Ostatnio mam tak, że jeśli chcę się poczuć jeszcze bardziej szczeniacko niż zazwyczaj wybieram jakąś fajną nową polską płytę. Na przykład "Second Suicide" zespołu The Stubs. Trójka warszawiaków gra tak bezpretensjonalnie, że ja mam w sercu i w głowie Kalifornię.
Zapominam o kredycie, porzucam zobowiązania, a deadline przestaje być istotny. Dzieci? Jeszcze przez dwie godziny nie są pod moja opieką. Problemy? Nie wiem, nie widziałam. Myślę tylko o tym, żeby się świetnie bawić.
Rozumiem, że nie wszystkie dziewczyny lubią takie brudne (choć nie za brudne!) brzmienia gitary, bardzo fajnie napędzającą wszystko perkusję, która po prostu solidnie łomocze (ale nie pozostawia z bólem głowy!) no i ten wokal, taki wiecie, od niechcenia, zadziorny, trochę niechlujny, luzacki. No i co oni tam śpiewają - o miłości, o życiu i całej reszcie - ironicznie, czyli trochę wesoło, a trochę smutno. Moim faworytem, obok boskiego, sarkastycznego "Nation of losers" jest utwór "Monogamy blues".
Cóż, kto jak kto, ale żona wierna, matka dzieciom, nawet jak mentalnie ma znów te siedemnaście lat, to doskonale rozumie o co chodzi na pewnym etapie to powzdychać można i tyle. A po wszystkim poskakać sobie do kolejnych świetnych piosenek chłopaków.
Mam też świadomość, że estetyka tych nagrań nie każdą panią musi urzekać. Co chcę jednak powiedzieć: dobrze dobrana ścieżka dźwiękowa może odjąć dobrych kilkanaście lat z metryki. Pamiętajcie, jesteście tym, czego słuchacie ;)
Dominika ma kilka płyt do wyboru...