Gumy Turbo, Snap! i Yattaman, czyli nowa fala nostalgii za latami 90.

Zwane nieco pokracznie "najntisami", przywołują wspomnienia o żuciu gum Turbo, oglądaniu Yattamana i przerzucaniu się obrazkami z samochodami.

Jakiś czas temu wchłonęłam jednym haustem tekst Michała Oleszczyka o latach dziewięćdziesiątych . Swoją niewinną podróżą sentymentalno-filmową autor wywołał u mnie całą lawinę obrazków i wspomnień o zdarzeniach, które mogły mieć miejsce tylko wtedy i tylko tu. Wpadłam w prawdziwą studnię czasoprzestrzenną, a teraz zamierzam w nią wciągnąć także i Was.

Zwane nieco pokracznie "najntisami" , dla mnie były jak dotąd najdłuższą dekadą, tak intensywną i napakowaną wydarzeniami, że zdawały się ciągnąć niemal w nieskończoność, a ich początek wyznaczają wspomnienia o przesiadywaniu na schodkach pod warzywniakiem na rogu ulic Klimasa i Tarnogajskiej we Wrocławiu, żuciu gum Turbo i przerzucaniu się obrazkami z samochodami.

Idziesz w Turbo?Idziesz w Turbo? Idziesz w Turbo? Idziesz w Turbo?

Gówniarskie zagrywki

Dziś dowiedziałam się, że gumy miały smak brzoskwiniowy (ciocia Wikipedia mi podpowiedziała), wówczas były po prostu słodko-gorzkie, a potem powiedzieli, że przede wszystkim to one były rakotwórcze - cóż, każdy ma taki Czarnobyl na jaki zasłużył. Żując Turbo wgapiałyśmy się w zamontowany naprzeciwko warzywniaka neon Mostostal, dla nas to już zawsze był ciąg słówek: most, tost, stal. Nigdy nie widziałam, żeby się świecił. Miałyśmy wtedy czas nie tylko na siedzenie godzinami właśnie tam, ale też na skakanie w gumę, zabawę w podchody i jazdę na małych, kolorowych i plastikowych deskorolkach. Kolega mieszkający w szeregowcu szpanował swoim BMX-em, a kolega mieszkający w pokracznych barakach szpanował oderwanymi z samochodów znaczkami.

To był też czas, kiedy uczyliśmy się na nowo liczyć pieniądze, bo ktoś zarządził denominację, a radio, wciąż mocno obecne w moim życiu przeszło z częstotliwości "osiemdziesiątych" na dziewięćdziesiąte i setne. Wszyscy chcieli tańczyć jak Mc Hammer, albo śpiewać jak ta dziewczyna z Ace of Base. Początek lat dziewięćdziesiątych to wreszcie Snap! ze swoimi hitami, najpierw " The Power " , potem "Rythm is a dancer" , które od samego początku w sposób niezrozumiały dla nikogo wpędzało mnie w nastrój histeryczno-melancholijny. Wy możecie potańczyć.

 

Programy, które pojawiły się później w telewizji, ot choćby takie "Dżana Top" , pozwalały pozostać na bieżąco z radosną twórczością europejskich "mistrzów". Człowiek chłonął więc niekiedy już podświadomie wszystkie "Ecuadory!" (kto pamięta kultową późnonocną niedzielną audycję JW23 ?) Blumchen, Rednex i najbardziej porąbana piosenka, jaka przychodzi mi do głowy kiedy próbuję sobie przypomnieć tamte czasy - utwór projektu Technohead " I want to be a hippy " .

Te gówniarskie lata to też czas, kiedy wszystko stało się bardziej kolorowe. Dla dziewczynek oznaczało to na przykład szansę na rozwój wielu kolekcjonerskich pasji. Obok gum Turbo z autami, które cieszyły przede wszystkim chłopców i takich nerdów jak ja, były też naklejki Panini, których nigdy się nie chciało uzbierać w albumie do końca, Tazosy, które się bardziej gubiło niż zbierało, wreszcie pocztówki tematyczne, papeterie i nasz podstawówkowy numer jeden: kolorowe karteczki. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to nieco absurdalne, ale naprawdę zbierałyśmy w segregatorach kolorowe kartki z obrazkami. Kupowało się w papierniczym notesy i notesiki, bledsze były spoko, ale prawdziwie imponujące były te intensywnie kolorowe, może nawet pachnące. Potem hordy czwartoklasistek ganiały po całej szkole i na przerwach wymieniały się... Trochę mnie przerażają te wspomnienia. Były też nowe zabawki. Już nie tanie ruskie gierki, a Tamagotchi, Polly Pocket, szczęściarze mieli Gameboya. Oglądało się seriale ale i kreskówki - Gigi , Tsubas a, Yattaman , Pojedynek Aniołów ...

