Co ja zjadam? Sos chlebowy z morelami

Szaleństwo ma wiele twarzy, jak Swarożyc, albo Grey, albo Kartycea - bóstwo indyjskie o sześciu twarzach na siedem liter pionowo. Ale my dzisiaj nie o szaleństwie będziemy rozmawiać, tylko o takim drobnym odchyleniu od normy, które sprawiło, że chleb zamieniam w sos.

Skłamię, jeśli powiem, że ten przepis też mi się przyśnił. Jako osoba nie posiadająca czasu na nadmierne obcowanie z fenomenem radia z lufcikiem, zwanego przez futurystycznych wizjonerów technologicznego rozwoju telewizorem nie mogę też powiedzieć, że do stworzenia tego przepisu zainspirował mnie jakiś młody, przystojny i znany kucharz. Prawda jest taka, że któregoś mrocznego, grudniowego poranka weszłam do kuchni i znalazłam na blacie trzy kromki razowego chleba. Zupełnie zeschłe. I choć nasz dom, ku rozpaczy pedantów wyglądać może trochę jak chlew, świń jeszcze nie hodujemy. Kaczkom suchego chleba dawać nie wolno, bo według dietetyków chleb w nadmiarze powoduje kwasicę, więc biedactwa żreć muszą marchew bez soli i ziemniaki saute. Cóż więc za pożytek z suchego chleba? Można odłożyć go na niezapowiedzianą wizytę konia, albo... No właśnie. Zanim jednak powiem co z tym chlebem, powiem co z mięsem, bo przecież choć sama nie jadam, dzieciom odmawiać nie zamierzam. Hm, to może od razu podam wszystkie sekretne składniki.

0,5 kg filetów z piersi indyka*

200 ml jogurtu naturalnego

2 łyżki masła

1 łyżka oliwy

sól

garść suszonych moreli

3 kromki chleba razowego

szklanka czerwonego, półwytrawnego wina**

woooodaaaa

Zatem mięso. Ech, wzdech. Choć napisałam, że filet z piersi indyka, to gwiazdka (*) sugerować może także inne mięsa - na przykład pół kilograma filetów z piersi kurczaka, filetów z udek kurczęcych, można zaryzykować z kaczką, ale na kaczkę to ja mam inny sposób. Ważne - musi być to mięso w miarę możliwości miękkie i pasujące do słodkich dodatków. Ze schabem bym tutaj nie szalała (jednakowoż to mięsiwo nieco zbyt twarde), a królika proponuję jednak zalać piwem. Jeśli zaś macie w lodówce steki ze strusia, kotlety z kolan wielbłąda albo łopatkę stegozaura zamrożoną na czarną godzinę, gdy dzięki takiej dobrze zmrożonej łopatce zła się nie ulękniecie krocząc ciemną doliną śmierci, no to lepiej jej nie rozmrażajcie tej łopatki, bo to jeszcze nie ten moment.

Jeśli poprzestajecie jak ja - na wersji mięsa tańszego i mniej frymuśnego, to teraz uważajcie. Bierzecie filet i kroicie go w paski. Paski zgarniacie do miski, zalewacie jogurtem naturalnym, mieszacie tak, żeby ten jogurt oblepiał całe mięcho. Po co? Stara celtycka legenda spisana na zwoju wykopanym pod kurhanem w sercu pra-irlandzkiej puszczy głosi, że filety z indyka dobrze jest zostawić zanurzone na pół godziny w jogurcie naturalnym, zwłaszcza przed wrzuceniem na patelnię, gdyż dzięki temu zachowują pradawną soczystość i zyskują na miękkości. Tak na serio, to nie było żadnej puszczy, ani kurhanu ze zwojem, ale filety utopione w jogurcie mimo wszystko porzucacie na pół godziny. W tym czasie możecie się zająć czytaniem książki (tematyka dowolna) przez około 20 minut, przez pozostałe dziesięć minut natomiast możecie kroić chleb w kostkę. Kostka powinna mieć dokładnie wymiary 0,5 cm x 0,5 cm, inaczej sos się nie uda. Tak, żartuję, ale jeśli ktoś pyta, jak duża ta kostka, to nie za duża, nie za mała.

Typowa kostka - nie za duża, nie za mała

Morele kroicie w paski, ale niezbyt cienkie. Jeśli wciąż macie chwilę czasu, możecie zająć się zgłębianiem fizyki kwantowej, bo nigdy nie jest za późno by odkryć dla siebie dziwadełka i ich własności. Wreszcie! Bierzecie patelnię, rozgrzewacie ją nieco, nakładacie tam łyżkę oliwy i łyżkę masła. Patrzycie jak się masło topi. Fajnie, nie? Jak już się roztopi, wrzucacie tam swoje moczone filety w paskach. Jak już się zrumienią nieco, dokładacie drugą łyżkę masła i wrzucacie chleb w kostkach.

Chleb, masło, mięso, prawie jak w kanapce, a jednak...

Po 3-5 minutach dolewacie szklankę wina. Dwie gwiazdki (**) oznaczają, że jeśli chcecie utrzymywać dzieci w trzeźwości i macie obawy czy aby na pewno ten alkohol wyparuje, to nie dolewacie tego wina. Z winem czy bez wina, dodajecie też szklankę wody, dorzucacie morele, zmniejszacie ogień i przykrywacie. A potem trzeba tam zaglądać, przegarniać, dodawać wody, patrzeć jak chleb rozmięka i zmienia się w taką glutowatą masę, jak się przegryza z morelami, powolutku, niespiesznie. Jak to mięso nabiera nieco smaku. Możecie do smaku dolewać wina i rozrzedzać delikatnie wodą. Możecie to sobie posolić odrobinę. Kiedy jest "już!", "dobre!", gotowe do jedzenia?! Hmmmmm, to pytanie nurtowało już najstarszych filozofów, ale jeśli to, co macie na patelni jest czarne i dymi, to znaczy, że przegapiliście właściwy moment o jakąś godzinę i kilka dolewek wina i wody. Jeśli zamiast chleba macie taki fajny, gęsty i aromatyczny sos z elementami moreli, a mięso w paskach wciąż jeszcze przypomina mięso w paskach - to jest ta chwila, kiedy można już serwować i zjadać napawając się walorami. Z czym to zjadać? Jako wyjątkowo leniwa i opieszała pani domu, zajęta raczej ogarnianiem trzody dziecięcej, zarabianiem pieniędzy i słuchaniem dziwnej muzyki, serwuję to danie z własnoręcznie kupionymi i samodzielnie przyniesionymi ze sklepu kopytkami.

Smacznego

Do tak przygotowanego zestawu pasują następujące warzywa: modra kapusta, buraczki marynowane, albo co tam sobie chcecie. Mogą być nawet śledzie w occie i szklanka cukru, kto wam zabroni, no kto? Kuchenna policja? BŁAGAM! Aha! jeszcze jedna ważna rzecz. Tego przepisu nie spisałabym do dziś, gdyby nie kolega Jakub, któremu obiecałam zwyczajnie podać dokładnie, co tam dziwnego pitrasiłam. Jeśli więc ugotowaliście i smakowało Wam, to podziękujcie jemu. Jeśli zaś ugotowaliście i nie smakowało Wam, no to konie zaprzężone, nikt was nie zmuszał do marnowania takiego dobrego, suchego chleba. Aha! Jeśli jesteście wegezboczuszkami, jak ja, to wiedzcie, że bez mięsa też będzie smaczne. Wystarczy nie dodawać mięsa.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.