Powrót Króla, czyli 6 powodów, dla których wielbię Stephena Kinga

Wiem, wiem, King się skończył na kill'em all. A ja jestem sentymentalna i to nieprawda, że cenię jakość, po prostu płynę na dobrych wrażeniach z młodości. Być może. Ale ostatnio jakoś właśnie smutno w tym temacie, autorzy z dzieciństwa po kolei przenoszą mi się do krainy Lepszych Tantiem i Dobrych Wydawców. Więc spieszę się kochać idoli, tak szybko odchodzą. Wyznałam winy, teraz będę się miłośnie ocierać. Ok?

1. Bo ma świetny warsztat.

Naprawdę, głęboko lekceważę etykietkę "pisarza horrorów". Poza tym - czy to aby horrory?  Ja tam widzę i historie miłosne, i doskonałą obyczajówkę, i moralitet, i wyznanie wiary, i dzienniczek nałogowca, i psychoanalizę. I większość z tego łykam, jak szczęśliwy karp łyka kluskę. To jest warsztat, który się obroni nawet w złym tłumaczeniu, a to rzadkie w dzisiejszych czasach. I tak sobie myślę, że miałabym inny stosunek do matematyki, gdyby podręczniki do niej pisał King. Nie, nie musiałyby być zbeletryzowane.

Kocham się w tej frazie, także w tej manierze, w tym, jak autor gra samego siebie. Ogromnie cenię sobie mrówczą pracowitość i cyzelowanie nawet tych detali, których nie będzie widać na pierwszy i drugi rzut oka. Za to wybaczam wiele, o czym niżej.

2. Bo jest erudytą.

Taka jestem tania, przyznaję. Lecę ślepo na wiedzę, wykształcenie, doświadczenie i fachowość, lecę, jak blachara na spoiler. Uwielbiam, kiedy King żongluje aluzjami, nawiązaniami i puszcza oko do czytelnika, zupełnie, jakby mówił: Nie wiesz? To poszukaj. Przemyśl, dokształć się.

King jest wymagającym autorem, czasem wbrew pozorom, owszem, będę się przy tym upierać. Jasne, że to nie Nabokov, u którego każda strona wymaga posiadania lub uzupełnienia wiedzy. Nabokov czytelnika dręczy i włóczy końmi (a mimo to kocham). King pozwoli na przyjemność nawet, jeżeli zlekceważysz tło. Po prostu czasem warto sprawdzić, o czym pisze. Sprawdzić niezależnie od strachu, zachwytu, podniecenia i obrzydzenia. Naprawdę warto.

3. Bo kocha.

Tak, wielbię za pełną wdzięczności i pokory, wielokrotnie testowaną i wzruszającą miłość do żony, miłość, która pięknie daje się tropić w kolejnych książkach. Miłość, co przetrwała wódę, prochy, zakładam że i łatwe okazje, kryzysy pisarskie i zdrowotne. Miłość będąca mocną podstawą mojego ulubionego opowiadania, przy którym zawsze zalewam się łzami i wzbiera we mnie chęć jazdy przez las. Kiedyś mi minie ta chęć ucieczki, na pewno.

TabithaTabitha Tabitha Tabitha

4. Bo się bałam i ekscytowałam.

To jest ta główna sprężyna, do której niechętnie się przyznaje. Jaką wartość ma przywiązanie przez sentyment? Żadną. Jesteś tak dobry, jak twoja ostatnia książka (jesteś tyle warta, co twój ostatni odcinek, czy tekst, haha). Postrzegam Kinga przez pryzmat młodzieńczych strachów i fascynacji - wiecie o co mi chodzi, wy wszyscy, którzy boicie się klaunów i podejrzliwie patrzycie na ogłoszenia o zaginionych zwierzętach. Krzyczałam ze strachu z "Miasteczkiem Salem" pod powiekami, wybaczcie naturalizm - rzygałam dwa dni po "Desperacji" . Trzęsłam się z podniecenia, czytając "To" i mam, przez "Skazanych na Shawshank" , bardzo konkretne i bardzo nierealistyczne poglądy na przyjaźń, wytrwałość i mądre, życiowe bohaterstwo (buntuj się mądrze, nie szarp na oślep, nie kop z koniem, pracuj w bibliotece i spraw sobie plakat z Ritą, myśl o Zihuatanejo).

