Obca kultura i ogień rewolucji. Jak udało się to przetrwać? [Część druga wywiadu ze stewardesą króla]

Marta, która mówiła już o swoich doświadczeniach z pracy w arabskich liniach lotniczych, opowiedziała mi też o tym, czy wyprowadzając się z Warszawy do Bahrajnu można przeżyć szok kulturowy, jak traktowane są tam kobiety z Europy i co było najgorsze w powrocie do domu. W drugiej części naszego wywiadu dowiecie się też, jak to jest znaleźć się w samym sercu rewolucji, gdy miasto zamienia się w pole bitwy, a ulice stają w ogniu.

Z dnia na dzień wyjechałaś z Polski i podjęłaś pracę w firmie działającej na terenie islamskiego królestwa. Czy były jakieś różnice kulturowe, które dało się odczuć najwyraźniej?

Mnie chyba jest trudno zaskoczyć. Albo się czymś szybko wkurzam, a potem równie szybko zapominam, albo po prostu przechodzę nad różnymi sprawami do porządku dziennego. Oczywiście, że miałam świadomość, że w takich miejscach trzeba zadbać o skromny ubiór, ale Bahrajn na tle pozostałych krajów z regionu Zatoki Perskiej był fantastycznym, wielokulturowym miejscem. Z jednej strony bogata tradycja religijna, z drugiej ta otwartość. Bez problemu działały obok siebie meczety, kościoły, cerkwie i synagoga. Ludzie byli przyjaźnie nastawieni do siebie. Dopiero, gdy zaczęła się rewolucja, zrobiło się nerwowo. Wcześniej było bardzo pozytywnie.

Nie miałaś problemów z powodu wyglądu? Wiesz, obiegowa opinia brzmi "O! Polka! Zgrabna, blond włosy, ale będą ją wszyscy Arabowie zaczepiać i podrywać albo i gorzej "?

Nie, coś ty! Z trzech powodów. Linia lotnicza, dla której pracowałam, istnieje od ponad 50 lat i zawsze zatrudniano tu stewardesy z całego świata, zwłaszcza zachodniego, bo Arabki według tradycji nie pracowały, a już na pewno żadna nie chciała "robić" w usługach takich jak rozdawanie posiłków, przyjmowanie zamówień, bo to było poniżej ich godności. To zaczęło się zmieniać dopiero w ciągu ostatnich czterech lat - w załodze przybyło Marokanek, dziewczyn z Bahrajnu.  I w zasadzie w każdej branży z zakresu handlu i usług pracowali tam ludzie z całego świata.

Blondynka w Bahrajnie? Nic nowego

Czyli pomogła sytuacja: mały kraj i duża różnorodność etniczna?

Tak! Kiedy ja tam przyjechałam, Bahrajn zamieszkiwało niewiele ponad 1 300 000 ludzi, z czego około 60% to byli przyjezdni spoza rejonu Zatoki Perskiej pracujący tam na kontraktach. Drugi powód dla którego nie musiałam się przejmować zaczepkami, to był fakt, że ich po prostu nie jarają blondynki. To jest dawna kolonia brytyjska, więc wszystko to już im się opatrzyło. Trzecia sprawa jest taka, że miejscowi chłopcy podrywali wszystkie kobiety, nawet zanim jeszcze przyjrzeli się, czy to młoda dziewczyna czy starsza pani. Robią to odruchowo, więc z czasem po prostu już ignorujesz to wszystko.

Nie miałaś żadnych przykrych sytuacji?

Nie, za to jedną zabawną, kiedy podrywał mnie koleś na ośle. Podjechał na pewniaczka, w dodatku z miną, jakby prowadził porsche z limitowanej edycji.

A dało się odczuć, że trwa Ramadan, zamykali na ten czas sklepy i urzędy, jak to ma zazwyczaj miejsce w krajach arabskich?

