Teksty Beaty Pawlikowskiej podnoszą wam ciśnienie? Nie panikujcie, to tylko pseudonauka

Pani pisarz, podróżnik, łowca (prawdy, przygód, fotografii) napisała, że "każda rzecz, którą wkładasz do twojego organizmu, wywiera na niego wpływ? - czy w takim razie warto faszerować umysł papką pełną błędów logicznych i szkodliwych bzdur?

Zobacz co cywilizacja zrobiła z ludzkimi umysłami. Wtłoczyła je w schemat. Odebrała im wolność. Zmusiła do niewolniczego kieratu w miejscu, którego nie lubią i nie szanują. Moim zdaniem to też jest efekt wieloletniego nieświadomego spożywania chemicznych proszków o niezbadanej toksyczności dla działania komórek w ludzkim organizmie.

("W dżungli zdrowia" , Beata Pawlikowska, Burda Media, 2014)

Pani Beata ma swoje zdanie, ma dwudziestoletnie doświadczenie podróżnika i samowiedzę związaną z eksperymentowaniem na własnym ciele. Właściwie przez szereg lat nie miałam z tą sytuacją problemu. Spokój mnie ocalał, pewna doza pobłażliwości i płonne nadzieje, że jednak pewne rejony tematyczne zostaną przez panią Beatę ominięte - również. Nie mam najmniejszego problemu z jej książkami podróżniczymi, choć wiem, że koleżanki i kolegów na dobre wciągniętych w "przemysł travelerski " (wiecie, traveler to taki podróżnik, tylko, że bardziej, bo po angielsku), oraz tych, którzy rzucają wszystko i uparcie brną w nieznane zalewa krew. Ależ niech pani Beata pisze i niech zachęca - to są całkiem sympatyczne historie pełne dziecięcego zachwytu światem. Najważniejsze jednak, by jeździła. Dużo i obficie - tego autorce licznych książek i poradników coachingowych życzę. Z doświadczenia własnego wiem, że im dalej człowiek jedzie oraz im więcej chodzi po tych lasach i górach, tym mniej ma czasu na pisanie książek. Wreszcie natura tak to mądrze skonstruowała, że gdy jest noc po ciężkim dniu pełnym życiodajnych spacerów wśród oczyszczającej roślinności, człowiek otwiera umysł, ale zamyka oczy, a gdy znów podnosi powieki spływa na niego życiodajne światło poranka, które sprawia, że ma się nową siłę by iść dalej, sięgać wyżej, nie ma się natomiast ochoty siedzieć i wklepywać notatki w komputer.

Twój pociąg czeka na ciebie tam, gdzie będzie ci pisane go znaleźć.

("Wiosna" , Beata Pawlikowska, felieton z magazynu "Claudia")

Nie mam problemu z zasadniczo niegroźną, prowadzoną na żółtych papierkach aktywnością aforystyczną Pani Beaty. Są to rzeczy nieszkodliwe, dzięki którym autorka zyskała nieoficjalny przydomek polskiego Paolo Coelho . Kilka banałów przybranych w kwiatki i wesołe buzie, niosących często tyle mądrości, co slogany reklamowe balsamu do ciała dla kobiet albo ubrań sportowych. "Natura daje ci moc, która rozświetla twój umysł" . Jeśli komuś pomaga to w byciu lepszym człowiekiem, sekretarką, sprzedawcą, akantką, haerowcem, czy hodowcą organicznych pomidorów - ok. Dobrze. Jeśli to są te słowa pocieszenia, których ktoś potrzebował, by dotrwać do nocy i spokojnie zasnąć - wybornie. Zysk dla obu stron. Agencje reklamowe mają od tego sztab ekspertów, Pani Beata ma siebie i swoje żółte karteczki.

źródło: https://www.facebook.com/BeataPawlikowskaźródło: https://www.facebook.com/BeataPawlikowska źródło: https://www.facebook.com/BeataPawlikowska źródło: https://www.facebook.com/BeataPawlikowska

Wyprawy poza granice zdrowego rozsądku

Kiedy jednak czytam teksty na tylnych stronach okładek poradników Pani Beaty ("Świat jest dobry kiedy patrzysz na niego dobrymi oczami. Bo to, co się w nim dzieje, jest odbierane przez ciebie przez pryzmat wszystkiego, co nosisz w duszy. Jeśli więc oczyścisz swoje serce, niespodziewanie świat wyda ci się lepszy i piękniejszy. Nowa seria. Kolorowe fotografie i pozytywne teksty, które dodadzą ci nadziei, wiary we własne siły i przekonania, że życie jest dobre.") mam wrażenie, że mogłaby spokojnie otwierać własną agencję reklamową.

