On-line albo śmierć: o przymusie tkwienia w sieci

Cholera jasna, mam dosyć tyranii bycia nieustannie on-line. Tak, ja, kobieta znana z tego, że zawsze jest w sieci, że nocnym markom i rannym ptaszkom zapewnia miłe towarzystwo i dziwną muzykę, ta sama, która nie śpi, bo pisze internety. Ja też chcę czasem odpoczywać.

offlineoffline offline

Pierwszy wkurw pojawił się w chwili, gdy padło mi wszystko. Dosłownie wszystko. Najpierw mój skatowany na milion sposobów i wielokrotnie reanimowany smartfon odmówił współpracy z nową, lepszą kartą sim. Włożyłam ją zatem do zwykłego aparatu. W tej sposób wróciłam do świata, w którym telefony służą wyłącznie do dzwonienia, a ponieważ bardzo nie lubię tego robić , cierpię po trzykroć. Potem na kilka dni zniknęły nam z domu internety. Na pobieranie poczty i gromadzenie materiałów trzeba było chodzić tam, gdzie dają wifi. Nie wkurzał mnie brak dostępu do sieci. Powiem wam szczerze, po prostu się tym nie przejmowałam. Nie da się zrobić? Trudno, poczeka - lata doświadczeń nauczyły mnie, że mimo wysokiego mniemania o zawodzie dziennikarza nie jestem lekarzem, który pędzi na OIOM. Świat poczeka na moje teksty o niszowej wytwórni płytowej, na recenzje albumów, które w Polsce zechce kupić góra 80 osób. Po prostu wzięłam głęboki oddech i delektowałam się funkcjonowaniem w offlajnie, w realu, w świecie, w którym mogłam na chwilę wyciągnąć się z książką nie tylko o 2:30 w nocy.

To był ten moment, w którym przypomniałam sobie również, jak cudownie pracuje się analitycznie nad materiałami, kiedy wiadomości z gTalka, albo ze skrzynki FB nie odwracają mojej uwagi. Było bosko. Pracowało się wspaniale. Z prawdziwym żalem odkryłam powrót internetu do domu. Bo gdyby manetka do konsoli działała bez zarzutu, to może wreszcie pograłabym w coś sobie. Tak dla relaksu. Kiedyś planowaliśmy sobie kupić taką grę, Shenk, więc o - na przykład w nią. Przykro mi, było minęło. Wrócił zapierdol na fejsie, wróciły te wszystkie small talki, zalała mnie fala prywatnych wiadomości od wszelakich twórców i wytwórców o jakże dramatycznej treści "CZEMU NIE ODPISUJESZ, OBRAZIŁAŚ SIĘ?!". Przypominam, to ledwie 72 godziny

Niestety na dłuższą metę nie da się pracować pozostając przez 90% czasu off-line. Nie w moim zawodzie. Dostęp do prasy z całego świata - to jedno, można to jakoś obejść. Gorzej, że większość dużych wydawców płytowych od pewnego czasu przechodzi w tryb, w którym płyt do recenzji przedpremierowo można posłuchać wyłącznie będąc online. Obowiązuje tzw. streaming, czyli odtwarzanie sobie wszystkiego w trybie rzeczywistym. A kiedyś moim ulubionym sposobem na przesłuchiwanie albumów do recenzji było puszczenie ich na dobrym odtwarzaczu i w miarę godziwych głośnikach, z dala od komputera. Wiecie, czysty układ - ja i płyta. Żadnych pogaduszek z histerykami w tle, żadnego kompulsywnego sprawdzania e-maili. Kiedy słucham płyty na komputerze- trudno jest wszystko to ignorować.

Ale to, co mnie już totalnie rozłożyło na łopatki, to założenie twórców konsol, że gracze też chcą być nieustannie on-line, gdy chcą sobie GRAAAAAĆ W GRYYYYY. Najnowszy Xbox jeśli ma służyć do grania, a nie do oglądania filmów z blu raya, wymaga od gracza logowania się przynajmniej raz na 24h. Czy to jest problem? Ja go widzę. Jako osoba, która raz na jakiś czas wyjeżdża do domku w górach na końcu świata i nadrabia tam zaległości w popkulturze, w dni słoneczne korzysta z tarzania się w trawie i szansy na samotne spacery po lasach i pagórkach, w dni deszczowe zaś lubi skorzystać z tego, że babcia i dziadek są stęsknieni dawno nie widzianych wnucząt i zadekować się na ostatnim piętrze konsumując to, czego zazwyczaj nie dojadam.

Mamo, YouTube nie działa...Mamo, YouTube nie działa... Mamo, YouTube nie działa... Mamo, YouTube nie działa...

Na przykład mogą to być gry. Możemy razem z moim małżonkiem to zrobić na naszej aktualnej konsoli, pakujemy ją w torbę, zabieramy to, co trafiło na listę "te gierki, w które zawsze chcieliśmy razem pograć dłużej niż 30 minut, ale było tyle innych rzeczy do zrobienia" i jedziemy. A gdybyśmy nie mieli starej konsoli, tylko nową? O, dajmy na to takiego Xbox One? Nie. Pan z Microsoftu mówi jasno: Masz Xbox One i chcesz grać w gry bez internetu (dostępnego przynajmniej raz na dobę)? Olej Xbox One i nowe gry. Weź starą konsolę i stare gry. Dziękuję ci , miły człowieku z Microsoftu. Dobrze, że PS4 nie ma takich durnych pomysłów. Bo, do cholery, nawet no-life przyssany do internetu czasem musi się trochę wyalienować w realowej samotni.

P.S. Tak wiem, książki też są okej, tak wiem, można je czytać offline zawsze i wszędzie. Tak, tak, robię to.

Więcej o:
Copyright © Agora SA