Yattaman by LoutenYattaman by Louten Yattaman by Louten Yattaman by Louten

Burza, napór, hardcore

Jak wszystkie małolaty i my musiałyśmy przejść przez okres W eltschmerzu . Jedne słuchały Kasi Kowalskiej, inne Nirvany, u mnie zafiksowało się wszystko na dawno już nieżywych The Doors. Wszyscy byli smutni i podkreślali swoją indywidualność. Najlepiej za pomocą ubrań. Moda była dla nas bezwzględna, latem wpychała w glany, nakazywała noszenie krótkich koszulek na bluzy z długim rękawem, wreszcie zarzucanie na wszystko rozpiętych flanelowych koszul, do tego koraliki, które, widząc jedno z moich szczeniackich zdjęć, kolega entuzjastycznie okrzyknął emblematem fanów Pearl Jam.

W mojej klasie proporcje rozkładały się specyficznie. 1/3 dziewczyn słuchała brodatych dziewczyn z Kelly Family, pisała korektorem B-Rokk na piórniku i sprzeczała się o to, która Spajsetka jest najlepsza, 1/3 notowała swoje wiersze w kalendarzach Filipinki ilustrowanych dość psychodelicznie przez niezastąpionego Kaina Maya, nucąc przy tym pod nosem "Teksańskiego" Heya, albo coś z repertuaru RHCP, a wśród pozostałych było albo Oasis, ach, och Liam taki słodki, albo "cokolwiek z radia, byle ładne", albo... fascynacja The Prodigy. Z tego miejsca pozdrawiam Patrycję B., która dzięki starszej siostrze wiedziała co jest fajne, miała pomalowany na niebiesko przedziałek i jako pierwsza powiedziała głośno, że The Prodigy jest OK. Dzięki czemu nasza poszerzona o chłopaków grupka po pierwsze znała cały, mało frapujący, tekst do "The Poison" , a pierwsza wizyta na kopalni, cóż, nie mogła się obyć bez porykiwania "Firestarter" i naśladowania ruchów Keitha Flinta.

 

A potem było już tylko gorzej. To znaczy przyszedł czas Rage Against The Machine, które okładką kasety "Evil Empire" przywitało mnie któregoś dnia w kultowym sklepie Melissa , który mieścił się naprzeciwko mojej podstawówki.

Skok w nadprzestrzeń

Śmiesznie się już wszystko wymieszało w mojej pamięci: czas kolekcjonowania kart telefonicznych i sprawdzania, czy rzeczywiście po wybraniu sekretnego numeru i odczekaniu konkretnej ilości piknięć można dzwonić za darmo (komuś z Was udało się oszukać system?), czas grania w gry z kaset i z dyskietek, w ogóle noszenie sobie różnych rzeczy na dyskietkach... W moim życiu dyskietki odegrały nawet rolę nośnika bardzo romantycznego, na którym z moja pierwszą sympatią przynosiliśmy sobie różne tam takie, teksty, proste programy, obrazki w ASCII. Nic dziwnego, że po latach niczym sęp rzuciłam się na dyskietkę, na której jeden z moich ulubionych polskich muzyków wydał nowy utwór. Od grania w Mario Bros i Giana Sisters , do wspólnego przeskakiwania pierwszego Tomb Ridera .

Ale Lata 90. to też czas kupowania biletów od koników pod kinem Warszawa , oglądania Wodnych Światów i innych takich, a potem recenzowania tego skrzętnie w jakimś zeszyciku. Potem przyszedł etap zaczytywania się w Wojaczku, który przecież był nasz, wrocławski, czas oglądania wszystkich dostępnych w trzech okolicznych wypożyczalniach VHS filmów z katalogu Gutka i czas, kiedy niemal całą dotychczasową muzykę zastąpił rap. Kasety z Kaliberem i z Wu Tang Clanem, piosenki OMP, RHX Składu i kasety Warszafskiego Deszczu zarzynane do nieprzytomności. Wreszcie mój okres dorastania można śmiało podzielić na dwie części - tę w której globalna sieć komputerowa to było SF godne "Gier Wojennych", a wizerunek wirtualnej rzeczywistości korespondował z wizją autorów "Tronu" i tę, w której po raz pierwszy połączyliśmy się za pomocą modemu z internetem i Internet Explorer grzecznie zaprowadził nas do miejsca, w którym można było wybrać sobie, czy chcemy przeszukać zasoby sieciowe za pomocą Alta Visty, Yahoo, czy innych.

A potem przepadłam już na zawsze w mrocznych zaułkach internetów, po nocach robiłam strony w notatniku i zaklinałam modem 14 400, by łaskawie wreszcie się połączył (login: ppp, hasło: ppp) bo IRC czeka. Pierwsze empetrójki kolega przysłał mi z Warszawy, pocztą, wypalone na złotej płycie CD. Tak było szybciej. Na internety chodziło się też do kafejek, a z ludźmi z #kanałów spotykało się na IRC party w Pałacyku. A potem wszechświat tak przyspieszył, że ani się obejrzałam, a jestem już teraz i tu. W pośpiechu zapomniałam zapewne o milionie rzeczy, które zdarzyły się właśnie w tych przedziwnych latach dziewięćdziesiątych, które witaliśmy bazarami typu "szczęki" a żegnaliśmy z poziomu foodcourtu w galerii handlowej... To może Wy mi pomożecie i powiecie co Wam zostało z tamtych czasów?

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA