Na tropach matki idealnej z Alison Bechdel

Jedna z najbardziej naturalnych, a jednocześnie złożonych relacji, skazana na porażkę, a zarazem pełna sukcesów. Powszechna, a jednocześnie bardzo jednostkowa i unikalna - ta cholerna zależność między matką i jej dziećmi! Niech będzie przeklęta. Niech będzie pochwalona.

Przyznam szczerze, że ani mocne książki Rachel Cusk (właśnie u nas ukazała się ważna "Praca na całe życie" ), ani "Zła Matka" Ayelet Waldman , ani lektura "Macierzyństwa non fiction" Joanny Czeczott-Woźniczko , ani felietony Sylwii Chutnik zebrane w książce "Mama ma zawsze rację" , ani to wszystko, co mówi Agnieszka Graff nie wyprowadziło mnie z równowagi tak, jak nowy komiks Alison Bechdel. Autorka w swojej nieco rozsypanej, noszącej znamiona dziennika i autoanalizy komiksodramie postawiła w inny sposób szereg pytań, na które teoretycznie w XXI wieku dałyśmy sobie już odpowiedzi. Śmy. My. Czyli matki. No i wylądowałam w znanym mi poniekąd od pierwszego testu ciążowego bagnie zwątpienia.

Okładka komiksu "Jesteś moją matką?" Alison Bechdel, wyd. Timof comics, 2014

" Fun home " , poprzedni, wydany w Polsce album Bechdel był świetny. Może nie idealny, bo jednak przytłaczał tekstem i niekiedy ciężarem kreski, ale to, co w nim najistotniejsze zostało oddane w sposób doskonały. Chodzi zwłaszcza o relacje między bohaterami, napięcie, pewne scenki rodzajowe, wreszcie wplecione w to wszystko aluzje wizualne do malarstwa różnych epok i ta gotycka atmosfera. Bardzo osobista opowieść o życiu pod jednym dachem z ojcem homoseksualistą i przyszłym samobójcą, ale też historia o odkrywaniu oraz oswajaniu własnej seksualności. Po takiej lekturze nie pozostawało mi nic innego, jak czekać na kolejny komiks Bechdel - ten o matce.

Trudno jest opowiedzieć w spójny i poukładany sposób o własnej matce.

"Jesteś moja matką? " zawiodło moje oczekiwania, a jednocześnie dało mi więcej, niż oczekiwałam. Ten paradoks doskonale oddaje istotę macierzyństwa - doświadczenia, które bywa równie piękne, co bolesne, banalnie intuicyjne, a przy tym pełne niewiadomych i problemów, których rozwiązania próżno szukać w książkach. Komiks Bechdel potrafi być erudycyjny dzięki wielopłaszczyznowości i mnogości aluzji do Freuda, Winnicotta, Woolf, Plath, literatury dziecięcej i psychoanalizy, a jednocześnie wkurzająco bełkotliwy i chaotyczny. Siedem rozdziałów to siedem snów Alison zinterpretowanych w świetle różnych teorii psychologicznych. Każdy z rozdziałów rzuca też nowe światło na jej zawikłane relacje z matką, przywołując konkretne sceny z dzieciństwa jednej i drugiej bohaterki. Z jednej strony obserwujemy Alison, która chce wreszcie przepracować szereg problemów związanych z jej relacjami z rodzicielką, chce matkę wyrzucić poza siebie, by móc spokojnie tworzyć, a jednocześnie pochłonięta jest szukaniem matki - w sobie, w swoich kochankach, terapeutkach. Choć narysowana znacznie lepiej niż "Fun home", przez swą wpisaną w postmodernistyczny charakter chaotyczność narracyjną jednocześnie wkurza i zadziwia - co więcej - z podobnych powodów. Wkurza - bo zamiast spójnej opowieści otrzymujemy strzępki, przebłyski i małe olśnienia. Z drugiej strony - o to właśnie chodzi. Trudno jest opowiedzieć w spójny i poukładany sposób o własnej matce.

