"Nie ma w tym większej filozofii: wystawiasz kciuk i jedziesz" - rozmowa z autostopowiczem Przemkiem Skokowskim

Jest studentem, ale przede wszystkim jest autostopowiczem. Nie tylko dlatego, że życie w drodze jest znacznie łatwiejsze, a jazda na stopa pozwala dotrzeć daleko niewielkim nakładem kosztów. Dla Przemka Skokowskiego to także okazja, by spotkać się z ludźmi i nieść realną pomoc tym, którzy mogą jej potrzebować. Właśnie wydał swoją debiutancką książkę - "Autostopem przez życie", w której opowiada o tym, jak drobne gesty, pocztówki i różowy plecak mogą zmienić życie dzieciaków z dalekich krajów.

Lubisz ludzi?

- Jasne, nie mam z nimi problemu, chociaż nie trawię cebulactwa. Kiedy tu jechałem pociągiem, o mało nie pogryzłem się z kobietą o temperaturę w przedziale, bo dla niej optymalnie byłoby mieć nagrzane do 28 stopni.

Rozumiem, czyli lubisz ludzi, ale wszystko ma swoje granice...

- Tak, trzeba w życiu wiedzieć, czym jest kompromis. Nie lubię ludzi głupich.

Gdy podróżujesz autostopem przez świat, często trafiają się tacy?

- Nie, to sporadyczne przypadki. Raczej nie trafiam na ludzi ograniczonych światopoglądowo. Raz mi się zdarzyło jechać z kierowcą, który był typowym naziolem - nie narodowcem, nie konserwatystą, a tępym naziolem. Takim, co to powtarza: Ciapaty do piachu, Żydy do piachu, Ruskie do piachu, biała rasa pany . Nie byłem w stanie z nim rozmawiać.

Pamiętasz swój pierwszy daleki wyjazd?

- Z rodzicami do Holandii. Byłem wtedy jeszcze nastolatkiem, Polska nie była w strefie Schengen. Wyjechaliśmy tam pod namiot.

Wtedy pomyślałeś, że podróżowanie jest fajne i chcesz przejechać cały świat?

- Co ty! Jakie podróżowanie?! Nie to miałem wtedy w głowie. Owszem, były w domu książki podróżnicze, czytałem w dzieciństwie serię o Tomku, później Kapuścińskiego czy Jagielskiego, ale głównie dlatego, że mi się dobrze czytało i były ciekawe. Stopem po raz pierwszy pojechałem znacznie później. Przede wszystkim dlatego, że miałem bardzo mało pieniędzy. Pamiętam, że całe wakacje po maturze przepracowałem, ale nie chciałem wydawać wszystkiego na wyjazd z biurem podróży do Egiptu czy Tunezji. Wziąłem 500 zł, plecak i pomyślałem, że będę jechał na stopa, dopóki nie zabraknie mi pieniędzy. Ruszyłem na Bałkany, potem udało mi się stamtąd przeskoczyć do Włoch. W ten sposób 500 zł wystarczyło mi na dwa tygodnie życia w drodze.

fot. materiały prasowefot. materiały prasowe fot. materiały prasowe fot. materiały prasowe

A potem pojechałeś na kolejną wyprawę autostopową. Ile krajów przejechałeś w ten sposób?

- Kiedyś liczyłem i zatrzymałem się na 24. Teraz będzie pewnie ponad 40 państw. Niemal cała Europa, spora część Azji. Jest tego trochę.

Gdzie łatwiej złapać stopa?

- Poza Europą. Na wschód od Polski.

Czyli potwierdzasz to, co słyszałam już niejeden raz od autostopowiczów: zachodnia Europa to niewdzięczny teren do podróżowania w ten sposób, jest zbyt rozwinięta, a ludzie są zbyt wyalienowani...

- Właściwie zależy to od rejonu. W części centralnej - Niemcy, Austria, Szwajcaria, część Francji, Polska, Czechy, Słowacja - autostop jest w miarę prosty, problemem są autostrady. Asfalt, ekrany i stacje benzynowe. Kłopot z autostopem polega tu na tym, że transport jest głównie tranzytowy, ale ludzie mówią po angielsku czy po rosyjsku, bez problemu można się dogadać. Na południu Europy jest trudniej - ludzie nie mówią po angielsku, jest większa przestępczość, ludzie się boją imigrantów. We Włoszech na przykład autostop był nielegalny. Na wschód od Polski nie ma autostrad, staje się gdziekolwiek, większość kierowców się zatrzymuje, za oknem widoki ciekawsze niż te cholerne ekrany, które wszystko zasłaniają.

Najdziwniejsza podwózka?

- Konno. W Kirgistanie machnąłem niby dla żartu na chłopaka prowadzącego stado koni, a on się zatrzymał. W ten sposób nie tylko po raz pierwszy jechałem konno, ale siedziałem na grzbiecie z dwoma plecakami. A w Birmie jechałem czymś dziwnym, co miało cztery koła, kierownicę i jakimś cudem przemieszczało się do przodu. W Wiedniu byłem podwieziony traktorem. Jeśli chodzi o najciekawszych ludzi, to raz w Europie podwoził mnie koleś, który służył przez dziesięć lat w Legii Cudzoziemskiej, raz jechałem z poszukiwaczem złota, a raz z parą Szkotów, którzy rzucili wszystko, kupili sobie kampera i postanowili przez rok objechać świat. A ostatnio jechałem z Olsztyna do Elbląga z zakonnicą.

Rozumiem, że po Polsce też tak podróżujesz?

- Pewnie! Nawet teraz się zastanawiam, czy po spotkaniu będzie wciąż na tyle jasno, żebym wyszedł na drogę i łapał stopa do Gdańska. Jutro o 9.00 muszę być w robocie, chciałbym się trochę wyspać, a pociągów o sensownych porach nie ma.

Skoro już wspominasz o pracy. Czy przy tak nieszablonowym trybie życia możesz myśleć o stałym zatrudnieniu?

- Według mnie osoba, która podróżuje w taki sposób, w jaki ja jeżdżę po świecie, ma raczej średnie perspektywy. W tej chwili jestem kelnerem na Długim Targu. Następny wyjazd planuję na październik, muszę na niego zarobić, a jedyne miejsce, gdzie chcą kogoś zatrudnić na cztery miesiące i jest szansa na przyzwoite zarobki, to knajpa na starówce. Dlatego zasuwam po czternaście godzin dziennie.

fot. Przemek Skokowskifot. Przemek Skokowski fot. Przemek Skokowski fot. Przemek Skokowski

W swojej debiutanckiej książce piszesz, że jesteś osobą uporządkowaną i lubisz mieć ustalony plan dnia. Czy to nie kłóci się nieco z autostopem, którego nijak nie można zaplanować?

- Plan dnia przydaje się przede wszystkim przy zwiedzaniu. Jeśli dojechałem wieczorem do nowego miejsca, sprawdzam, co warto zobaczyć, by rano wstać i wiedzieć, gdzie iść. Jeżeli chodzi o podróż, to faktycznie - stopa nie da się zaplanować. Można wyliczyć, ile teoretycznie może zająć przejechanie do celu, do granicy, do punktu kontroli wizowej. Nie ma opcji, by dało się zaplanować wyprawę co do dnia.

Autostop to chyba bardziej podróżowanie od człowieka do człowieka niż od miejsca do miejsca.

- Zgadza się! Tak właśnie jest!

Często zdarzało ci się, by nie kończyło się na samej podwózce?

- Z każdą podwózką wiąże się jakaś historia, z każdą opowieścią - konkretny człowiek. Raz na przykład mój kierowca okazał się ważną personą w chińskim programie kosmicznym i ufundował mi trzy noclegi w drogim hotelu.

W książce przytaczasz słowa Stef, która napisała, że przyjaźnie zawarte w drodze są na całe życie. Faktycznie tak jest?

- Pewnie. Ze Stef spotkałem się już kilkakrotnie. Raz pojechałem do Pragi, by się spotkać. Zostaliśmy tam przenocowani przez miliardera - w penthousie w hotelu. Zaprosił nas dwa razy na kolację. Byliśmy w sushi barze, gdzie jedzenie przypływa w drewnianym statku. Kosmos! W Wiedniu też się z nią spotkałem, a teraz w lipcu mamy się spotkać w Krakowie. Raz na kilka tygodni gadamy na Skypie. Podobnie też jest z Tomkiem z Chengdu albo z dwiema parami, które spotkałem w Birmie - mamy stały kontakt. Oczywiście nie jest tak, że z każdym, absolutnie z każdym się zaprzyjaźniasz, z większością raczej nie, ale jak już złapiesz z kimś dobry kontakt, to te znajomości trwają.

