"To trochę jak wojna": Joanna Kurkowska, fotograf koncertowo-hardkorowa

"Tak, znam Frotę", ktoś ze znajomych kiedyś przygotował takie przypinki. Prawda jest taka, że jeśli pracujesz "w muzyce" i jeździsz relacjonować lub fotografować występy artystów światowych i tych całkiem lokalnych, prędzej czy później spotykasz ją: Joannę Kurkowską. Była jedną z pierwszych kobiet zajmujących się wyłącznie fotografią koncertową. Czy to było dla niej wyzwanie? O tym i o innych sprawach postanowiłam z nią wreszcie porozmawiać oficjalnie.

Wydaje się Wam, że nie ma przyjemniejszej pracy niż robienie zdjęć na koncertach? To możliwe. Wszyscy dobrzy fotografowie koncertowi, których poznałam przez ostatnich kilkanaście lat, byli przede wszystkim pasjonatami lubiącymi zarówno fotografię, jak i muzykę. Wbrew pozorom jednak, fotografia koncertowa to brudny, a bywa, że i krwawy sport, dobry dla nocnych marków, tragarzy i wielbicieli podróżowania.

Od tego powinnyśmy zacząć rozmowę. Kiedy poznałyśmy się osobiście w 2009 roku, żyłaś na walizkach. Kilka tygodni mieszkałaś w Warszawie, kilka w Krakowie, Katowicach, wreszcie w Gdyni. To forma pracy wymusiła na tobie takie częste przeprowadzki, czy po prostu lubisz się przemieszczać?

Może to dziwnie zabrzmi, ale ja nienawidzę podróżować, nie lubię tego momentu, kiedy muszę się ładować do autobusu, czy do pociągu z tymi wszystkimi mniej lub bardziej dziwnymi ludźmi i być zdaną na łaskę "dojadę o czasie czy nie dojadę" przewoźników. O ile jednak samo przemieszczanie się irytuje mnie, o tyle możliwość zostawania na dłużej w różnych miastach jest fajna, pod warunkiem, że masz wszędzie dużo dobrych znajomych i nie musisz płacić za nocleg. No i nie jestem fanką zimnych hoteli. Wolę domowe ciepło mieszkań znajomych i przyjaciół.

W takim razie jak to się stało, że zostałaś zawodowym fotografem koncertowym?

Zawsze interesowałam się muzyką, chciałam też robić zdjęcia. W 2007 roku jeden z portali szukał redaktorów, zgłosiłam się i tak już zostało. Żeby było ciekawej - pierwszy koncert, jaki fotografowałam, to był występ mojego ulubionego zespołu Pearl Jam , więc już na wejściu zrealizowałam jakieś marzenie.

Marzenia marzeniami, ale powiedz o tym, czy początki były łatwe, jak wtedy reagowało środowisko fotograficzne na świeżą krew?

Nie było tak bardzo rozbudowanego koncertowego środowiska, nie było więc zażartej konkurencji. Wszystko zaczęło się formować dopiero później, wraz z większym zapotrzebowaniem na serwisy internetowe i portale muzyczne i wreszcie wraz ze spadkiem cen sprzętu. Oczywiście jakieś współzawodnictwo jest, wiadomo wreszcie, że w Polsce mało mediów płaci za zdjęcia. Mimo wszystko raczej mogę mówić o przychylności i wsparciu ludzi. Pamiętam kiedyś na koncercie Bad Religion miałam taką sytuację, że już w trakcie występu pierwszego z supportów zepsuł mi się aparat. Bardzo szybko znalazł się ktoś, kto pożyczył i przywiózł mi swój sprzęt, żebym mogła dokończyć zlecenie. Wiadomo, że są jakieś niesnaski, wojenki, staram się być daleko, raczej staram się zwracać uwagę na to, co może mnie mobilizować, a nie licytować się, kto pojechał dalej. Rywalizacja jest fajna do pewnego momentu, ale jest cienka granica między zazdrością motywująca, a zawiścią. Cieszy też, że co jakiś czas pojawiają się inicjatywy mobilizujące środowisko fotografów koncertowych, ale szkoda, że gasną one albo szybko (jak One Live Photo ) albo są bardzo sezonowe - jak konkurs fotografii koncertowej.

A kobietom jest tu łatwiej?

Jak ktoś wybiera drogę łani, to na pewno łatwiej, przynajmniej na początku. Prędzej, czy później jednak taka łania trafi na opór. Ja uważam, że dziewczynom jest trudniej, wciąż powszechne jest patriarchalne spojrzenie. Trzeba pokazać, że ma się rozum i trzyma poziom. Nigdy nie spotkałam się na szczęście z lekceważeniem, jakimś pobłażliwym podejściem. Prędzej z krytyką, ale konstruktywna krytyka jest lepsza niż pochwały. Bo ja lubię wiedzieć, co jest nie tak w moich zdjęciach.

