"Rozumiem, że macie wywalone na cudze dzieci, ale przedszkole to nie szpital, chore dziecko zostaw w domu"

Pewne rzeczy wydają się być logiczne, o ile nie masz dzieci i pracy. Jedno i drugie potrafi mocno zaangażować, a kiedy do domu wkracza choroba, pojawiają się dziwne pokusy: a może by tak udawać, że to się nie dzieje? Może by tak posłać kaszlącego malca jeszcze na jeden dzień do przedszkola? A może właśnie zdrowieje drugą dobę na antybiotyku, w zasadzie nic mu nie jest, niech już wraca do dzieci...

Pamiętam taką scenkę sprzed dobrych czterech lat. Odprowadzałam syna do przedszkola, ja - już z całkiem widoczną ciążą, on - dziecko o odporności niemalże zerowej, znany z tego, że po dwóch godzinach wysiłku potrafił mieć trzy dni gorączki. Siadamy w szatni i słyszę zza worków napadowe ataki suchego kaszlu. Słyszę jak małe dziecko zaraz się udusi albo wykaszle swoje płuca na zewnątrz. Gdzieś pomiędzy płaczem a wymiotami, między zdejmowaniem szaliczka i naciąganiem kapci ojciec dziecka teatralnym tonem wygłasza aż za dobrze znaną mi kwestię: " A CÓŻ TO ZA KASZELEK?! RANO GO JESZCZE NIE BYŁO!" 

Zobacz wideo

Oczywiście. Wszystko tak nagle i niespodziewanie. Weźmy taką salmonellę. Pamiętam jak wiele lat temu koleżanka ze studiów chciała zabłysnąć na przerwie, jaka to ona do przodu: "bo wiecie, moja córka miała salmonellę, ale szybko jej przeszło, lekarz niby mówił, że powinna siedzieć w domu z powodu kwarantanny, ale w piątek była już w przedszkolu" . Fantastycznie! Pomyślmy, prawdziwa młoda Tyfusowa Mary, sama się nie rozchoruje, za to może uodpornić inne dzieci. Jak? Zarażając je! Genialne. Brawo, doprawdy, jestem pod wrażeniem.

Paradoksalnie - wiem jak to jest. Mając w domu dziecko, które chorowało nieustannie od drugiego  do ósmego roku życia, było już dwa razy operowane, a na deser złapało mononukleozę, po której dochodziło do formy przez niemal rok (nie żartuję), w pewnym momencie też się zwyczajnie wkurzyłam, odebrałam od lekarza zaświadczenie, że on, ten mój syn będzie miał ten katar jeszcze długo i nic, nie ani te cudowne homeopatie, ani jedzenie kaszy, ani płukanie zatok, tym bardziej ich operacja nic tu nie zmienią. Nic jednak nie doprowadzało mnie do tak szewskiej pasji, jak widok  mocno już chorego dziecka, które ostatkiem sił jeszcze ogarnia się w szatni i stojącego jak gdyby nigdy nic rodzica, który ignoruje wszystkie objawy.

Empatia na poziomie kamienia, dodatkowo rzut na wyobraźnię nie wyszedł. Czy Wy naprawdę uważacie, że dziecko przewalczy chorobę siedząc kilka godzin w nieustanym hałasie, biegając, skacząc, albo - tak jak w szkole - usiłując się skupić na lekcjach? Rozumiem, że macie wywalone na cudze dzieci, skoro wy i wasza pociecha cierpicie, to niech inni też mają, nie? Fajnie tak pozarażać wszystkich, kapitalna sprawa. Rotawirus nadaje się do tego najlepiej, czysta zajawka, zero przemyślenia. No dobrze, a wyobrażacie sobie, że odpowiednio wczesne zareagowanie na objawy choroby może być lepsze? To takie trudne do ogarnięcia? Za każdym razem, gdy o tym myślę skacze mi ciśnienie. Bo mam w domu dwójkę dzieci i mam naprawdę dużo pracy. Starszy nie jest już kłopotliwym kuracjuszem, za to za każdym razem, gdy słyszę, że ktoś z kolegów Młodszej smarka, charka, lub obrzyguje się po uszy w stanie gorączki, dostaję nerwowych drgawek, moja rozpiska podopinanych na agrafki deadline`ów zaczyna się rozsypywać, a doba kurczy się drastycznie.

Myślę czule o wszystkich tych nieczułych dziadach bez wyobraźni, wysyłam im życzenia śmierci trzy, ponoszą mnie wszystkie możliwe negatywne emocje. Wolno mi. Zwłaszcza wyolbrzymiać to wszystko teraz i tutaj. Masz chore dziecko? Żłobek, klubik, przedszkole, szkoła, kino, kryty placyk zabaw w centrum handlowym - to nie są cholerne lazarety!

Myślenie ma kolosalną przyszłość, to mówiła Osiecka, cudowna kobieta, nie wiem czy wyrzucała swoją diablo bystrą córkę z gorączką  i objawami świnki do szkoły, nie mogę więc powiedzieć, że świeciła przykładem, ale w tym jednym sformułowaniu musicie przyznać jej rację (nawet jeśli nie doceniacie jej piosenek i prozy - a szkoda, bo wiele tracicie). Pomyślcie dobrze, przekalkulujcie to sobie. Lepiej zadziałać szybko, podleczyć dziecko, dać jego organizmowi czas na działanie, niż potem handryczyć się tygodniami z cherlającym, niedoleczonym zwisłym stworzeniem. A jak nie, to lepiej nie przyznawajcie się przy mnie głośno.

Więcej o:
Copyright © Agora SA