Ballada o Pana Jeremiego Mordasewicza uroczo irytującym odbijaniu się od naszej rzeczywistości

Nie ma to jak mała, gęsta jak smoła, czarna jak noc na Saharze kawa na dobry początek dnia. Niestety 24 lutego roku pańskiego 2014 na naszym osiedlu, tym samym, które wiele lat temu posłużyło Stanisławowi Barei jak naturalna scenografia serialu Alternatywy 4, zupełnie niespodziewanie zabrakło wody. Ciśnienie krwi na szczęście (w nieszczęściu) podniosło się mimowolnie po lekturze wywiadu z niezmordowanym panem Jeremim Mordasewiczem.

Pan Jeremi jest niesamowity. To Wujek Dobra Rada nowego tysiąclecia i Kapitan Oczywista Oczywistość we własnej osobie. Ma fanpage, założony zapewne przez oponentów czyhających na smakowite kąski słowne i ma także nasz poczciwy pan ekspert z PKPP Lewiatan mnóstwo oszałamiająco złotych rad. Wiele z nich możecie przyswoić czytając wciąż gorący i wyśmienicie się klikający wywiad z Panem Jeremim . Ostrzegam jednak, że jeśli jesteście szeregowymi szaraczkami, borykającymi się z nadciśnieniem, możecie mieć pewne zdrowotne zawirowania. Sprawdzacie na własną odpowiedzialność. Oczywiście nie sposób się nie zgodzić z wieloma kwestiami omawianymi przez Pana Jeremiego. To ja sobie tutaj ruszę na małą wyprawę przez lądy i oceany świata opisanego przez Jeremiego Mordasewicza. Lubię podróżować.

Jako pierwsze odwiedzam za królestwo, w którym panować powinna Królowa Elastyczność . To postulat piękny, dobry i prawdziwy. Zgadzam się! Czas pracy powinien być elastyczny, bo na cholerę komu dupogodziny , czyli ta dziwna pora, kiedy normalny, zdrowy pracownik nie ma co robić, bo fabryka, urząd czy inne konsorcjum akurat nie ma takiego zapotrzebowania na pracodziałanie . Mógłby w tym czasie pracownik ów iść sobie gdzieś indziej. Tam gdzie go bardziej potrzebują. Nie powinien zużywać pracodawcy ZUS-u, OFE, NFZ, kilowatów i zasobów świeżego powietrza w pomieszczeniu zakładowym. Mógłby się dzieckiem zająć, może nawet na zapas, na potem - gdy trzeba będzie w fabryce zostać dłużej, bo jest duże zamówienie. A teraz bez ironii - jako wykwalifikowany freelancer nigdy nie rozumiałam tych pustych przelotów u starszych znajomych zatrudnionych na umowę o pracę. Nie bijcie mnie, a jeśli już musicie kopać, to nie w piszczele, błagam. Zwyczajnie jestem zadaniowcem, na myśl o biurowej stagnacji gdzieś w moim sercu umiera mały nahur. Mam zadanie do wykonania, to choćby się waliło i paliło, staję na głowie, żeby wszystko było zrobione najlepiej jak umiem, przecież zadanie zostało powierzone mi, a nie komuś innemu. Po wszystkim zaś mam czas na inne rzeczy - dzieci, spacer, kolejne zadania, a nie, że siedzę w biurze, moczę szczura i słucham Lata z Radiem na kasetach, marnując wszystkie te dobrodziejstwa, którymi nas pracodawca miłościwy raczy.

Dobra, jedźmy dalej. Poznajmy ludność miejscową, krwiożercze plemię pracowników. Ton wypowiedzi Pana Mordasewicza sugeruje, że pracownik, zwłaszcza zatrudniony na umowę o pracę to taki rodzaj niedogodności , powód ogólnego dyskomfortu. Problemy z nim są. Jest oczywiście, cytuję "trzon pracowników, którzy są nie do ruszenia, bo firma by padła" , problemem, jak zauważa pan Jeremi, samym w sobie są jednak takie figury, jak "matka w ciąży, osoba, której niewiele lat zostało do emerytury, społeczny inspektor pracy ". Cholerny jest ten pracownik, ta matka-zaraz-rodząca albo wkrótce-już-emeryt. Zamiast być wielozadaniowym robotem, którego można sobie spokojnie zdymisjonować, tym cudnym, dobrze tresowanym pieskiem, który, gdy trzeba, to pędzi w zaprzęgu, a na komendę zdechł pies leży w bezruchu przez dwa tygodnie, zaś wymagania finansowe ma godne ameby, lub innego sympatycznego pierwotniaka.

