Niska jakość jest jak nowa czerń - za co ja w zasadzie kocham te cholerne kasety?

Kasety?! Może mam jeszcze maluchem jeździć?!- zapytał jeden z zaprzyjaźnionych twórców muzyki, kiedy rozmowa zeszła na taśmy. A ja lubię kasety. Co jakiś czas odbieram paczkę z nowymi, świeżymi nagraniami. Czy to jednak tylko kwestia sentymentu?

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie

Ten sentyment oczywiście jest wielki. Pierwszy album jaki dostałam, był nagrany właśnie na kasetę. Pierwsze spacery z muzyką w uszach, to spacery z kaseciakiem. Pierwsze audycje świadomie zgrywane z radia też lądowały na kasetach. To brzmi strasznie kombatancko, wiem, ale tak było i nie poradzę.

To jedno z tych doświadczeń, które dzielę z moim ojcem. Kiedy podczas ostatniej wizyty w rodzinnym domu zaczęłam sprawdzać, co ocalało z moich zbiorów, mocno przerzedzonych, bo któregoś lata mój mąż po prostu spakował nasze kasetowe archiwa w siatę i wyniósł na śmietnik zostawiając słownie dwa albumy: Zaciera i pierwszą składankę Enigma 022 - ojciec zaczął wspominać, jak w jego czasach funkcjonowało coś w rodzaju współzawodnictwa. Konkurowano, komu lepiej udało się zgrać dany utwór.

 

Ja znalazłam jeszcze dziwniejszą rzecz, obok nagrań z audycjami z Rozgłośni Harcerskiej, gdzie Druh Sławek edukował polską młodzież w historii hip hopu i puszczał prawdziwe rarytasy, znalazłam też kasetę z mp3. To pamiątka po braku szybkiego, stałego łącza. Po czasach, kiedy wciąż jeszcze chodziło się po znajomych, albo zapraszało ich ze swoimi dyskami (w śmiesznych, nieporęcznych kieszeniach) i wymieniało zapasami. Płyty też się kupowało, głównie jednak w obrocie były kasety. Tańsze, łatwiejsze w mobilnym słuchaniu i przegrywaniu.

Kaseta z mp3 - zabita podczas przesłuchania

Kasety, podobnie jak kilka lat temu winyle, przeżywają teraz swój mały renesans. O ile jednak w przypadku czarnych (i nie tylko, o tym też wam jeszcze napiszę) płyt jest to zrozumiałe, w wypadku brązowych (zazwyczaj) taśm wydaje się być lekko absurdalne. Bo muzyka nagrana na winyl ma inną dynamikę. Przede wszystkim ma ją w ogóle, to nie zero i jedynka, a między nimi nic. To nie sterylny zapis danych, tylko rzecz bardzo fizyczna. I piękna. A kaseta?

Wydaje się, że ma same wady. Nietrwała - uszkodzić nagranie jest banalnie łatwo. Potrafi nawet wkręcić się sama podczas słuchania. Szumi, trzeszczy, nie trzyma tempa, dźwięk faluje... Horror. Jak ktoś mógłby chcieć nagrywać na taki nośnik nową muzykę w 2013 roku?! A jednak. Można to robić dla przekory. W dobie wysokiej jakości nagrań, niska jakość jest jak nowa czerń. To wartość dodana. Kolejny instrument, efekt, tyle ciekawy, co nieprzewidywalny. Skoro w muzyce zdarzyło się już wszystko, oddajmy się w ręce losowi.

Mam kilka takich nowych taśm, które brzmią zdecydowanie lepiej zwłaszcza na tak niedoskonałym sprzęcie jak tani walkman sprzed dwudziestu lat. Mogę sobie pozwolić na porównania, bo większość sprzedawców oferuje wraz z kasetą kod do ściągnięcia tej samej muzyki w dobrej jakości. Dziwne? Nie, otóż wiele osób dziś nie ma nawet na czym tych kaset posłuchać. Kupują wiec kasetę, jak gadżet, tudzież przedmiot kolekcjonerski.

Bo kasety, które dziś się ukazują obecnie w Polsce, wychodzą w niskich nakładach. Mam więc bardzo fajne albumy, których w sumie wyszło 30 sztuk. Wydawcy i artyści się bawią. I w te zabawę wciągają słuchaczy. Mogą wydawać coś przedpremierowo, bo kasety nagrają z taśmy matki w domu, nie muszą czekać aż tłocznia wypali im nakład płyt. Kasety to wolność.

Jeden z najlepszych i najbardziej kreatywnych artystów elektronicznych w naszym kraju, wreszcie jedna z ciekawszych polskich propozycji na nadchodzącym festiwalu Tauron to Wilhelm Bras. Podziwiam go za to, że sam konstruuje swoje instrumenty, przez co zyskuje unikalne brzmienie, sam też sobie wydaje niektóre albumy. Zamawiając u niego "When attitudes become form #1" miałam pewność, że po prostu sam usiądzie i zgra mi taśmę, spakuje ją i wyśle. To fajne uczucie, w dobie muzyki elektronicznej będącej jak meble z IKEI, granej na całym świecie z podobnych instrumentów. Przerabianej masowo. Masowo też wydawanej. Fajnie jest mieć taki kontakt z twórcą.