Tak, to było dość uciążliwe. Ja przyznam szczerze, że nawróciłam się i dzięki pobytowi w Bahrajnie moja wiara chrześcijańska bardzo się umocniła, choć nie w rozumieniu katolickim, ja też poszczę, ale nie zmuszam do tego innych. Post to dobrowolne wyrzeczenie się czegoś dla Boga. Kiedy poszczę nie wkurzam się tym, że ktoś obok mnie je, powiem więcej, przygotowywałam w czasie swojego postu obiad dla pięcioosobowej rodziny i nawet mnie w jakiś sposób jarało to, że umiem się bez problemu powstrzymać przed spożywaniem posiłku. Natomiast wyobraź sobie, że jest sytuacja, że siedzisz w swoim samochodzie, chcesz zapalić papierosa, albo napić się wody, a tu kierowcy i przechodnie się bulwersują, ktoś ci wygraża palcem. Tego nie lubiłam.

No dobrze, to jak wyglądało normalne życie w Bahrajnie, kiedy już przestałaś tyle latać po świecie?

Gdy już zamieszkałam z rodziną mojego narzeczonego, syna amerykańskiej pary, moje życie trochę zwolniło. Chadzaliśmy na bingo do amerykańskiej bazy, na spacery. Latem jest trudniej, bo wtedy nie da się nic zrobić. Jest tak gorąco, ze wszyscy tylko wyskakują z klimatyzowanego domu do klimatyzowanego auta, a potem dojeżdżają do kolejnych klimatyzowanych pomieszczeń. Większość aut zresztą odpalana była pilotem, więc można było włączyć klimę wciąż jeszcze stojąc w chłodnym mieszkaniu. Wręcz więcej aktywności miałam latając, bo po pracy biegałyśmy z koleżankami na basen, na łódki, pływałyśmy na okoliczne wyspy.

Nie czułaś się w takim razie zagubiona, gdy w 2011 roku w Bahrajnie wybuchła rewolucja? Miałaś okazję obserwować wszystko od środka, pamiętasz jak zmieniały się nastroje w kraju?

Bahrajn ma taki problem, że w latach 90 za czasów panowania ojca króla, odbywały się już protesty. Wielu liderów opozycji zostało skazanych na więzienie, więc pouciekali do Anglii. Gdy w 2010 roku zaczęło się robić gorąco, najpierw w Tunezji, potem w sąsiednich krajach, opozycja się uaktywniła. Pojawiły się informacje, że 14 lutego nadejdzie dzień zemsty, ulice staną w ogniu, ludzie będą protestować. Na głównym rondzie w Bahrajnie, w którego centrum stał wielki pomnik przedstawiający perłę na smukłych białych kolumnach, ludzie zaczęli rozstawiać namioty. To był poniedziałek. Na autostradach zaczęły się pojawiać wojska saudyjskie. Protesty w przeciągu tygodnia zmieniły się w jakiś piknik. Z namiotów wokół pomnika zrobiła się mała wioska, ludzie wspólnie gotowali, ktoś przyniósł kanapę, ktoś miał leżak, ktoś przyniósł antenę satelitarną i podpiął do zasilanego generatorem telewizora...

Burza nadciąga nad raj

Sielanka. Ale powiedz, czy ci ludzie mieli przeciw czemu protestować?

Im się wydawało, ze mają. Ale to jest złożony problem. Większość mieszkańców Bahrajnu to szyici, a rodzina królewska jest sunnicka. Szyici czuli się niesprawiedliwie traktowani, ale powiem ci coś. Pracowałam w kilku firmach, w których część pracowników była z szyickich wiosek. Oni mieli fatalny stosunek do pracy. Przychodzili dwie godziny po czasie, mieli w dupie swoje obowiązki, uważali, że im się wszystko należy. Albo taka sytuacja - facet ma ósemkę dzieci w domu, ale on nie będzie kelnerem, bo oznaczałoby to usługiwanie innym, to jest poniżej jego godności więc pozostaje bez roboty. I pisze do gazety, że nie ma pieniędzy na służącą. Oni nie pójdą pracować jako elektrycy, hydraulicy, robotnicy  fizyczni. To wszystko są zawody wykonywane przez ludzi z Indii i z Bangladeszu. To jest źle ulokowane poczucie dumy. Tak jak uprzejmość przy pracy w usługach jest przez nich postrzegana jako służalczość. Znam oczywiście kilku sumiennych i bardzo pracowitych szyitów z Bahrajnu, ale jako masa - byli zbyt roszczeniowi. Widzą, że inni mają więcej, oni też chcą mieć więcej ale nie palą się do pracy. Dodatkowo w czasie rewolucji z 2011 roku do protestów podburzali ludzi imamowie w meczetach.