5. Bo wrócił.

Był taki moment, kiedy King pożeglował w strony całkiem mi obce. Tak sobie wiążę tę nagłą voltę z wypadkiem, który przytrafił mu się w roku 1999. Ja wiem, że nie należy kojarzyć daty dramatu z datami wydania książek, które były tworzone lata wcześniej. Wielbię "Mroczną Wieżę" za całokształt, choć nigdy nie wybaczę zakończenia. Ale ten dziki mistycyzm, to zatracenie się w wierze i religii (nie, tylko mi nie mówcie, że nie o to tam chodzi), ta rozpacz i zapętlenie - to nie jest mój King. To jakiś obcy, świetnie piszący, daleki, choć rozumiany autor. Bywa. Traumę każdy odkręca inaczej.

Owszem, przed wypadkiem King miewał wyskoki, które wznosiły mi brwi aż po linię włosów, ręce trzymającej książkę kazały strzelać dziełem przez pokój, a zębom zgrzytać do wtóru: "Nigdy więcej" . Do zniesmaczonego szału doprowadziła mnie "Bezsenność" , nie bardzo pocieszyła "Rose Madder" . "Zielona mila" to była oczywiście perła i skarb, podobnie straszliwa, bezlitosna "Desperacja" . A potem? Dwa razy przeczytałam "Komórkę" i nie pamiętam z niej ani słowa. "Historię Lisey" opłaciłam gorączką i wkurwem, to było takie złe, nużące, nieznośne i drażniące, że mogłam to tylko odchorować. "Ręka mistrza" sprawiła, że odrobinę się ożywiłam, choć nadal to nie było to, nie to, już się z tym pogodziłam, pomyślałam, że wszyscy się starzejemy, równo z naszymi mistrzami i przecież w życiu nigdy nie może być, jak kiedyś.

Kupię wszystko.Kupię wszystko. Kupię wszystko. Kupię wszystko.

"Pod kopułą" kupiłam z dawnej miłości i bez wielkich nadziei. Pochłonęłam z wypiekami i w euforii. "Dallas'63" było jeszcze bardziej jak Feniks z popiołów, poczułam z całą pewnością, że Mistrz wraca i (na pohybel, tym, co już go pogrzebali) jest znowu w formie. Zachwyciła mnie nostalgia, magia i kolory mało horrorowego "Joyland" , ze wzruszeniem odkryłam w tej książce dawnego Kinga i jego trudną miłość do trudnego kraju, krytyczny i trzeźwy zachwyt Ameryką, a bohaterowie "Joyland" to przecież sól amerykańskiej ziemi. Pycha.

Na mojej poduszce leży teraz "Doktor Sen" i nie jestem ani rozczarowana, ani zaniepokojona. To nie jest tylko dawny King, to King starszy, mądrzejszy, taki, który ma na koncie dzieci i wnuki oraz wieczny strach o rodzinę. Przepiękny powrót do postaci z "Lśnienia" , bardzo ryzykowny i bardzo udany. Popłakałam się parę razy, a nie zdarza mi się to często. Już mi się nie zdarza. Nie boję się, nie, jestem na to za stara. Ale bardzo przeżywam i bardzo doceniam. Mały Danny wspaniale nam dorósł i dojrzały mężczyzna wzrusza tak, jak wzruszał chłopczyk, to niełatwa sztuka. Nie wybaczę sceny z maluchem na samym początku, to mnie naprawdę przeczołgało. Dziękuję.

6. Bo gra.

Ostatnie, lecz nie najmniej ważne - kocham Kinga za to . Kajam się, dopiero przy tyłówce powiedziałam: CO?!, następnie przewinęłam i doceniłam jeszcze bardziej.

'Cleaner' Bachman;)"Cleaner" Bachman;) "Cleaner" Bachman;) "Cleaner" Bachman;)

Nie poznałam, tak mizernie i źle wyglądał. Stephenie, dbaj o siebie, proszę. I nawet nie myśl o tym, że są jeszcze inne światy.

Książki Kinga w fajnych cenach. Zachęcamy do kliknięcia :)

Więcej o:
Copyright © Agora SA