Powiedz w takim razie na co zwracasz uwagę fotografując koncerty?

Na historię jaką można opowiedzieć. Polowanie na to jedno jedyne zdjęcie jest fajne, to jest ćwiczenie charakteru, ale ja teraz lubię myśleć o zdjęciach całościowo. Myślę o tym, jak wszystko się będzie układać w reportaż. Dynamika jest ważna, ostrość natomiast to sprawa dyskusyjna. Oczywiście nie wyobrażam sobie oddać artystycznie porozmywanych zdjęć z takiego Openera . To jest możliwe, wiadomo, da się zrobić, ale nie jest to sposób na pokazanie koncertów w relacjach prasowych. Gdybym przyniosła taki materiał, to chyba by mnie wyrzucili z mejla, z internetów, ze skrzynki pocztowej i z domofonów (śmiech). Dla mnie na zdjęciach po prostu wszystko się musi zgadzać. Nie lubię potem ucinać, godzinami obrabiać jednej fotki. Moje ulubione zdjęcia to takie, na których na wszystkich planach coś się dzieje.

Zespół 1926 (C) Wp.pl

Powiedz w takim razie kogo się najfajniej fotografuje?

Wiadomo, że im większa gwiazda, tym większa sława, ale mi w tej chwili frajdę sprawia coś innego. Im mniejszy klub i więcej ludzi, im bardziej postrzelony zespół, tym fajniej. Perfekcyjne połączenie to sala na pięćdziesiąt osób, zespół, który wchodzi na sufity, zdziera lampy i zapala świeczki. Im większa demolka, tym lepiej, czyli idealne są punki i hardkory.

Nie boisz się, że nie wyjdziesz z takiego koncertu w jednym kawałku?

Ja już przeżyłam takie rzeczy na koncertach. Ktoś narzygał mi nawet na rękę - to było w Krakowie podczas koncertu Volbeat . Kiedy to się stało po prostu poczułam, że to trochę za dużo, zgarnęłam sprzęt i poszłam do domu. Na koncercie Flaming Lips prawie złamałam sobie kolano. Na Pearl Jam oberwałam w głowę butelką. Na szczęście była plastikowa, niestety miała zakrętkę. Od tego czasu wiem już, po co zabiera się zakrętki, to dobry pomysł. Czy ja wyjdę z tego wszystkiego żywa? Może nie, sama nie wiem. Hardkory zdarzają się wszystkim. Gosia Lewandowska wspominała, że na Selectorze dziewczynie obiektyw rozwalili ludzie z publiczności. Kolega rozwalił aparat w Gdyni w Desdemonie . Wiadomo jednak, że można się maksymalnie zabezpieczyć. Wszystko mieć na sztywno pomontowane, na paskach. Dodatkowo jak są sytuacje hardkorowe, to ja często robię zdjęcia tak, że nie przykładam aparatu do oka. Staram się mieć oczy dookoła głowy, z przyczajki, z boku. To trochę jak taka wojna, lądowanie w Normandii.

Impreza w SFINKS 700 w Sopocie (prywatne zbiory)

Czy to jest duży wysiłek fizyczny?

Powiem ci, że co roku mam wstrzykiwany płyn do kolana, kręgosłup też nie jest pierwszej świeżości. Festiwale to jest masakra, zwłaszcza Opener . Tam jest wszędzie daleko, była dyskusja o tym, żeby zorganizować fotografom jakiś wewnętrzny transport. Bo jak się idzie raz, drugi, trzeci, to można to przeżyć, ale za siódmym czy ósmym, dziesiątym razem tego samego wieczora - niekoniecznie. Nosić trzeba kilogramy sprzętu, od tego wysiada kręgosłup. Dlatego teraz dobieram sprzęt pod dwie rzeczy - pod jakość, ale i wysiłek.

Jestem ciekawa jakie było twoje największe zawodowe wyzwanie?

Och, zlecenie życia dla jednego z moich pracodawców! Dwóch fotoreporterów, trzech dziennikarzy, przegląd toalet trójmiejskich. Mi przypadła w udziale Gdynia, to jest jazda gorsza niż koncert. A tak serio, myślę, że będzie to przygotowanie zeszłorocznej dokumentacji dla Unsound Festival . Tydzień ciężkiej pracy, masa koncertów w rozmaitych lokacjach i w różnych warunkach. Po prostu niezła dokumentacyjna jazda.

W tej sytuacji muszę o to spytać. Nie zawsze miałaś być fotografem, z wykształcenia jesteś pedagogiem. Pracowałaś nawet w zawodzie, prawda?