Po lekturze takich fragmentów mój sceptyczny umysł napędzany złowrogimi warzywami każe mi wątpić w czyste intencje czystej duszy. Przekaz, który wyczytuję między wierszami brzmi mniej więcej tak: "oczyść serce, kup moją książkę", "poczuj zbawczą moc natury, kup moje bransoletki", "żyj pozytywnie - z moim kalendarzem" . Mam jednak świadomość, że na każdą moją sceptyczną myśl tego typu znajdzie się sto pozytywnych odpowiedzi osadzonych w słynnym dyskursie "pani dziennikareczka czepia się " oraz, że robię to koniunkturalnie.

Nie moja wina, że Pani Beata od pewnego czasu idzie pod prąd wiedzy i nauce, systematycznie produkując na ten temat kolejne książki. Pomniejszym złem są "podręczniki do nauki języków obcych" - jednych uczących się ośmielą do dalszych ćwiczeń, innych debiutantów multilingwistycznych mogą skrzywdzić fizycznie .

Bojaźń i drżenie budzą publikacje Pani Beaty z segmentu "psychologia, filozofia, nauka, zdrowie". Dwa lata temu ukazała się "Teoria bezwzględności" : "książka z pogranicza fizyki kwantowej, filozofii i psychologii oraz ponad dwudziestoletniego doświadczenia z podróżowania i poznawania świata" . Z podróżowaniem - owszem - po drodze Pani Beacie - czasem wyprawy wykraczają daleko poza granice zdrowego rozsądku. Sama "Teoria bezwzględności" z fizyką kwantową ma tyle wspólnego, co przeciętna książka o czymkolwiek - kartki składają się z atomów, atomy z elektronów, protonów i neutronów, a protony i neutrony z kwarków, podobnie rzecz ma się z farbą drukarską, a fizyka kwantowa pozwala nam ładnie opisać jak to się dzieje, że naniesiona za pomocą matryc farba drukarska "trzyma się" papieru. Ale o czym to my? A tak. O rzeczach ważnych. W marcu 2015 roku dzięki Pani Beacie dowiemy się jakie są "Największe kłamstwa naszej cywilizacji" , a już za chwilę znajdziemy się "W dżungli zdrowia" . I to jest sytuacja, która podnosi ciśnienie. Najpierw nie wytrzymał Marcin Rotkiewicz z "Polityki" - powiem szczerze, że nie dziwię mu się. Pani Beata nie jest najlepszym ekspertem od zdrowia.

Jeżeli chcesz być zdrowy, przestań jeść jakiekolwiek gotowe produkty sprzedawane w sklepach. Zacznij jeść wyłącznie proste potrawy, które sam zrobisz z kasz, ryżu, warzyw i owoców, jedz orzechy i różne nasiona. Wtedy twój organizm odzyska naturalną równowagę, naprawi wszystko to, co jest w nim nieprawidłowe - także geny - a ty będziesz zdrowy". Niestety, naprawianie genów i dowolnych chorób organizmu za pomocą diety z naukowego punktu widzenia nie jest możliwe. Na innej żółtej karteczce Pawlikowska ostrzegała przed dodawanym do potraw glutaminianem sodu, który ma "atakować mózg, uaktywniać komórki rakowe, powodować migreny, biegunkę, otyłość, cukrzycę, alzheimera i parkinsona". Tymczasem jest to naturalna substancja normalnie występująca w pożywieniu, nieszkodliwa, a wręcz niezbędna dla organizmu (m.in. działania mózgu).

