, licz do dziesięciu.

- JUŻ, TYLKO WRZUCĘ FOTKĘ DO NETU.

O nie! Wszystko przepadło wraz z chwilą, gdy zauważyłaś, ile tam tego bogactwa, ile komentarzy, ile wiadomości, ile mejli od przełożonych. Dobrze. koniec tego dobrego! Koncentracja. Kawa. Lista zadań. Nie po to wyjeżdżasz z domu, żeby robić takie rzeczy. Nie jesteś przecież z tych frajerów, których pokona prokrastynacja.

Za oknem góry, świeże powietrze... wilki jakieś

2. Rzeczy martwe stają się złośliwsze niż zazwyczaj

No dobrze. Skoro już udało ci się wyrwać z codziennej kołomyi i wreszcie przestały cię rozpraszać atrakcje nowego otoczenia, puszczasz sobie jakąś nieinwazyjną muzykę w słuchawkach, powietrze pachnie przepięknie, kawa też niezgorsza, to może czas wreszcie popracować? Twój komputer jest innego zdania. On sobie teraz zrobi aktualizację, dobrze? Po 23 z 47 tych małych, wrednych aktualizacji idziesz sobie zaparzyć nową kawę. Wracasz i okazuje się, że przykro nam, coś poszło nie tak . Jeśli palisz, to idziesz zapalić, jeśli nie palisz, idziesz poprzeglądać śmieszne obrazki z internetu w telefonie, bezcelowo i nonszalancko kopiąc stopą w jakieś napotkane gałązki. Auć!

Wracasz kulejąc, tymczasem wszystko działa - jak gdyby nigdy nic. Właściwie to jesteś gotowa, otwierasz wszystkie te e-papiery i e-dokumenty. Przygotowałaś się, dzielna pionierko, bez dwóch zdań, wszystko masz na dysku, zasługujesz na medal. To może jeszcze te chmurki? NIE. Pracujesz. Czujesz, jak jesteś z siebie coraz bardziej zadowolona. Dziś to już nie 200% normy, o nie, dzisiaj jesteś Wincentym Pstrowskim , tylko w przeciwieństwie do tego dzielnego rębacza z zabrzańskiej kopalni nie zamierzasz zejść z tego świata przedwcześnie.

Przodownik pracy Wincenty Pstrowski wykonał 293% normy

Zbierasz więc efekty swej pracy, kilka razy jeszcze komputer się resetuje, bo coś mu tam nie pasowało: a to się kabelek poluzował, a to coś na obwodach nie stykało, ale ty jesteś kwiatem lotosu na tafli jeziora. A dokładniej jesteś bardzo spokojna i wyluzowana, bo jesteś daleko od zgiełku, PRAWDA? Czekasz. Wreszcie znów wszystko działa jak należy.

Czas wysłać efekty pracy przełożonemu. O. Internetów nie ma. Jak to? Miały być i znikły? Och, to nic, to tylko nagły konflikt sterowników, radosne skoki napięcia na koncentratorze USB, konserwacja sieci i chwilowe przerwy w dostawie zasięgów. No dzisiaj akurat. Taka sytuacja. Wreszcie jest i internet. Jak to CMS nie działa? No dzisiaj akurat. Taka sytuacja. Do wieczora przejdzie. Wysyłasz uspokajające e-maile do przełożonych, załączasz efekty swej ciężkiej pracy, jeszcze tylko kilka razy zrywa połączenie zanim się wyślą, pójdą w świat. I już, ufff, fajrant, możesz iść w góry, albo popływać w tym jeziorze za oknem, pobrodzić w piasku nadmorskim, zainspirować się trochę. Tylko weź z domu kask i nie przejmuj się tym gradobiciem, które przyszło tak nagle. Potraktuj to jak masaż.

ZEN, kur#@

3. Nie tylko współpracownicy cię nienawidzą

Chociaż wiadomo, że oni oczywiście będą pierwszymi, którzy złośliwie skomentują tamto sielskie zdjęcie. To z chmurkami. Oni pierwsi tak cię obgadają, że dostaniesz czkawki, parchów na języku i wysypki na lewej pięcie. Oni też nie omieszkają w swoich mejlach do przełożonego wspomnieć jakoś tak no, zostaliśmy w domu, by ciężko pracować, nie to, co Kowalska, prawda? ". Pracodawca ma mniej cierpliwości. Skoro pracujesz poza domem, kawiarnią, swoim miastem, to dlaczego nie przysyłasz materiałów wcześniej niż zwykle (na przykład DWA DNI WCZEŚNIEJ?)? Skoro jesteś takim cwaniakiem, to pewnie zamiast pracować byczysz się całymi dniami, a robota leży odłogiem, co?

Skoro masz problemy z komputerem i z internetem, to po cholerę wyjeżdżasz, hę? Właściwie to jak to jest - człowiek nie przeleje ci pieniędzy na czas, to szlochasz, że przymierasz głodem, a teraz nagle stać cię na ten wyjazd nad morze, w góry, nad jezioro? Serio? A może jednak zarabiasz za dużo, nie wiesz jak inwestować, trwonisz pieniądze na jakieś dziwactwa, podczas gdy porządni ludzie siedzą po domach, ciemnych pokojach, mrocznych piwnicach. Może czas znaleźć kogoś, kto się nie szwenda po świecie w godzinach pracy?

To może jednak lepiej było zostać w pobliżu domu?

Gdzie tam, nawet najczarniejsze przerysowane scenariusze nie dadzą ci tego, co prawdziwe życie. Na przykład nikt o zdrowych zmysłach nie wymyśliłby awarii czterech (!!!) różnych modemów, przejściowych problemów pogodowych (takie tam letnie huragany, zerwane linie wysokiego napięcia), nikt też nie zdaje sobie sprawy, jak wkurwiające potrafi być stado ciem, które mimo moskitiery wcisnęły się do pokoju, w którym pracujesz. Kiedy wiesz, że skoro i tak nie masz na to wpływu, to może zwyczajnie wypijesz herbatę i poczytasz sobie książkę, albo pójdziesz wejść na tamtą górę, przepłyniesz tamto jezioro, zakopiesz się po pas w piasku... Nie po to człowiek wyjeżdża pracować poza domem, żeby się sępić. Prawda? Hmmm...

Zrzędliwy kot jest zrzędliwy

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.