Dwa lata. W podstawówce, w klasach  4-6, a potem w liceum. Chciałabyś mieć ze mną angielski, mówię ci! Na początku byłam przerażona tym, że muszę panować nad chaosem, ale wiem, że dzieciaki mnie uwielbiały. Byłam tą ciocią z czachą na koszulce, tą, która kumała nazwy pokemonów, zespołów i gier komputerowych. Sporo mówiliśmy o muzyce, komiksach, książkach. Miałam farta, bo trafiłam na inteligentne dzieciaki. Niestety nie uważam, żebym nadawała się do tego zawodu, nie mam w sobie takiej pasji, jak moje koleżanki z roku.

Twój plan na życie zakłada robienie czegoś innego?

Szukam czegoś nowego, jakiejś pracy, ale fajnie byłoby to wszystko połączyć w jedno. Rynek jest jaki jest, wszyscy albo odchodzą albo szukają nowych pomysłów, za zdjęcia płaci się coraz mniej, najlepiej wcale, bo panuje takie głupie przekonanie, że zdjęcie może zrobić każdy. Każdy może zrobić fotkę, ale tworzenie i rejestrowanie fotografii przypada już w udziale tylko nielicznym. Z drugiej strony uważam, że teraz właśnie jest teraz właśnie jest czas fotografii . Nie trzeba zmieniać branży, tylko znaleźć złoty środek na to, żeby połączyć zdolności fotograficzne z czymś innym. No i nie bać się nowych mediów.

Woven Hand (C) Wp.pl

Ty się nie bałaś, w tym roku wreszcie założyłaś sobie profil instagramowy.

Instagram nigdy mnie nie ciągnął, ale tak się zdarzyło, że koleżanka zostawiła mi na tydzień tablet i zainstalowałam sobie z ciekawości. Dla mnie to jest odkrycie roku, to powrót do pisma obrazkowego - mało tekstu, dużo opowiadania obrazem, ja widzę w tym przyszłość socjalek. Socjalek, zaraz za lekko skostniałym Facebookiem. Młodzież siedzi już na Instagramie, mnie nie interesują co prawda ich sweetfocie, ani pierścionki z napisem love, ale mam wybór. Instagram to nie tylko samojebki, ciuchy i koty, ale też mnóstwo wartościowych reportaży czy fotografii ilustracyjnej. Dlatego uważam, że niektórzy fotografowie niesłusznie się obrażają na Instagram, powinni się denerwować na ludzi, którzy oddają zdjęcia za darmo. Instagram można fajnie wykorzystać. To dobre medium, można wykorzystać jego fotoreporterski potencjał.

Jako, że teraz trochę robisz, nie tylko "w instagramach", ale i w fotoreporterce, powiedz co jest najgorsze?

Brak czasu. Ja lubię spędzić z bohaterem zdjęć kilka godzin, porozmawiać. Czasem trzeba wykonać zlecenie w chwilę, a tu człowiek taki ciekawy, historię ciekawą opowiada...

Wielu spotkałaś takich ciekawych zwyczajnych ludzi?

Wielu, ale żeby podać konkretne, najciekawsze przykłady musiałabym swojego bloga poprzeglądać. Właśnie po to jest blog, to forma zapisywania i archiwizowania wspomnień, ale ja mam szczęście do takich wariatów, ludzi potrafiących opowiedzieć historię życia.

Nie tylko, czasem spotykasz zbirów...

Tak, ale to takie hardkory niefotograficzne. Najgorzej było w czasie przejazdu z Asymetry do Warszawy. Bałam się aparatu wyciągać, nie powiedziałam nawet, że jestem fotografem. Siódma rano, pociąg osobowy i nagle wtaczają mi się do przedziału panowie. Ja naprawdę myślałam, że tam zginę. Kolesie byli nieweseli, a jak spytali dokąd jadę powiedziałam niewyraźnym głosem "do pracy, fizycznej" , facet, który jechał koło mnie też minę miał nietęgą. Wysyłaliśmy tylko smsy do znajomych, na wszelki wypadek, gdyby nie udało nam się dotrzeć do celu.

No dobra, podróże, koncerty, a gdzie jest czas tylko dla siebie?

No niestety. Ja nie umiem wyznaczać sobie granic między tym, co jest pracą, a co nie jest. W tym roku musiałam, a przede wszystkim chciałam nauczyć się mieć życie prywatne. To największe wyzwanie, bo niby wszędzie mnie pełno, ale nigdzie na dłużej. To, że udało mi się mieć to prywatne życie, jest dla mnie dużym osiągnięciem i ciężką, nie tylko moją pracą, ale również wysiłkiem najbliższych. Pierwszy raz od siedmiu lat byłam też na prawdziwym urlopie, na którym nie pracowałam. Trwał cztery dni, między Offem, a Coke Live Festivalem , to było szaleństwo. To było tak dziwne, trzeba było wstać i nic nie robić. Nowy świat. Ja jestem takim człowiekiem, że muszę mieć plan, a tu musiał być spontan, na szczęście udało się. I oby więcej takich.

Wygrzebana z archiwów instagramowych wspólna fotka - Dominika i Frota

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.