Tym razem nie o makijażu odc. 4: pozytywnie i patriotycznie o Polsce, pionierach, Google i Hogwarcie

Zapewne nawet nie zauważyliście, że w maju nie pojawił się ani jeden tekst z cyklu "Tym razem nie o makijażu?, wybaczcie, że przypominam wam o tej strasznej sekcji i tak długą absencję. W ramach rekompensaty sypię garścią bardzo dobrych wiadomości z naszego polskiego podwórka.

Jedynym sensownym usprawiedliwieniem dłuższej przerwy może być to, że jakiś czas temu wstąpiłam na pewien uniwersytet, a co za tym idzie, musiałam też uczestniczyć w zajęciach. To dość sympatyczny sposób spędzania czasu, niestety okazało się, że bilokacja zawodzi, a czas kurczy nadmiernie. Na szczęście z tym poradzimy sobie w przyszłym semestrze. Nie żartuję - jakiś czas temu odebrałam sową elektroniczną list, w którym profesor McGonagall potwierdza, że zostałam przyjęta na Hogwart.

e-Hedwiga mi przyniosła

Teraz mogę uczęszczać na ciekawe wykłady, ot, choćby zajęcia z uroków do Profesora Quilmane'a, a jeśli nie wszystko jest dla mnie jasne, mam do niego adres, gmailowy oczywiście. W bibliotece czeka sporo intrygujących woluminów, ale jakoś utknęłam w połowie książki poświęconej teorii magii Adalberta Waffelinga i nie mogę znaleźć czasu, by wreszcie ją skończyć. Może problemem jest też to, że w czasie lektury przybywa rozdziałów? Hmmmm, tak czy inaczej - gdyby ktoś chciał dołączyć, to zapraszam, Hogwart czeka.

No dobrze, koniec żartów i szerzenia pseudonauki. Czas na sprawy poważne. Zapewne wielu z Was odnotowało fakt, że kilka dni temu był 4 czerwca , który jest dla wszystkich Polaków dniem szczególnym. Ja oczywiście prawie przegapiłam całe zajście - chmury były zbyt gęste, żeby zauważyć Air Force One , zaś na linii dom-praca nie zauważyłam szczególnych utrudnień komunikacyjnych. Co prawda przez moment niemalże pomyliłam Instagram Snoopa z oknem wyszukiwarki Google , ale właściwie to mogłabym powiedzieć, że z powodu nadmiaru myśli i zadań zawodowych przeżyłam ten dzień w kompletnym oderwaniu od stołecznej rzeczywistości, gdyby nie tzw. "łamiąca wiadomość". Będziemy mieć swój Google Campus . Własny, nasz! Jedyny w tej części Europy, JEDEN Z TRZECH NA ŚWIECIE .

Co to zmienia w świecie nauki? Cóż. Google Campus to jedna z tych strasznie krwiożerczych inicjatyw, które polegają na zapraszaniu niewinnych, początkujących przedsiębiorców, następnie pomagają im się rozwijać, a co gorsza przy okazji wspierają wynalazców i innych wizjonerów. Będą spotkania z ekspertami, kursy, przestrzeń do pracy i współpracy, miejsce do wymiany pomysłów. Jednym słowem chamstwo jakieś z całego świata się będzie zjeżdżało, założę się, że kasza będzie niedogotowana . Przysięgam, za moich czasów takich ludzi to się do pługa zaganiało, a nie start upy i inne tego typu akcje.

O tym, że Polska jest OK i dobrym miejscem na tego typu inwestycje przekonywał (dokładnie 4 czerwca 2014 roku) inżynier, biznesmen, współtwórca analizatora leksykalnego Lex dla Uniksa, prezes zarządu Google - Eric Schmidt . Wspominał, że jego firma już w zeszłym roku stworzyła przestrzeń dla przedsiębiorców w Krakowie (Google for Enterpreneurs Kraków) i Digital Economy Lab, które funkcjonuje we współpracy z Uniwersytetem Warszawskim. Zamiast marudzić, że łe, że nie takie, i w ogóle to mogli zrobić to wcześniej, można sprawdzać czujnie co się dzieje - odsyłam do bloga Google Polska . Poniżej załączam sielankowy obrazek kampusu w Tel Avivie: nauka, wykłady, spotkania, dzieci na kocykach - koniec świata jaki znali nasi rodzice.

Google Campus Tel Aviv

Jeśli nie ufacie Ericowi Schmidtowi- polecam szybciutko zajrzeć do Tygodnika Polityka (nr 23/2961), w którym oprócz mnóstwa artykułów, które i tak byście przeczytali znajdziecie tekst Kuby Knery o łowcach dźwięków, czyli ludziach, którzy nagrywają odgłosy ze świata a potem robią z tego muzykę (egzamin ze znajomości materiału jutro), a także rozmowę z profesorem Marcinem Żyliczem o sytuacji polskiej nauki. Rozmówca przepytywany przez Agnieszkę Krzemińską wpisuje się w mało popularny nurt minimalizacji narzekania. Opowiada o tym, co jest siłą naszych naukowców, w jakich dziedzinach nauki mamy reprezentantów w ścisłej światowej czołówce.