Wiem doskonale o co chodzi Panu Jeremiemu, nie jestem pantofelkiem. Nie oszukujmy się - jeśli mamy dziesięcioosobową firmę, i pięć osób nagle znika bo: ciąża, choroba, macierzyński, bezpłatny, na żądanie, pozostałych pięć osób WŁĄCZNIE Z PRZEŁOŻONYM za tę samą stawkę musi zachrzaniać wręcz ponad miarę. Język jakiego używa Pan Jeremi jednak sprawia, że można się poczuć jak ciało obce konieczne do niezwłocznego wydalenia z organizmu w celu zachowania zdrowej tkanki. Nadal jednak jest sporo oczywistej oczywistości i racji we fragmentach wypowiedzi Pana Jeremiego. Pewne sytuacje i oczekiwania wobec życia u młodych pojawiają się za wcześnie z punktu widzenia biznesowego makiawelizmu. Mylenie firmy z Pomocą Społeczną, przechowalnią, Przyjacielem Mimo Wszystko nie powinno mieć miejsca w czasach, kiedy wszyscy szefowie zeżarli i strawili Utylitaryzm na podwieczorek w żłobku, a w przedszkolu przećwiczyli Sztukę Wojny , poprawiając wszystko jakąś pokrętną etyką biznesu. Czasem jednak mam ochotę wstać, ukłonić się, dygnąć z gracja i zza wachlarzyka pisnąć "Wyborny trolling, milordzie! ". O tu, tu na przykład:

Dlatego opowiadamy się za modelem flexicurity - chodzi o to, żeby nie mieć ciągle jednego pracodawcy, ale żeby po zakończeniu współpracy z jedną firmą, łatwo znaleźć kolejną. To zależy od kwalifikacji danej osoby i od sprawności pośrednictwa pracy.

Był taki trend w XVI wieku, ludzie pisali o sytuacjach i miejscach, powstało wiele ciekawych książek, z czego całkiem dobrze przyjęta i oklaskiwana do dziś pozostaje rzecz o wdzięcznym tytule: "Libellus aureus nec minus salutaris quam festivus de optimo Reipublicae statu de que nova insula Utopia " . W idealnym świecie, w idealnym kraju pracodawcy oferują dużo miejsc pracy dla współpracowników, wszystko się tasuje i miesza. Kapitał finansowy, ludzki i intelektualny oraz inne kapitały przepływają sobie z naczynka do naczynka, a efekty reakcji są piękne, kraj rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej . Kochany Panie Jeremi, pragnę donieść, że od wielu lat realizujemy w rodzinie ten model. Naszym największym problemem są zleceniodawcy, którzy często żadną miarą po wykonaniu zlecenia nie chcą nam zapłacić w ustawowym terminie. Owszem, obecnie, po kilkunastu latach doświadczenia (bezczelnie zaczęłam tyrać już w liceum) mogę sobie pozwolić na rezygnację z podejrzanych zleceń i dla własnego kaprysu czasem współpracować z ludźmi, którzy zapłacą mi po roku, dwóch albo po ostatecznym, przedsądowym wezwaniu do zapłaty lub silniejszych, karnych argumentach. Ale pan też o problemach dalej pisze, wiem.

Nowy, wspaniały świat! Oszczędności takie ogromne / źródło: Facebook - Jeremi Mordasewicz ocenia

Problem polega na tym, że ludzie są niecierpliwi, nastawieni na konsumpcję i mają niski poziom oszczędności, szczególnie osoby młode. I kiedy w życiu przydarza się na utrata pracy, nie są w stanie tego zamortyzować. Jeżeli mieliby oszczędności, mogliby sobie z tym poradzić.

Pochodząca z kijowskiej inteligencji Pani Jadwinia , babcia mojej serdecznej koleżanki mówiła z pięknym i śpiewnym akcentem "Mój Boziu! Toż to sama prawda! ". Jak ci cholerni młodzi ludzie nie wpadli na to, że trzeba oszczędzać?! Zaraz, pomyślmy. Sama też kiedyś miałam oszczędności, tak, serio! Zebrało się tego trochę, myślę, że spokojnie pojechałabym za to z moją czteroosobową rodzina na trzytygodniowe wakacje. Potem trzech zleceniodawców ociągało się z zapłatą (i czas dedykowany pracy lub rodzinie poświęcaliśmy na sądowe przepychanki), a dwóch poinformowało mejlowo, że kończy współpracę i "proszę nie nadsyłać zamawianych wcześniej przez nas materiałów ". W świecie Pana Mordasewicza zapewne już następnego dnia dwudziestu pracodawców miałoby dla nas nowe zlecenia i płaciłoby z góry, żebyśmy mogli kupić chlebek na kanapeczki dla dziecka, co idzie do szkoły, opłacić żłobek temu mniejszemu. W naszym świecie chwilę trwało zanim odzyskaliśmy płynność finansową, oszczędności jak zniknęły, tak, cholera, nie chcą wrócić, ale może nasze były wyjątkowo niezdyscyplinowane, jakieś wredne? Złośliwe bydlaki. Słusznie zauważyło kilkoro dyskutantów w rozmowie dotyczącej tego przepięknego wywiadu, że za brak oszczędności powinna być kara śmierci, albo chociaż grzywna . Dalej, dalej, chodźmy jednak dalej, bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście .

Co więcej, zupełnie nie rozumiem stwierdzeń, że młodzi ludzie powinni mieć umowę o pracę, bo jak mają umowę o dzieło, to nie mogą dostać kredytów hipotecznych. To jest jakieś odwrócenie pojęć! Młody człowiek do 10 lat po studiach powinien mieszkać w wynajętych mieszkaniach tam, gdzie jest praca.

Fakt, wygląda na to, że młodzi ludzie są niedoinformowani. Kredyt hipoteczny można otrzymać nawet pomimo braku umowy o pracę . Na te, brzydko zwane śmieciówkami, umowy o dzieło, a także jakieś podejrzane wpływy, które kilkoro z moich pracodawców nazywało "nie ma umowy, to są honoraria " - też można dostać kredyt hipoteczny. Nawet w bardzo porządnym, bo niemieckim z nazwy banku. Halo! Młodzi! Potwierdzone info! Trzeba tylko wypełnić trochę więcej papierów i spędzić więcej czasu na bieganiu miedzy pracodawcami, ale jak się ma taki bardziej elastyczny ten czas pracy, to przecież można zarwać kilka nocy na robotę, a za dnia hasać od Sasa do Szparkasy. Wiem, wiem, utrata mieszkania nabytego drogą zapożyczenia w banku na skutek utraty pracy jest boleśniejsza niż wynikła z tego samego powodu utraty pracy utrata mieszkania wynajętego. O tym powinni uczyć dzieci w najpóźniej w liceum, zamiast "Germinalu" Emila Zoli. Niech w lekturach dodatkowych, a może nawet w obowiązkowych zamiast jakichś tam "Ludzi bezdomnych" , czy coś, to dać tym dzieciom umowy kredytowe do przeczytania i Prawo Pracy . A starzy niech w ogóle polecą na Madagaskar, oczywiście za zgromadzone wcześniej oszczędności. Niech w żadnym wypadku nie pobierają emerytur, bo to kosztuje zbyt drogo. Oczywiście, że bawimy się w przerzucanie kamyczków z ogródka Utopii do ogródka Populizmu. Oczywiście, że Strona Dająca (pracę i wynagrodzenie) często wolałaby roboty nie ludzi, najchętniej nie tylko w roli pracowników, ale też i odbiorców wytwarzanych przez siebie produktów i ferowanych usług, a Strona Biorąca (zlecenia, świadczenia, wypłaty) chciałaby mieć ciastko, zjeść ciastko, zostać za to pochwalona i jeszcze poprosić o dokładkę.

 

Panie Mordasewiczu, do czego tutaj zmierzam, bo już mi powoli ciśnienie spada, a choć zapłaciłam z góry temu cholernemu zakładowi, co nam tę cholerną wodę ma dostarczać nieustannie, to jednak dzisiaj nie dostarcza i kawy brak. Pana rady są złote, wszystkim nam się podoba ten film, który Pan tak pięknie opisuje. Myślę, że ludzie z Industrial Light & Magic, albo Pixara daliby radę stworzyć taki świat , w którym wszystkie głoszone przez Pana prawdy byłyby po arystotelesowsku prawdziwe. Tak mi przykro, że u nas, maluczkich Polaków, którzy zdecydowali się zostać w Polsce i pomnażać PKB, nie pragnąc przy tym stanowisk kierowniczych, glorii, chwały, a czasem nawet tej paskudnej i wysoce niedogodnej umowy o pracę, troszkę jakby nie działają. Jednym maluczkim dostarczają sporej dawki irytacji, innych maluczkich bawią. Życzę jednak z tego miejsca Panu, by kiedyś odwiedził Pan nasz świat. Choć jest tu sporo niedogodności i sami w Pana oczach nie raz urastamy do rangi problemów, w chwilach "tych malutkich wskrzeszeń" bywa u nas przepięknie. Chociaż może nie popadamy w jakieś nadmierne nadużywanie picia i jedzenia. Oszczędzamy.

 
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.