A kiedy spotykałeś na drodze innych autostopowiczów...?

- Właściwie to nie spotkałem żadnych innych podróżników autostopowiczów.

fot. Przemek Skokowskifot. Przemek Skokowski fot. Przemek Skokowski fot. Przemek Skokowski

To porozmawiajmy o zwykłych podróżnikach, których spotkałeś na drodze. Skąd oni brali pieniądze na wyprawy?

- Zagraniczni podróżnicy z reguły zarobili sami na swój wyjazd, co w przypadku ludzi, którzy miesięcznie zarabiają równowartość dwóch biletów lotniczych z Europy do dalekiej Azji, nie jest takie trudne. Tym bardziej jeśli zdamy sobie sprawę, że w wyjeździe do Indii czy Tajlandii najdroższy wciąż jest przelot. Życie na miejscu jest bardzo tanie, nawet jak dla Polaków. Dla nas, Polaków, kwota do zapłacenia za bilety lotnicze to wciąż jest niemała suma, często cena biletu przekracza miesięczne dochody młodego człowieka, a w takiej Francji bezrobotni otrzymują zasiłek, który pozwoliłby im spokojnie na to, by kupić sobie bilet do Tajlandii, a potem żyć na miejscu za te pieniądze. Znany jest przypadek Amerykanina, który za stosunkowo niewielką kwotę kilku tysięcy dolarów zbudował sobie w sześć tygodni dom marzeń właśnie w Tajlandii.

A ty oprócz tego, że odkładałeś pieniądze, pracując, wystartowałeś z projektem na serwisie PolakPotrafi.pl, prawda?

- Tak, to jest bardzo fajna platforma, jeśli chce się zebrać pieniądze na jakiś ciekawy projekt. Ja, planując swoją ostatnią autostopową podróż, z Gdańska do Indii, doszedłem do wniosku, że 3000 zł to będzie za mało. Zorganizowałem więc zbiórkę i po pięciu dnach miałem kolejne 3000 zł.

Sama zbiórka nie dotyczyła właściwie sponsorowania ciebie jako autostopowicza, tylko pewnego bardzo ciekawego projektu, który zamierzałeś realizować po drodze. Zbierałeś pocztówki od dzieciaków stąd i zawoziłeś je azjatyckim dzieciom bezdomnym, osieroconym, pokrzywdzonym przez los.

- Dzieciaki odpisują sobie nawzajem, zyskują spojrzenie na świat, którego nie znają. To dzieje się z jednej i z drugiej strony. Tutaj dzieci dowiadują się, że gdzieś tam faktycznie są ich rówieśnicy, którym brak podstawowych rzeczy, a dzieciaki stamtąd zyskują nadzieję, nowych znajomych, często też mają szansę otrzymać realną pomoc. Wyglądało to tak: poprosiłem ludzi z całej Europy, by przysłali mi pocztówki z miejsc, w których mieszkają, treść pocztówek miała być odczytana dzieciom z Azji poszkodowanym przez los. Wszystkich pocztówek otrzymałem 786. Wszystkie dotarły na mój domowy adres...

Listonosz już cię zna, prawda?

- Rany, historia była taka, że pewnego dnia listonosz przyszedł do mnie do mieszkania i powiedział: Panie Przemku, ja do pana trzydziesty dzień z rzędu przychodzę z trzema pocztówkami co najmniej. Przepraszam, ja wiem, co to jest post crossing, internet, ale proszę pana, jak żyję, tylu pocztówek na jeden adres nie nosiłem. Mógłby pan mi powiedzieć, o co chodzi? Wytłumaczyłem mu więc całą historię.

fot. Przemek Skokowskifot. Przemek Skokowski fot. Przemek Skokowski W sierocińcu z dziećmi / fot. Przemek Skokowski

Patrzyłeś, co wpisują w treści twoi europejs cy nadawcy?

- Na początku jarałem się każdą pocztówką, czytałem, robiłem zdjęcie, wrzucałem na stronę projektu. Potem, kiedy korespondencja mnie zalała, trochę odpuściłem. Pocztówki dzieliły się na dwa rodzaje - od samych dzieciaków, które pisały dość prosto: mam tyle i tyle lat, mieszkam tu i tu, mam brata, siostrę, psa i tak dalej, oraz na drugie, pisane przez starszych. Te były filozoficzno uduchowione. Nie martw się, jutro będzie lepsze. Wierz w swoje marzenia...