To pewnie piątki w czasie rewolucji były trudne?

Dokładnie. Ci ludzie wychodzili nabuzowani z meczetów i tak nie mieli co robić, bo nie ma dla nich wystarczająco dobrej pracy, wiec szwendali się po wyspie. W kominiarkach, z pochodniami. Podpalali opony. Zdarzały się sytuacje, że Anglikowi wracającemu z prowincji do stolicy, obcięli cztery palce zardzewiałym mieczem. Koktajle mołotowa rzucali na oślep. Wyobraź sobie sytuację, że jedziesz samochodem autostradą, a tu nagle dwudziestu chłopa wytacza na środek opony i je zapala, jest ściana ognia, którą się gasi przez 40 minut. W tym czasie ci ludzie skaczą wokół twojego samochodu i coś pokrzykują, a ty nawet nie masz jak uciec. Najgorsze jest to, że wydawało im się, że walczą o równouprawnienie, a wystarczyłoby, żeby się wzięli do pracy i mieliby więcej. Albo że walczą o demokrację, a nikt im nie mówi, że demokracja na całym świecie wygląda podobnie - bogaci załatwiają swoje sprawy na górze, a biedni zachrzaniają. Nikt nie mówił też tym ludziom, że w krajach demokratycznych ludzie płacą podatki. W Bahrajnie nie ma podatków, a pomoc dla najbiedniejszych jest za darmo. Pochodzi ze składek wyznawców. Protest przebiegał w miarę pokojowo i to by się rozmyło, gdyby nie to, że ktoś z otoczenia króla podjął bardzo złą decyzję, w dodatku bez jego wiedzy.

Użyto siły?

Tak, kilka dni po tym, gdy protestujący zajęli rondo, w środku nocy wojsko zrobiło nalot na to obozowisko. Rozpylono gaz łzawiący, poleciały gumowe pociski. A tam było piknikowo, spały sobie dzieci, kobiety, Przez tę nocną akcje kilka osób odniosło obrażenia. W którymś momencie gaz łzawiący wcale nie był przyjemny. Wiem, bo w przez następne miesiące musiałam go doświadczać codziennie. Najgorzej było, gdy skończyły się te zapasy, które mieli w Bahrajnie i zaczęli sprowadzać gaz z Korei. Okazuje się, że gaz gazowi nierówny. Wracając do akcji na rondzie. Kolejne dni przyniosły przepychanki, wreszcie ktoś zginął. To było na tyle straszne, że przez pierwsze dni byłam w szoku, płakałam, nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje na ulicach. Z czasem przybywało akcji sabotażowych, protestujący podgrzewali atmosferę tak, by wszystko wyglądało gorzej, groźniej, bardziej brutalnie. Sami inicjowali starcia.

Rewolucja? Bardziej wojna domowa. Bahrajn 2011

Żeby było co pokazywać światu?

Tak, pamiętam taką sytuację - byłam w jednym miejscu dokładnie w czasie, kiedy opozycja kręciła tam dokument. Potem w telewizji wyglądało to jak wojna, a naprawdę nie było tak strasznie. Sporo było prowokacji. Zburzono spokój kraju, w którym było stabilnie i nie dano nic w zamian. Niszczyli mienie prywatnych ludzi

To dotyczyło Cię osobiście?

