Wizyta u fryzjera jako rodzaj grzesznej przyjemności

Są rzeczy, z których czerpiemy przyjemność, ale głupio nam się do tego przyznać, nawet przed sobą. Ja tak mam z fryzjerem. Zawsze idę z poczuciem winy, a wychodzę zastanawiając się, czemu robię to tak rzadko.

Oficjalnie do fryzjera chadzam rzadko: w spokoju sobie obrastam kudłami robiąc swoje. Do czynności takich jak podcinanie, cieniowanie, degaże, fafarafa stosunek mam mieszany. Trochę jak mój małżonek do brody - po cholerę coś tam przycinać, skoro i tak zaraz odrośnie? No po nic. Mam lepsze rzeczy do roboty.

Z drugiej strony kiedy włosy przestają się mieścić w spince, w czapce, zasłaniają monitor i utrudniają słuchanie muzyki na słuchawkach coś jest nie tak, to znaczy, że jest źle. Postanawiam iść do fryzjera. Najpierw zamiar - potem czyn. Między pierwszym i drugim zawsze następuje namysł. A CO JEŚLI JA TEGO NIE POTRZEBUJĘ? No patrzę w lustro i widzę, że jednak nie jest źle. Wporzo jest. No wcale tak strasznie nie sterczą. Taka szopa, szopeczka no. Hołd dla Jannis Joplin. A tych odrostów wcale nie ma. Takie tam. NO DOBRZE.

Przed. Czy ja NAPRAWDĘ potrzebuję fryzjera?

Idę. Niech stracę ten czas. Do pewnego etapu traktowałam wyjścia do fryzjera jak rodzaj badania terenowego. Posiedzę w fotelu, posłucham muzyki, której słuchają normalne kobiety, sprawdzę o czym rozmawiają, poczytam te same gazety, może i ja nabiorę nieco ogłady. Radio Eska, Zetka, Eremefka, radiowe klasyki, przeboje złote, srebrne, platynowe. 2013 z Głosem Anioła i Autobusem Arabów w tle? Sorki, wymiękłam. Rozmowy o tym co kto komu ten tego. Też nie bardzo.

Jedyna frajda to te włosy. No nic mnie tak nie relaksuje jak czesanie włosów, układanie, przerzucanie to z jednej strony, to z drugiej, i tak i siak, masowanie. Jestem skłonna wytrzymać nawet listę najpiękniejszych polskich ballad wszech czasów, byleby mnie ktoś tak czochrał. Mentalnie mruczę jak kot, przecież nie będę na głos. Mogłabym nawet zasnąć, gdyby nie to, że wyluzowany "didżej" między jednym i drugim zabawnym telefonem do słuchacza puścił "Call me maybe" a mnie puściły nerwy.

Na szczęście od niedawna mam nowe fryzjerki. Mają dziwne włosy, czarne koty, puszczają Nine Inch Nails i taki zespół z USA, eeeeee i tak nie znasz. W wolnych chwilach mogę rozłożyć komputer i napisać jakiś artykuł. No i moja córka też bardzo je lubi. Tylko koty potrzebują potem terapii antydzieciowej.

Po. I co?

Więcej o:
Copyright © Agora SA