Za każdą chmurą jest słońce.

- Dokładnie. Niestety, gdy dzieciak z sierocińca w Azji dostawał taką pocztówkę, nie bardzo wiedział, co ma odpisać. Dzieci najczęściej wybierały sobie pocztówki od rówieśników.

Ile w sumie udało się zebrać listów powrotnych?

- Ostatnio wysłałem 256 listów powrotnych, które dzieciaki z Azji napisały do swoich nowych europejskich korespondencyjnych kolegów. Trzy tygodnie temu otrzymałem cały karton kolejnych pocztówek ze Wschodu, a wraz z nimi ręcznie robione szmaciane lalki i inne skromne podarki. Kolejnych 150 listów będę musiał przekazać niebawem, gdy dotrą do mnie z Uralu. Tam działają dwie moje moskiewskie koleżanki. Na szczęście tu, na Zachodzie, też mam wsparcie - po 100 pocztówek otrzymali dwaj "listonosze", Fabian i Edward. Wspólnymi siłami udaje się sprawić, by się to wszystko kręciło.

Czy za wymianą pocztówek poszła też inna wymiana? Jakieś wymierne wsparcie dla konkretnych dzieciaków?

- Generalnie wszystkie odpowiedzi od dzieciaków z Azji przywiozłem do domu, powkładałem pocztówki w koperty, dodałem list od siebie, że dzieciakom można odpisać, że można dodać jakiś upominek albo zdjęcie, a jeśli się to zrobi, to można też wysłać mi zdjęcie takiej paczki. Dostałem odpowiedź ze zdjęciem od około 70 osób.

To nieźle!

- Na ponad 200 listów, które poszło, to jest całkiem dobry wynik. Zakładałem, że będzie dobrze, jeśli chociaż jedna osoba odpowie w liście. Niektórzy napisali, że wysłali pieniądze, inni wysyłali zdjęcia, paczki z różnymi przydatnymi przedmiotami, tylko trzeba sobie zdać sprawę, że to jest niemały koszt. Odpisałem tym, którzy dali mi znać, że jak dostaną odpowiedź od dzieciaków, to też mają dać mi znać. Póki co jeszcze żadnej odpowiedzi nie dostałem.

fot. Przemek Skokowskifot. Przemek Skokowski fot. Przemek Skokowski fot. Przemek Skokowski

To musi trochę potrwać. Poczta nie działa aż tak błyskawicznie.

- Na pewno nie. Trzy tygodnie temu dostałem paczkę wysłaną do mnie zaraz po Nowym Roku.

Co jest najfajniejsze w tej akcji poza dawaniem dzieciom nadziei?

- Świadomość, że pomoc trafia do konkretnych potrzebujących bez dziesięciu tysięcy pośredników pobierających opłaty administracyjne wynoszące do trzydziestu procent wartości darowizny...

...bez firm, które wykorzystują akcje pomocowe do budowania własnego wizerunku, prawda?

- W USA jest mnóstwo firm działających w biznesie charytatywnym, które z każdego dolara wpłacanego na potrzebujących około 90% zużywają na własną działalność promocyjną, na utrzymanie pracowników. Ja pracowałem przez osiem miesięcy w jednej z krajowych fundacji charytatywnych. To jest hit! Jakie oni pieniądze wydają na promocję akcji "1% dla fundacji". 60% kosztów działalności fundacji to jest marketing. Jeśli z 1% masz 80 000 zł, to 60 000 zł przeznaczasz na działalność fundacji, a tylko 20 000 zł na obóz dla dzieciaków z biednych rodzin. Chore.

Mnie się podoba, że przy okazji podróżowania chcesz brać sprawy w swoje ręce.

- Bo mnie to nic nie kosztuje, mam z tego frajdę, inni też - zarówno ci, którzy otrzymują wsparcie, jak i ci, którzy chcą pomagać. Tym drugim wystarczy pokazać drogę: idź tutaj, zrób to i to, trzeba im dać kopa w dupę, a dalej już działają sami.

Myślisz, że sytuacja, w której ty sam pomogłeś w bardzo konkretny sposób ludziom spotkanym w drodze, jest jednym z najlepszych momentów w twojej autostopowej przygodzie?