Tak, wynajmowałam pokój u bardzo fajnego przedsiębiorcy, opozycja zniszczyła mu ten budynek. Mieszkałam na parterze i kiedyś nasz strażnik uciekł, bo protestujący próbowali sforsować drzwi, stali tam z bronią. Ja spałam wtedy z kijem baseballowym i nożami pod poduszką. Miałam też taki jeden pokój przygotowany, bez okien, zamykany na klucz od środka, były tam koce, poduszki, zapas wody i jedzenie, tak, żebym mogła się tam schować i przeczekać jakiś czas. Był taki moment, że strzelali nam w ściany z karabinu maszynowego. Wszystko było strasznie chaotyczne. Im dłużej obserwowałam całą sytuację, tym bardziej widać było, że wszystkie te protesty nie służą poprawie sytuacji mieszkańców, tylko destabilizacji kraju.

Na jakim etapie była rewolucja, gdy zdecydowałaś się uciec i wrócić do Polski ?

Etap był ten sam. W pewnym momencie to już była rutyna. Kolesie, którzy nie mieli żadnej innej rozrywki, co piątek robili rozwałkę w swojej okolicy, podpalali, niszczyli, blokowali drogi. To było niebezpieczne, bo jedziesz drogą, a tu ci kontener śmietnikowy wjeżdża na kółkach. Był taki porządek. Wjeżdża kontener, wybiegają kolesie, przyjeżdża policja, chłopcy uciekają, policja ich goni, za chwilę odwrót do bazy, a za 30 minut to samo. Pamiętam, że kiedyś podpalili opony tuż pod moim domem, wyszłam z kijem baseballowym i usiadłam na swoim samochodzie. Efekt był taki, ze na mnie wcale nie zwracali uwagi, tylko podpalali inne rzeczy dookoła i kręcili wszystko telefonami komórkowymi, żeby potem to wrzucać na YouTube. Więc serio, to była dziwna rewolucja, w zasadzie rewolucja naiwnych, którzy myśleli, że gdzie indziej nie ma żadnych nierówności.

Bahrajn w ogniu, wiosna 2011

Ale mimo wszystko przez jakiś czas zostałaś jeszcze w Bahrajnie, to ciekawe.

Tak, chociaż ostatnie dwa lata były bardzo trudne. Nastał fatalny okres dla gospodarki Bahrajnu. Na tamtejszym torze odbywały się co roku zawody Formuły 1, które wszystkim mieszkańcom dawały konkretne zyski, to się przekładało na szkolnictwo, jakość usług medycznych, na wszystko. Po prostu dla kraju wielkości Warszawy taki zastrzyk gotówki co roku załatwiał większość problemów. Po rozpoczęciu protestów Formuła 1 zrezygnowała z organizowania imprezy w Bahrajnie. To, ile firm upadło z tego powodu nie mieści się w głowie. Ja wtedy pracowałam już jako fotograf, realizowałam kampanie reklamowe, wszystko się nagle skończyło. Robiłam śluby, ale i one były odwoływane, bo nagle z powodu zapory z opon i ognia goście nie mogli dojechać, albo, co gorsza, panna młoda nie docierała. Więc musiałam rzucić to wszystko i wrócić tu, do Polski.

Powrót pewnie nie był najłatwiejszy?

To było straszne. Wszystko wiązało się z dramatyczną zmianą klimatu. Przez pierwsze sześć miesięcy nie za bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Przyjechałam na początku tej zimy. Robiło się już całkiem chłodno, a ja musiałam tu wymyślić siebie na nowo. Zniosłam to wszystko bardzo źle. Tym bardziej, że nałożyło się to na zupełny rozpad planów osobistych. Z drugiej strony, będąc w Bahrajnie bardzo tęskniłam za Polską. Jak puszczałam sobie na YT "Sen o Warszawie" to mi się tak rzewnie robiło. Ale ja nigdy nie chciałabym mieszkać cały czas w jednym miejscu, odnajduję się w podróżach, w świecie jest tyle piękna i tyle dobrego można wynieść z przypadkowych spotkań z obcymi ludźmi, że aż szkoda z tego rezygnować.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.