Przez te ostatnie 25 lat cały czas mieliśmy (...) wiele do powiedzenia, z tym, że jedynie w wąskich specjalizacjach jesteśmy w światowej czołówce. Z najnowszych, robionych na podstawie poziomu cytowań, zestawień wynika, że w matematyce zajmujemy 20 miejsce na 160 krajów, ale w analizie matematycznej - 11.Podobnie jest z fizyką - w ogólnej plasujemy się na 17 pozycji, natomiast nasi fizycy jądrowi, cząsteczek elementarnych i wysokich energii sa pięć oczek wyżej. Jeszcze większą różnicę widać w biologii, która sama jest na 23 miejscu, ale za to nasi biolodzy strukturalni są na wysokiej 11 pozycji.

Miło czytać jego wypowiedzi, bo nawet jeśli zauważa niedostatki - natychmiast kontruje to wyróżnianiem pozytywów. Ciekawie mówi o naukach interdyscyplinarnych, oraz tym jakie Polacy mają szanse na Nagrodę Nobla - ale co ja będę - idźcie i sprawdźcie to, dzieci drogie. Najwyżej napiszecie w komentarzach, że tylko takich nudziarzy jak ja może to interesować.

Jeśli chcecie jeszcze trochę dopieścić swoje patriotyczne ego, ale boicie się kolejnych nudnych tekstów - łapcie koniecznie za książkę Marty Dzienkiewicz "Pionierzy" , o której wspominała już RedNacz . Genialna rzecz, podobno dla dzieci, ale ja tam czytałam z wypiekami na twarzy. Pięknie zilustrowana przez Joannę Rzezak i Piotra Karskiego lektura opowiada o naszych rodzimych odkrywcach, wynalazcach i zdobywcach świata - jest więc zarówno Skłodowska Curie, jak też Kazimierz Funk, a Ernest Malinowski pozdrawia sąsiada z następnych stron książki - Ignacego Łukasiewicza. Darzę tę publikację miłością pierwszą, czystą i wieczną .

Pionierzy, moja miłość

Zakochać możecie się też w dr Joannie Bagniewskiej , tylko grzecznie i platonicznie, bez ekscesów. Musicie też jej posłuchać, ma bowiem dar mówienia o rzeczach trudnych w przystępny sposób, a jej talent został już dostrzeżony i doceniony poza naszym krajem. Przede wszystkim dr Bagniewska, z wykształcenia zoolog, prowadzi wykłady z ekologii i bioróżnorodności na uczelni Nottingam Trent University, póki co jeszcze żaden z jej studentów nie przyjechał do nas z zażaleniem, więc chyba nie jest źle. To jednak żaden dowód wyższości nad innymi wykładowcami. Miarodajnym potwierdzeniem talentu krasomówczego dr Bagniewskiej mogą być natomiast sukcesy w konkursie popularyzatorów nauki FameLab , w którym specjaliści z różnych dziedzin muszą zaciekawić, zadziwić i przekazać coś wartościowego na zadany temat. Nasza reprezentantka nie tylko dostała się do światowego finału , ale też zdobyła nagrodę laureatów FameLab . Do zdarzenia doszło 5 czerwca w brytyjskiej miejscowości Cheltenham. Tam dr Bagniewska musiała mówić po angielsku, ale kiedy klikniecie w ten LINK usłyszycie, jak opowiada po polsku w bardzo fajnej audycji "Homo science" autorstwa moich ulubionych dziennikarzy naukowych - Oli i Piotra Stanisławskich.

Poniżej zaś znajdziecie filmik, który jest eleganckim i treściwym, choć krótkim (znów ten FameLab i jego zasady) wykładem o inhibitorach enzymatycznych po polsku. Brzmi groźnie, ale warto zaryzykować choćby po to, by dowiedzieć się jak brzmi okrzyk bojowy pomidorów.

 

Na koniec mam dla was jeszcze jedną dziewczynę do zakochania się. Ma na imię Sher.ly i potrzebuje waszego wsparcia, niczym Leia Obi Wan Kenobiego. Któż to taki? Otóż Sher.ly to właściwie taka domowa chmura, ale w tym nowym, komputerowym znaczeniu. Służy do zbierania i magazynowania danych, jest wyposażona w dysk, wyjścia usb i inne takie, zawiera też wi-fi. No i jest wasza, własna, nie należy do żadnego Appla, Googla, Dropboxa, nie jest brzydka jak Rapidshare ani ulotna jak WeTransfer, ale podobnie jak wszystkie wyżej wymienione - umożliwia dzielenie się określoną przez was samych zawartością.

Dla mnie to wybawienie, bo jestem a) zawsze zbyt leniwa by znaleźć właściwy dysk przenośny z odpowiednimi zarchiwizowanymi danymi, a potem zgrać je na dysk (zawsze przepełniony - w telefonach też) i udostępnić komu trzeba (a często się tak zdarza kiedy się diluje zdjęciami i zajmuje muzyką). b) po prostu wolę mieć własny pochłaniacz zapa...  danych. Dlatego postanowiłam wesprzeć przesympatyczną ekipę wynalazców z Krakowa na Kickstarterze. Jeśli im się uda - cóż, być może już pod koniec tego roku opowiem wam o własnych wrażeniach z użytkowania Sher.ly .

Czuwaj.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.