- Jeśli chodzi o pozytywne emocje, to tak. To było w Kirgistanie. Kierowca, który mnie podwoził, zaprosił mnie też do siebie na obiad. To zupełnie niespotykane w tamtym kraju, bo ludzie są zwyczajnie zbyt biedni. Obiad w domu mojego kierowcy, Azmata, składał się z arbuza, winogron pieczywa i śmietany. Były jeszcze stare ciastka. W domu poznałem dwie córki Azmata i żonę, która nieustannie się uśmiechała. Ich dom wyglądał tak, jakby trwał tam remont: prowizoryczne meble, dziewczynki nie miały nic poza łóżkami zbitymi z desek i wózkiem z lalką bez ubranka. Kiedy wychodziłem, żona Azmata podbiegła i poprosiła o plecak, bo ich starsza córka za kilka miesięcy zaczynała naukę w szkole. Zapytałem, jakiego koloru. Różowy! Okazało się, że czytelnicy mojego bloga podróżniczego byli szybsi i wysłali paczkę Azmatowi, zanim ja zdążyłem wrócić do Polski. To jest hit tej podróży. Raz, że pierwsza paczka poszła właśnie wtedy, od razu, a dwa, że poszedł prezent na Boże Narodzenie. Azmat dzwonił, dziękował, wysłał drobny upominek.

fot. Przemek Skokowskifot. Przemek Skokowski fot. Przemek Skokowski fot. Przemek Skokowski

Wiemy już o najbardziej pozytywnej akcji w drodze, a jaka była najtrudniejsza sytuacja autostopowa, jaka ci się przydarzyła?

- Laos. Miałem trochę stracha, gdy musiałem się chować w krzakach przed ludźmi, którzy gonili mnie z karabinami. Wiadomo, nie zakładałem, że mogę zginąć, myślałem, że najwyżej mogą mi zęby powybijać za karę, ale nie wierzyłem, że ktoś mógłby mnie zastrzelić. Takie rzeczy to na filmach mogą się zdarzyć, a nie podczas podróży autostopem przez Laos.

Najlepsi ludzie?

- Birma. Zdecydowanie tam. Są niesamowicie serdeczni, bardzo pomocni. Dla nich turysta jest święty. Złoci ludzie, zawsze pomogą. Chińczycy też są świetni, ale tam to wszystko działa na tej zasadzie, że biały Europejczyk to sensacja.

Pamiętam z książki tę historię, kiedy obudziłeś się rano nad jeziorem, a wokół namiotu stała grupka Chińczyków, którzy fotografowali to zjawisko. Naprawdę namioty ich tak dziwią?

- Tak, nie znają tego. Przez moment myślałem nawet, żeby zrobić sobie tabliczkę: Zdjęcie z Polakiem 2 euro. Zrobiłbym majątek. Ustawiali się w kolejce, dawali mi dzieci do trzymania na rękach, żeby miały potem pamiątkę na całe życie.

Chiny wydają się trudnym krajem do podróżowania...

- Coś ty! Autostopem jest to banalne. W życiu za to nie chciałbym podróżować przez Chiny autobusem czy pociągiem. Na dworcach mało kto rozumie angielski, system jest skomplikowany, kupienie taniego biletu na właściwy pociąg kosztuje człowieka całkiem sporo wysiłku. Mnie to przerasta. Autostop za to jest banalnie prosty i przyjemny.

fot. Przemek Skokowskifot. Przemek Skokowski fot. Przemek Skokowski fot. Przemek Skokowski

Łatwiej jest łapać stopa samemu?

- Nie ma reguły. Wiadomo - w trzy osoby jest trudniej, bo dokładając do tego bagaże, trzeba po prostu łapać auto, w którym się wszystko zmieści, albo się rozdzielać.

Najpiękniejsze miejsce?

- Kirgistan był śliczny, plac Czerwony w Moskwie robi wrażenie, ale najpiękniejsza okazała się Złota Pagoda. To takie coś, czego nie znajdziesz w innym miejscu na świecie. Złota Pagoda jest cała ze złota, potężna, mnóstwo mnichów, niemal brak turystów, atmosfera jest podniosła, a kiedy zachodzi słońce, całość wygląda magicznie. Cieszę się, że pojechałem do Birmy i mogłem zobaczyć to na własne oczy.

Jak poza uzbieraniem odpowiedniej kwoty przygotowujesz się do podróży autostopem?

- Szczerze? Ja to mogę jechać z dnia na dzień. Pakuję się jak na wyjazd w góry. Najwięcej czasu zabiera załatwienie wiz i szczepień, ale jeśli ktoś to sobie odpuszcza, to może właściwie wyjechać w ciągu chwili. Spakować najpotrzebniejsze rzeczy, przewodniki.