("Wróżenie gwiazd", Marcin Rotkiewicz, Polityka nr 2/2940, z dn. 08.01.2014 )

Glutaminian sodu występuje w naturze . Nie tylko w mięsie, które, jak głosi jeden z rozdziałów "W dżungli zdrowia" jest obecnie produkowane w "obozach zagłady świń, krów i kurczaków ", występuje też w wodorostach masowo produkujących się samemu, samych sobie, samotnie, choć w tłumie na dnie mórz odległych. Oceanów. Jest też ów glutaminian sodu podstępnie obecny we wszystkich pomidorach i w szpinaku, w serach i w mleku - w tym ludzkim jest go o 19 razy więcej niż w krowim. Groza. Najgorsze zaś jest to, że nie jest odpowiedzialny za napady migreny, ataki astmy oskrzelowej, kołatanie serca i omdlenia. Można mu zarzucić udział w syntezie białka w organizmach, jest podłym neuroprzekaźnikiem, dzięki któremu uaktywniamy mózg zamiast serca, ale, na pocieszenie dla Pani Beaty - dzięki glutaminianowi możemy też wydalać z organizmu różne "świństwa, które zatruwają nam duszę": na przykład związki azotu i wolne rodniki. Możemy tez przytyć.

Szczypta faktów, kilka ton mitów

Nie dziwię się też autorowi bloga Pochodne Kofeiny , że w sposób dosadny wypunktował wszelkie błędy Pawlikowskiej . Łatwo to zrobić tak zaglądając na facebookowy fanpage pisarki, jak też w dowolnym miejscu otwierając dowolny jej poradnik.

Masowo produkowane przez panią B. treści są niczym aksamitna pięść odlana z żelaza spadająca na czytelnika z zaskoczenia i zewsząd. Próby zachowania powagi spełzają na niczym, próby ucieczki są bezcelowe. U Pawlikowskiej znajdziecie bowiem pomniejsze kwiatki nadinterpretacji i demagogii (jeśli jesz zdrowo, nie zostaniesz mordercą i gwałcicielem, jeśli spojrzysz na świat, okaże się, że dziś jest więcej zła niż tysiąc lat temu), ale też zwyczajnie fałszywe informacje o środowisku naturalnym.

Tylko ludzie zabijają siebie nawzajem.

(W dżungli zdrowia" , Beata Pawlikowska, wyd. Burda książki, 2014)

Nie? Po prostu nie. Nie to, że ludzie tego nie robią, ale nie tylko oni. Kanibalizm jest zjawiskiem występującym u zwierząt i w świecie roślin . Motywem jest nie tylko pilna potrzeba zaspokojenia głodu w niesprzyjających warunkach, ale również inne, wydawałoby się małostkowe potrzeby - na przykład banalny powód selekcji słabszych osobników. Bystrzy czytelnicy masowo wytykają to autorce, zazwyczaj zaczynają od słów "Bardzo lubię Pani książki, ale..." . Gdyby pokusili się o uważniejsze prześledzenie publikacji szanownej Pani Beaty, odkryliby coś jeszcze - cudowną niekonsekwencję, którą oczywiście można zawsze obronić twierdzeniem "tylko krowa nie zmienia poglądów" .

Sięgając po książki podróżnika, łowcy (prawdy, przygód, fotografii) Beaty Pawlikowskiej można zauważyć, że przygotowując porady tym, co w dżunglę dosłowną, z plecakami, hej, po przygodę - doradza szczepienia i potrafi trzymać się faktów.

źródło: https://www.facebook.com/BeataPawlikowska To jak- szczepić? Leczyć antybiotykiem czy nie?

Zdjęcie niewyraźne, państwo wybaczą, pozwolę sobie zatem przepisać zdanie: "Tyfus leczy się za pomocą antybiotyków. Nie leczony może prowadzić do poważnych komplikacji (niewydolności nerek, zapalenia płuc, zmian psychicznych) i do śmierci (w sześćdziesięciu procentach przypadków)".

("Poradnik Globtrottera ", Beata Pawlikowska, wyd. National Geographic Polska, 2010)

Teraz czas na kontrę tej samej autorki:

Układ odpornościowy to naturalna i mocarna armia do walki z chorobami, która bez problemu poradzi sobie z wirusami grypy i innych chorób - jeśli tylko będzie odpowiednio silny. Jeśli nie zepsujesz go alkoholem, syntetycznymi lekarstwami, słodzikami i sztucznymi dodatkami zawartymi w jedzeniu.