Czy aby na pewno jesteśmy wystarczająco dobrymi matkami?

Uwielbiamy odwoływać się do dr. Winnicotta, on jest naszym pocieszycielem, mówi, że nie ma rodziców idealnych i że wystarczy odpowiadać na potrzeby dziecka, reagować. Dodaje coś o tym, że nasze porażki są przekuwane w sukcesy dzieci. To miłe słowa, miód na serce wszystkich nieudolnych rodziców targanych wątpliwościami, czy zbywając dziecko jakąś wymówką typu "teraz nie mam czasu" , albo krzycząc na nie za nieodrobione lekcje, czy aby w ten sposób nie wpędzają swego potomka w traumę. Dziecko to cholernie podstępny wymysł natury. Niby trudno uszkodzić fizycznie, ale całkiem łatwe do uszkodzenia w warstwie psychicznej. Wkurzająco unikatowe, a jednocześnie irytująco przewidywalne. Stresujące. Czasami zdarza się tak, że im mocniej kochasz i się troszczysz, im bardziej ci zależy - tym mocniej się wkurzasz, frustrujesz i obawiasz, zadręczasz się teraźniejszością i drżysz o przyszłość. Im chcesz lepiej, tym głośniej wrzeszczysz.

Kadr z komiksu "Jesteś moją matką?" Alison Bechdel, wyd. Timof comics, 2014

Czytając "Jesteś moją matką?" starałam się ignorować własne doświadczenia, ale cała perfidia tego tragikomiksu polega na tym, że zostawia całkiem sporo miejsca dla czytelnika. Zapewne można go nie zapełniać - ale ja, niczym dziecko, dałam się wciągnąć w to wszystko i otworzyłam własny rachunek porażek i wykroczeń - jako dziecko swoich rodziców i jako rodzic swoich dzieci. Układanie tych wzajemnych relacji to jedno z największych wyzwań.

Chcemy być supermądrzy i superdobrzy, albo chociaż wystarczający w tym wszystkim, a kończymy zagubieni i zirytowani.

Stawanie się rodzicem jest trudne - im starsze dzieci tym trudniejsze. Chcemy być supermądrzy i superdobrzy, albo chociaż wystarczający w tym wszystkim, a kończymy zagubieni i zirytowani - nic nowego. Umieramy za to przepełnieni świadomością, że, cholera jasna, może dałoby się wszystko zrobić lepiej, ale było jak było i to musi nam wystarczyć - nie będziemy repetować żadnej zimy ani lata. Możecie zakrzyknąć - ależ to nie stawanie się rodzicem jest trudne, tylko trudne się jawi, kiedy o tym nadmiernie rozmyślasz.

Jasne. Kiedy działasz wszystko jest banalnie proste - rodzicielstwo okazuje się sumą rutynowych czynności, aktywności podpatrzonych i powtarzanych po własnych rodzicach, sumą wykroczeń i nadużyć, nieustannym testem z socjotechniki i sprawdzianem umiejętności mediacyjnych. Kiedy ty już wiesz kiedy nacisnąć, kiedy popchnąć, kiedy przytrzymać, a kiedy przytulić, twoje dziecko jest już o krok dalej i uczysz się go od nowa.

Pozostaje się cieszyć, że w tym nierównym układzie, w którym potrzeby dziecka są zawsze większe niż oferta rodzica, udaje nam się budować coś fajnego.

Sceny z życia Bechdel i jej matki sprawiły, że na chwilę porzuciłam działanie na rzecz dumania, na nowo zaczęłam się zastanawiać, czy jestem wystarczająco dobra? Potem przez moment naszło mnie, czy aby nie jesteśmy współczesną rodziną Ramsayów. Potem się zawstydziłam, jak śmiałam w ogóle porównywać siebie do wyidealizowanego obrazu matki samej Wirginii Woolf. Potem miałam ochotę biec do sypialni syna, zerwać go z łóżka (była 3:30 nad ranem, gdy siedziałam w spokoju i czytałam) i przeprosić, powiedzieć, że od jutra będę lepsza. Potem pomyślałam, że tak nie wolno, bo wpędzę go w nerwicę i za trzydzieści lat będzie musiał to wszystko sam przepracować na jakiejś kozetce. Chciałam go za to więc przeprosić podwójnie, ale powstrzymałam się, bo noc, praca, w międzyczasie zrobiła się godzina 8:30 rano, dzieci wstały, odesłałam je do kuchni, żeby same sobie zrobiły pierwsze śniadanie, wreszcie potrafią to zrobić, a ja tu muszę się zająć budowaniem idealnego obrazu siebie jako matki - żartuję.