Sam skonstruował, sam zagrał, sam nagrał i przysłał

Wydawcy też uwielbiają tę wolność. Mogą wydać niskonakładowo jakiś żartobliwy projekt, przygotować kilkadziesiąt minut punkowego szaleństwa, czy debiut deathmetalowego zespołu, który swoja muzyką "niszczy twój sprzęt". Mowa oczywiście o The Dead Goats - ich pierwszej kasety już nie ma , za to drugi album już jako CD właśnie trafia do sprzedaży. JEB!

Wydawcy mogą też zaszaleć i przygotować serię tajemniczych wydawnictw, gdzie na dwóch stronach jednej kasety można posłuchać 10-minutowych kompozycji niepodpisanych twórców i spróbować odgadnąć, kto to nagrał. Mam taką serię, satysfakcja z rozpoznania ulubionego artysty w jego nowej, nigdzie indziej nie publikowanej kompozycji jest duża. Jeszcze większa jest frajda w spotykaniu z nową twórczością nie znanych wcześniej muzyków. Jedno z najnowszych wydawnictw Oficyny Biedota to album "British tapes" projektu 0404, na którym jeden z muzyków zespołu Gówno, o przetwarza to, co oryginalnie zastał na taśmach w zupełnie nowe utwory.

Czyli o co chodzi? O recykling. Mali wydawcy skupują sobie na przykład 50 kaset z odrzutów radia BBC, na których są źle nagrane słuchowiska. Mogą to skasować nagrywając coś innego, a mogą przetworzyć materiał znaleziony już na taśmie w coś nowego.

Czy twój wydawca tez ręczni adresuje przesyłkę?

Jest w Polsce wydawca, który specjalizuje się w kasetach. To Lutto Lento ze swoim Sangoplasmo. Albumy z charakterystycznym logo tej wytwórni wędrują w najdziwniejsze zakątki świata. Wśród wydanych już rzeczy ma zaś kasetowe dzieła sztuki. Dosłownie, bo zarówno okładki, jak też muzyka często są zjawiskowe. Z rzeczy wciąż dostępnych jest choćby kaseta jednego z bardziej docenianych, zwłaszcza poza Polską, twórców elektroniki, the Phantom. Wiecie, że lateksową kieszonkę, w której schowana jest jego taśma zaprojektował Maldoror .

A twoim albumom kto projektował ubranka?

A sama muzyka? Idealna do słuchania z taśm. Pełna przeciągniętych, elektronicznych dźwięków, snująca się. Taki mroczny relaks. Sango ma też w swojej ofercie kasetę projektu Sultan Hagavik, o tyle specyficznej grupy, że jej członkowie na kasetach grają. Lutto Lento też gra wykorzystując kasety, ale inaczej. Ma tam zestaw dźwięków zarejestrowanych w terenie, dokłada do tego syntetuczne brzmienia z komputera i dźwięki żywych instrumentów. I tak tworzy przedziwne opowieści muzyczne. Trochę straszne, trochę, pierwotne (mówią o tych jego nagraniach, że są pogańskie), zdecydowanie piękne .

Ładne też są same kasety. Sangoplasmo wydało na przykład śliczną niebieską Suave Figures, inna "pierwotna i pogańska" kaseta, tym razem z wydawnictwa Few Quiet People, to żółta jak słońce Stara Rzeka. To samo wydawnictwo ze słuchaczami żegna się czarnym "Selected works" i przekształca się w oficynę Latarnia. Mirt wydał błotno-leśną muzykę na taśmie w pomarańczowej osłonie. A mój ulubiony album z remiksami, czyli "Pirx remixed" jest biały.

Jak widać ja na kasetach kupuję głównie polską muzykę, przede wszystkim nową i dziwną. Z zagranicznych rzeczy... też takie wydawane w Polsce. Na przykład piękny elektroniczno-akustyczny album "Head & Shoulders" litewskiego kompozytora Arturasa Bumsteinasa (jak powiedział mój syn słuchając ze mną już na normalnym, stacjonarnym i całkiem porządnym odtwarzaczu kaset: "o, miłe, ładne, tylko strasznie smutne" ).

A mąż? Pogodził się chyba z tym pieprzonym renesansem cholernych kaset w chwili, gdy przyszła paczka z USA, a w niej dwa albumy artysty znanego jako Jonwayne, sygnowane przez darzoną w pewnych kręgach kultem wytwórnię Stones Throw... żeby chociaż jeszcze na winylach... gdzie tam! Oba wydawnictwa były na kasetach.

PS. A w internetach można znaleźć całą gamę gadżetów nawiązujących do kaset, opartych o kasetowy design i jadących przede wszystkim na sentymencie. Jest też muzeum kaset , gdzie znajdziecie zdjęcia taśm najróżniejszych firm... Jest nawet rzecz ze Stilonu i... kaseta z logo Apple.

Więcej o:
Copyright © Agora SA