Klub Książki Focha spotyka gawędziarza Johnny'ego Casha

Nie obchodzi cię muzyka? Nie lubisz stylu w jakim grał Facet w Czerni? A może Johnny'ego Casha znasz na wylot? Tak czy inaczej, jeśli nie przeczytasz książki "Cash: autobiografia" ominie cię coś dobrego. To cudowna legenda o niezwykłym artyście, ale też historia o tym, jak widzieć dobro nawet w najgorszych czynach i najpodlejszych ludziach.

Kiedy ktoś ze zdziwieniem zakrzyknie: "Jak to? Nie podejrzewałem, że słuchasz takiej muzyki?! " zawsze odpowiadałam: "Nie słucham country, słucham Johnny`ego Casha" . J.R. w swej twórczości wykroczył daleko poza granice wyznaczane przez gatunek, dla którego stał się ikoną. Nawet ci, dla których wszystko, co niosła ze sobą estetyka muzyki country kojarzyło się ze złem wcielonym, nie wstydzili się tego, że lubią posłuchać sobie chociażby Folsom Prison Blues . Tak wyszło. Cash miał po prostu styl, charakter i charyzmę, niesamowitą barwę głosu, która uszlachetniała każdy akompaniament, wreszcie pisał teksty, które mocno działały tak na emocje, jak i na wyobraźnię. No dobrze, ale...

Ile razy można mówić to samo?

Jeśli jest się urodzonym gawędziarzem - można to robić bez ustanku. A Cash właśnie taki jest. Fakty i dokładne raporty pozostawia innym. Historię jego życia, drogi do sławy, upadków i wzlotów opisano już wielokrotnie. Na rynku anglojęzycznym jest sporo książek - od wnikliwych analiz, przez wspomnienia spisane tak przez pierwszą, jak i drugą żonę, czy jego dzieci, po pierwszą autobiografię opublikowaną jeszcze w latach siedemdziesiątych, czyli "Man in Black " . Ukazał się też całkiem zgrabny komiks, który być może odbiłby się szerszym echem, gdyby nie to, że tuż po nim do kin trafiła fabularyzowana biografia Casha ze świetną kreacją Joaquina Phoenixa i Reese Witherspoon w roli June Carter.

 

W Polsce dociekliwi mogą sięgnąć po bogatą w fakty książkę Michaela Streissgutha . Sam J.R. udzielił też bez liku wywiadów i z kartek wydanej właśnie w Polsce "Cash: autobiografii" (pisanej w połowie lat dziewięćdziesiątych) wynika, że ludzie pytali o to samo, zaś on miał do opowiedzenia znacznie więcej. Chwała mu za to! Snuje więc fantastyczne opowieści i - jak przystało na człowieka drogi - spisuje je w różnych zakątkach świata. Od Hawajów, przez Cinnammon Hill aż po szwedzką Olandię. Na werandzie, na tylnym siedzeniu swojego "domu na kółkach", na tyłach sceny. Każda sytuacja jest dla niego doskonałym punktem wyjścia do jakiejś krótszej lub dłuższej gawędy. To zaś, co z miejsca mogłam odczuć czytając je wszystkie, to cholerna sympatia do autora. Rzadko się zdarza, by w panteonie gwiazd muzyki spotkać takiego poczciwego faceta. Owszem, mającego sporo na sumieniu, ale raczej świadomego swych wad i zalet, a nie pęczniejącego od próżnej buty. Cash ze swej autobiografii to prosty człowiek, ale nie prostak, raczej zdroworozsądkowy syn Południa.

Z równą iskrą poświęca się wyjaśnianiu meandrów uprawy bawełny, co opowiadaniu o technice gry na gitarze kolegi z zespołu. Zaczyna od spisania tego, co w życiu mu się udało, a przede wszystkim tego, za co jest wdzięczny. Zamiast jednak zirytować się na faceta, że własny ołtarzyk zaczyna od takich przechwałek czujemy narastający szacunek.

Prosty chłopak z Południa

"Moje życie zawodowe było proste: bawełna w młodości i muzyka w wieku dojrzałym" - pisze w jednym z pierwszych rozdziałów. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że sam jest dość skomplikowanym człowiekiem o ciężkim charakterze i skłonnościach do nałogów: "Podpisuję się pod tym, co napisał o mnie Kris Krisstofferson: To chodząca kontradykcja, pół w nim prawdy, reszta fikcja. Podobają mi się także słowa Rosanne: Wierzy w to, co mówi, ale to nie znaczy, że jest święty. Wierzę w to, co mówię. Szczerość ma jednak wiele poziomów". To, co pisze zgrywa się doskonale z tym, jak to pisze.