No właśnie, przewodniki. Dużo czytasz przed wyjazdem?

- Nie, nie ma to dla mnie sensu, bo przy autostopie nie zaplanuję dokładnie, gdzie właściwie dotrę. Wolę czytać już na miejscu i planować zwiedzanie po dojechaniu. Mobilny internet sporo ułatwia.

A GPS przydaje się współczesnym autostopowiczom?

- Tak, o tyle, że nie trzeba patrzeć na mapę, by zorientować się, gdzie się jest.

Pytałam o przewodniki, bo nieraz bywa tak, że przygotowując się do drogi, czytasz o odległych atrakcjach, a na miejscu okazują się wielkim rozczarowaniem. Przeżyłeś takie rozczarowania w drodze?

- Miałem tak w przypadku Terakotowej Armii. Sama w sobie robi wrażenie, ale nie można się do niej zbliżyć, jest za to masa turystów, która kłębi się tam bezrefleksyjnie. Dzikie tłumy. Myślę, że tak jest w przypadku większości atrakcji turystycznych spod znaku must see.

fot. Przemek Skokowskifot. Przemek Skokowski fot. Przemek Skokowski fot. Przemek Skokowski

Nieoczywiste i nieturystyczne miejsce, które cię urzekło?

- Cóż, z tą niezwykłością jest tak, że można ją odkryć wszędzie. Niektórzy mają zakodowane, że jak jechać na wakacje, to tylko poza Polskę, a ja majówkę spędziłem na Podlasiu, spływając Biebrzą. Najciekawsze w podróżowaniu po świecie jest natomiast to, że mogę poznawać inne kultury, mogę dowiedzieć się czegoś więcej o samym świecie i o sobie.

Najbardziej zaskakujące spotkanie z inną kulturą?

- Chiny, a konkretnie tamtejsza kuchnia. I cały szereg nawyków, jak nieustanne spluwanie, o którym nikt mi nie wspominał. Plują non stop.

Afryka cię nie kusi?

- Póki co jeszcze nie chcę się tam pchać.

Północ Europy?

- Skandynawię mam objechaną.

Skandynawowie mają opinię ludzi mało przystępnych. Podzielasz to zdanie?

- Czy ja wiem? Finlandia jest genialnym miejscem na podróżowanie autostopem. W Szwecji stopa łapie się nieco trudniej, ale nie jest to niewykonalne. W Norwegii problemem może być drogie żarcie. Ale Finlandia? To jedyne miejsce poza Polską, w którym mógłbym mieszkać. Ostatni raz byłem tam w marcu po to, żeby pojeździć sobie stopem za kołem podbiegunowym. Super sprawa.

My kiedyś złapaliśmy stopa we czwórkę - z dwójką dzieci. Po prostu nie mieliśmy wyboru. Naszą podwózką była para: Estonka i Fin. Kiedy się im przyznaliśmy, że pierwotnie planowaliśmy pojechać do Finlandii, ale z powodu niedoborów finansowych skończyliśmy w Estonii, w czasie jazdy wywiązała się dłuższa rozmowa o ojczyźnie naszego kierowcy i powiedział jedną rzecz, która mnie rozbawiła: Na północ Finlandii warto jechać w sierpniu, bo po pierwszych przymrozkach nie ma już komarów...

- Ludzie mówią, że komary, bo jeziora. Nie wiem, ja tam nie doświadczyłem ataku komarów, a byłem tam w sierpniu (śmiech ).

Czyli po pierwszych przymrozkach!

- Najgorsze komary były w Laosie i Kazachstanie. Atakują tak, że nie sposób się od nich opędzić, masakra!

Autostop w Birmie / fot. Przemek SkokowskiAutostop w Birmie / fot. Przemek Skokowski Autostop w Birmie / fot. Przemek Skokowski Autostop w Birmie / fot. Przemek Skokowski

Choroba w drodze?

- Nie. Jedynie problemy żołądkowe z powodu diety. I raz przeziębienie. Ja wiem, że w przypadku faceta przeziębienie oznacza umieranie.

Ale nie umarłeś.

- Nie. Przeżyłem jakoś ten katar, choć lekko nie było (śmiech ).

Myślisz, że życie w drodze jest łatwiejsze?