kadr z komiksu "Jesteś moją matką?" Alison Bechdel, wyd. Timof comics, 2014

Koniec końców, targana wyrzutami sumienia za te wszystkie wykroczenia wobec nie tyle idealnego, co wystarczająco dobrego macierzyństwa zyskałam pocieszenie przeczytawszy ukradkiem jedno ze starych wypracowań syna - chłopca z natury niepotrafiącego ściemniać i przymilać się. To, co napisał wydawało mi się zbyt wyidealizowanym obrazem mnie. Ależ synu, uspokój się, ubieram się fatalnie, najczęściej wyglądam dość okropnie, jestem zawsze za gruba i za głupia, piszesz, że rozwiązuję problemy przytulaniem i ładnie mówię, tymczasem wiem, że moja polszczyzna pozostawia wiele do życzenia, nie kryję się z przekleństwami, a całkiem sporą ilość problemów rozwiązuje wrzaskiem, płaczem i przerzucaniem winy za swoje porażki na innych. Z drugiej strony tak widzi mnie i koniec. Pozostaje się cieszyć, że w tym nierównym układzie, w którym potrzeby dziecka są zawsze większe niż oferta rodzica - udaje nam się budować coś fajnego.

Czy jestem twoją wystarczająco dobrą córką?

Relacja między dorosłą kobietą i jej matką to jeszcze ciekawsze zjawisko. Klamrą graficzną spinającą opowieść Bechdel jest ukryty pod obwolutą dyptyk: matki Alison robiącej swej małej córce zdjęcie, oraz - w lustrzanym odbiciu - babki Alison robiącej zdjęcie jej matce jako małej dziewczynce.

Tym, co najtrudniej byłoby mi powiedzieć na głos, przez telefon, albo osobiście byłoby "dziękuję mamo, dziękuję za wszystko".

Wszystkie moje bliższe koleżanki przyznają, że status ich relacji z matkami oddaje najpełniej stwierdzenie "to skomplikowane" . Może nie tak skomplikowane jak u Bechdel, gdzie na zwyczajowe zawikłanie nakładają się kwestie homoseksualizmu. Autorka, podobnie jak jej ojciec jest, jak to ujmują poprawni politycznie: nieheteronormatywna, z czym wyraźny problem ma matka Alison. Jednakowoż nawet i bez takich dodatkowych okoliczności pewne komplikacje się pojawiają.

Tym, co najtrudniej byłoby mi powiedzieć na głos, przez telefon, albo osobiście byłoby "dziękuję mamo, dziękuję za wszystko. Niezależnie czy mówiłaś rzeczy, które były po mojej myśli, czy mnie wkurzały, czy były miłe, czy przykre - stworzyły mnie i już. Cieszę się, że nie robiłaś tego sama, że był przy tym tata, i że miał wpływ na to kim jestem przez swoją obecność i działanie, a nie przez ich brak". Ale to cholernie trudne do powiedzenia, tym trudniejsze, że wiem, że jutro wrócę do bycia niewystarczająco dobrą córką, że o byciu synową nie wspomnę. Znacie to? Świetnie, przekażmy sobie wirtualny znak współodczuwania, a potem wynocha z internetów. Spróbujmy w dzień matki postawić na nieco więcej działania.

Alison Bechdel "Jesteś moją matką? " wyd. Timof Comics kwiecień 2014

Więcej o:
Copyright © Agora SA