("Jestem Bogiem podświadomości ", Beata Pawlikowska, wyd. Burda Media, 2014)

No to jak? Szczepienia i antybiotyki na ten tyfus, czy jednak nie leczymy i liczymy, że znajdziemy się w tej grupie 40% szczęściarzy? Nie sądzę, by się udało - jesteśmy przecież zatruci chemią z zachodu (z Niemiec na ten przykład, tam maja najlepszą chemię, byłam raz nawet obok miejsca, gdzie robili z łupinek od moreli aromat migdałowy). Jak zwiększyć swoje szanse na oczyszczenie się z tej chemii, z tych toksyn, które osłabiają naszą genialna odporność organizmu? HA! W DŻUNGLI!

Przez cały rok klimat w dżungli jest taki sam. Czasem pada trochę więcej deszczu, czasem mniej, ale nie ma przerw w kwitnieniu drzew, dojrzewaniu owoców i nieustannym rozwoju roślin, które kłębią się dookoła i bujnie rozrastają we wszystkie strony. W powietrzu unosi się po prostu pragnienie życia. I to jest właśnie najlepszy krem dla Twojej skóry. Kiedy wędruję przez dżunglę, czuję jak moja skóra oddycha, wraca do życia, kwitnie. Uwalnia się z toksyn wielkiego miasta. Chłonie wilgoć z powietrza. Stroi się w płatki kwiatów i zielone liście. I nie potrzebuje żadnych innych kosmetyków.

( "Krem z płatków kwiatów. Felieton Beaty Pawlikowskiej" )

Koleżanki ekspertki - oczywiście tutaj wiedza ich jest podejrzana, bo pani Beata podważa wszelką wiedzę ekspercką, eksperci są fe - mówią, że dżungla jako stan permanentnej duchoty i wilgotności może zadziałać oczyszczająco na skórę. Dodają, że podobny efekt można uzyskać bez dżungli - w łaźni parowej. Koleżanki nieeksperki, podróżniczki - wiedza praktyczna, życiowa, z lasu, dosłownie, Pawlikowska approved - oświadczają, że wizyta w dżungli zaowocowała mnogością parchów i wysypką oraz ukąszeniami owadów. Zakładam jednak, że koleżanki nieekspertki za krótko były w dżungli, gdyby były dłużej, parchy zmieniłyby się w gładź. Ewentualnie przystrojenie płatkami kwiatów i zielonymi liśćmi miejsc po parchach upiększyłoby nadszarpniętą europejską cerę. Odpowiednio długi pobyt w dżungli 100% mógłby tez zaowocować zarażeniem się:

a) tyfusem - który może, acz nie musi się tam pojawić, co prawda lubi ciepło i wilgoć, ale sami wiecie nie ma gwarancji tyfusa. Gdyby jednak się pojawił i zaraził - stwarza się unikalna szansa na przemyślenie własnego życia, a następnie zadanie sobie pytanie - leczyć go antybiotykiem (chemia, sztuczna, zabije nas, ale dopiero za kilkadziesiąt lat, jak już będziemy umierali, starzy i schorowani?), czy uwierzyć w moc natury i w to, że trafi się do grupy 40% zwycięzców, lub też umrze się zdrowym - no dobrze, lekko chorym na tyfus, ale oczyszczonym z toksyn już teraz.

b) malarią ( i innymi sympatycznymi pierwotniakami, bakteriami, wirusami), ale być może malaria to tylko mit producentów leków, którzy nakręcają naszą paranoję.

W tej sytuacji najlepiej chyba czekać na deszcz, a gdy już nadejdzie przytulić się do Hippomane mancinella i spuchnąć dogłębnie w bólach wijąc się. Zawsze to jakieś rozwiązanie, może tymczasowe, ale powinno pomóc. Przynajmniej odwróci naszą uwagę od problemów z cerą, tyfusem, malarią, febrą, chemią i odpornością.