- Jasne! Jedyne, o co się martwisz, to: gdzie będę dzisiaj spać, a zaraz potem: co dziś zjem. Osiadając w jednym miejscu, musisz się martwić o wszystkie inne wydatki, opłaty, formalności, stałą pracę, karierę, życie osobiste. Będąc w drodze, możesz mieć to w głębokim poważaniu, bo za trzy dni będziesz już w zupełnie innym miejscu i poznasz zupełnie nowych ludzi.

Powroty z wypraw nie są pewnie takie proste...

- Gdzie tam! Ja to się tak cieszyłem z powrotu do domu jak dziki. Przez dwa dni nie wyszedłem z łóżka, leżałem, nadrabiałem zaległości w "Grze o tron", jadłem tosty i piłem piwo. Przez dwa dni nic innego nie robiłem.

A potem?

- Na ziemię sprowadziła mnie pani w dziekanacie.

Pierwsza rozmowa o pracę też była otrzeźwiająca?

- Właściwie to nie miałem problemów z pracą. Obecną pracę znalazłem, idąc przez centrum miasta. Wszedłem do knajpy najbliżej Neptuna i powiedziałem: Dzień dobry, chciałbym tutaj pracować . Szef spytał: Ma pan jakieś doświadczenie w zawodzie? Odpowiedziałem zgodnie z prawdą: Nie, ale chcę tu pracować. Zapytał jeszcze, czy mam gadane. No chyba mam. I tak zacząłem pracę. To oczywiście nic stałego, jak tylko obronię magisterkę, ruszam w kolejną podróż.

Gdzie tym razem?

- Chcę pojechać do Ameryki Południowej.

Jak do tego autostopowego życia podchodzi twoja rodzina?

- Nie mają z tym żadnego problemu. Robię to, co kocham, a odkąd ukazała się książka "Autostopem przez życie", podróżowanie stało się też formą zarabiania na siebie. Powiedziałem im teraz, że jeżeli uda mi się wyruszyć w podróż do Ameryki Południowej, to będzie ostatnia moja taka wyprawa autostopowa. Potem się ustatkuję i znajdę stałą pracę.

fot. Przemek Skokowskifot. Przemek Skokowski fot. Przemek Skokowski fot. Przemek Skokowski

Wierzysz w to, że po powrocie się uspokoisz?

- Tak. Ja sobie nie wyobrażam życia zawodowego podróżnika. Jestem domatorem.

Przepraszam, ale nie wierzę. Autostopowicz, który przejechał kilkadziesiąt krajów, chłopak żyjący przez kilka miesięcy w roku w drodze z namiotem i plecakiem na plecach wmawia mi, że jest domatorem.. .

- Ale tak jest. Poza tym nie uśmiecha mi się spędzić całe życie na plecaku.

Wyobrażasz sobie, że zamiast wrócić z tej ostatniej wyprawy do Gdańska, zostajesz tam, na drugim kontynencie, za oceanem, i tam zaczynasz swoje stabilne i uporządkowane życie człowieka osiadłego?

- Nie. Ja mam tu wszystko w tym Gdańsku, wiem, gdzie co załatwić, mam tu swój dom rodzinny, swoich przyjaciół i bliskich. Nie wyobrażam sobie, że nagle zaczynam wszystko od nowa na drugim końcu świata.

Dobra, to gdybyś miał dać radę komuś, kto nigdy nie podróżował na stopa, ale chciałby tego spróbować?

- To żadna filozofia. Bierzesz plecak, idziesz za miasto i wystawiasz kciuk. Koniec tematu.

I czujesz się jak darmozjad, bo mogłeś przecież kupić bilet na busa...

- Nie. To może siedzi w głowie, może wydaje ci się na początku, że jesteś śmieszny, stojąc tak z plecakiem i kciukiem w górze na poboczu, ale po pierwszej podwózce to uczucie mija bezpowrotnie.

Autostopem przez życieAutostopem przez życie 

Przemek Skokowski. Student Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Gdańskiego. Od kilku lat prowadzi bloga Autostopem przez życie . Po Polsce i innych krajach Europy oraz Azji jeździ autostopem. Od 2009 roku pokonał w ten sposób ponad 100 tys. km podróżując po Europie i Azji. W 2012 i 2013 roku był nominowany do nagrody podróżniczej Kolosy, w ubiegłym roku również na konferencji Blog Forum Gdańsk otrzymał główną nagrodę czytelników. Jego ulubionym krajem, do którego chętnie podróżuje, jest Finlandia.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.