Cash używał prostego języka, ale myślę, że bardzo rozważnie. Mogę się jedynie domyślać, ale moim zdaniem pisał tę książkę tak, jak pisał swoje piosenki - dawał się ponieść melodii języka. Ta prostota jest siłą książki - pisał przecież o bolesnych sprawach: nieudanym małżeństwie, uzależnieniu od prochów, tragicznych śmierciach jego przyjaciół lub dzieci przyjaciół. Wydumana metaforyka odjęłaby tej autobiografii jej moc.

Tak powiedział w rozmowie ze mną tłumacz książki, Adam Pluszka i dodał, że Cash pisał całym sobą, tak, jak czuł. "Z całej książki przebija szczerość, mimo że z pewnością nie napisał o wszystkim, coś zostawił dla biografów" . Tym, co ja najbardziej lubię w tej autobiografii jest uwaga, jaką Cash poświęca innym ludziom.

To był świetny gość!

O sobie opowiada snując niezliczone opowieści o swoich przyjaciołach i ważnych, nie zawsze pozytywnych postaciach spotkanych w życiu. O każdym zaś ma do powiedzenia coś dobrego. Nawet o księgowym oszuście, który zdefraudował jego zarobki z całej zagranicznej trasy (a potem musiał oddać te niemałe kwoty). Uwielbiam krótką historię tego, w jaki sposób Cash dogadał się z poprzednim właścicielem domu Cinnamon Hill, opowieść o nowej odmianie kukurydzy nazwanej na cześć jego dziadka i wzruszam przy opowieści o przyjaźni z Royem Orbisonem . Uśmiecham czytając o spotkaniach z Elvisem i rozpromieniam czytając o muzykowaniu z całą rodziną Carterów . Nie mogę nie przecierać oczu ze zdumienia czytając o tym, w jaki sposób Cash przyczynił się do podpalenia parku narodowego, oraz w jaki sposób zeznawał potem przed sądem. Choć nie mogę uwolnić się od myśli jak podle musiała się czuć Vivian Liberto - jego pierwsza żona i matka czterech jego córek - zachwyca mnie sposób w jaki Cash opisuje swoją relację z drugą partnerką - June Carter . Jak smalił do niej cholewki, rozbił jej samochód, wreszcie jak pod koniec życia opisuje ich wzajemne relacje i nić porozumienia - to jest po prostu niesamowite. Cholera! Myślę, że każdy mąż, konkubent, czy kochanek powinien przeczytać rozdział dedykowany June. Oczywiście są w tej książce i wspomnienia czasów mrocznych i złych, ale pod piórem Casha nawet relacja z drogi ku samozagładzie nabiera innych barw.

Całość zaś jest świetną lekcją pokory, przekory i muzyki . Uważajcie jednak - ma też moc nawracania. Nie, niekoniecznie na religię, choć Cash przyznaje, że jest zdeklarowanym katolikiem i zawsze nim był, tylko często błądził, ale na zupełnie inne wyznanie. Kiedy spytałam Adasia Pluszkę na ile Cash był mu bliską postacią przed rozpoczęciem tłumaczenia, odrzekł z uśmiechem, że jak każdy kulturalny człowiek znał utwory Faceta w Czerni, ale trudno mu byłoby nazwać siebie fanem. "Po pracy związanej z przekładem, ale i nauczeniem się całej masy rzeczy na temat amerykańskiego rynku muzycznego country, rockabilly czy rock and rolla - mogę powiedzieć, że jestem fanem Casha" . Od siebie dodam, że to całkiem niegroźna dolegliwość i objawia się najczęściej nagłą potrzebą posłuchania kilku, kilkunastu, no, czasem kilkudziesięciu utworów J.R. , zdarzają się też chwilowe napady śpiewania.

PS. Choć z natury nie przepadam za składankami typu "Best of" tutaj może się przydać przy czytaniu - dołączam więc wygodną playlistę i zapytuję tych, którzy już przyswoili treść książki "Cash: Autobiografia" - JAK WAM SIĘ PODOBAŁO?

Więcej o:
Copyright © Agora SA