Chemia nie jest twoim wrogiem. Głupota - tak

Jednak to nie brak konsekwencji i przygniatający stek bzdur jest najgorszy w książkach Pawlikowskiej. Najgorsze jest wrażenie, że łącząc szczyptę faktów z kilkoma tonami mitów i własnych dywagacji może skłonić ludzi do robienia idiotyzmów zagrażających zdrowiu lub życiu. Czym innym jest zjedzenie rosołu na lekkie przeziębienie, a czym innym celowe zaniechanie leczenia antybiotykowego chorób takich jak bakteryjne zapalenie płuc u trzyletniego dziecka. Zjedzenie chleba z czosnkiem i sałatki ze świeżych warzyw jest okej, stosowanie oleju z czarnuszki również, ale nie dajmy się zwariować, nie wyleczą z autyzmu i nie zatrzymają w dzień namnażania się komórek rakowych.

Wszystko ma swoje miejsce i czas. Mimo coraz większego sprzeciwu czytelników i coraz liczniejszych zastrzeżeń merytorycznych pani Beata wiedziona niepohamowaną potrzebą publikowania kolejnych bestsellerów (kupują, to trzeba pisać, trzeba pisać, bo będą kupowali, piszę, bo mam wenę, piszę, bo chcę, piszę, bo kontrakt, pisze, bo chce zarabiać na podróże, z których przywiozę kolejne materiały do opisania) prze ku światłu. Oświeceniu. Im więcej pisze o zdrowiu i nauce, a raczej o szarlatanerii i o pseudonauce, tym częściej mam wrażenie, ze wdraża nowy projekt pod nazwą "POWRÓT NA PLANETĘ MAŁP". Tam żyło nam się dostatnio, a ludzie umierali zdrowi. I mieli chwytne ogony. A potem przyszła chemia.

Błagam, apeluję, proszę, wszyscy możemy się doskonale bawić odkrywając kolejne wyspy oświecenia na tym oceanie pomyłek i bzdur, możemy to nawet robić zdrowo się żywiąc (ale ostrzegam, ci podli naukowcy odkryli, że żywność organiczna - na przykład miodek - nie jest tym, co nam sugerują często ekosprzedawcy), zachowajmy w tym wszystkim umiar. Skoro osoby takie jak pani Beata uczą nas jak wątpić w wiedzę i naukę (która - zdaniem Pani Beaty jest nieobiektywna. SERIO?), wykorzystujmy to, by wątpić w ogóle, a w szczegółach także i w to, co serwują takie osoby jak Pani Beata.

Czy wiesz, że wtykanie masła i ogórków w tyłek leczy raka? źródło I Fucking Hate PseudoscienceCzy wiesz, że wtykanie masła i ogórków w tyłek leczy raka? źródło I Fucking Hate Pseudoscience Czy wiesz, że wtykanie masła i ogórków w tyłek leczy raka? źródło I Fucking Hate Pseudoscience Czy wiesz, że wtykanie masła i ogórków w tyłek leczy raka? źródło I Fucking Hate Pseudoscience

Mamy XXI wiek. Jest mi przykro, że im więcej wiemy, tym częściej trafiają się osoby skłonne publikować takie treści, taką "nową pawlikowszczyznę" (w odróżnieniu od nienowej pawlikowszczyzny Jasnorzewskiej), co gorsza, zyskują słuchaczy. Nauka nie powstała po to, by nas ciemiężyć, omamiać i ogłupiać, nauka pozwala lepiej rozumieć świat. Medycyna sama w sobie też nie jest jakimś produktem przedwiecznej loży masońskiej. To nie macki złego korpoCthulhu, który za pomocą szczepień, antybiotyków i tabletek na migrenę chce nas zarazić autyzmem, alzheimerem i rzeżączką. Oczywiście, wszyscy czasem błądzimy, często wykorzystujemy źle zdobycze nauki, ale zachowajmy spokój, albo chociaż nie popadajmy w obsesję. W innym wypadku najlepiej od razu sięgnąć po naturalną szczepionkę i bardzo prosty antybiotyk, a mianowicie grzmotnąć się motyką (tą, co ja wszyscy powinniśmy mieć w celu uprawy organicznego-bio-eko pomidora i innych jego towarzyszy) w łeb i uwolnić raz na zawsze z okowów chemicznie zatrutego świata.

P.S. Żółty papierek ode mnie - dla was. Gratis.

Czy wiesz, że wtykanie masła i ogórków w tyłek leczy raka? źródło I Fucking Hate Pseudoscience Taka sytuacja

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.