Jestem beznadziejna w pomaganiu, czyli nie róbcie tego w domu

Czemu jestem beznadziejna? Poważnie, czyja to wina i co poszło źle? Kto mnie popsuł i fatalnie wychował? A może to ja dałam ciała, przez własny egoizm i tchórzostwo?

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak kiepsko funkcjonuję w świecie, w którym wszyscy wszak aż rwą się do pomocy. Wystarczy napisać, czy powiedzieć publicznie: Rozważam kupno nowego piekarnika i zaraz zlatują się chętni do podtrzymania cię pod łokcie - nie kupuj piekarnika, tylko nowy samochód, koniecznie zainstaluj sobie linuxa i bezwzględnie używaj do tego nowej nokii, najlepiej, jakbyś przy okazji przefarbowała się na fioletowo, doskonale ci będzie pasowało do cery.

Poprawka - rozumiem. Chodzi o to, że jestem patologicznie nieśmiałym tchórzem, mocnym tylko w gębie i to online, nigdy twarzą w twarz. Chodzi o to, że dekady zajęło mi, zanim nauczyłam się nie bać podejść do człowieka leżącego na przystanku/klatce blokowej/parkowej alejce i dopytać go, czy dobrze się czuje, sprawdzić funkcje życiowe i spróbować ocenić, czy zapił, jak prawdziwy Polak, czy może jednak ma wylew.

Najlepiej. Najlepiej.  Najlepiej. Najlepiej.

Chodzi o to, że najlepiej i najbezpieczniej czuję się uspokajając moje parszywe sumienie, przez dokonanie dotacji finansowej na rzecz potrzebującego. Najlepiej przelewem, bo już wrzucanie do puszki kwestującej dziewusi to problem, sztywnieję z zażenowania i nieśmiałości, źle znoszę rytualne naklejanie serduszka na płaszcz, to bardzo słabe - tak gorąco kibicuję idei i tak fatalnie wychodzi mi uczestnictwo. Owszem, wyklikać przelew w domu, proszę bardzo, z ochotą i podwójnie, ale kontakt międzyludzki? Błagam, nie.

Chodzi o to, że jestem taką nędzną kreaturą, nie rusza mnie, dopóki mnie nie dotyczy, kiedyś spokojnie znosiłam serwowane na ekranie widoki zsiniałych usteczek, obandażowanych główek i smutnych, wielkich oczu kilkulatków. I mniejsza z tym, że znosiłam, rzygliwe jest to, jaką woltę wykonała moja głowa cztery i pół roku temu, naprawdę, teraz można liczyć na to, że w sekundę opróżnię portfel, jeżeli tylko choruje dziecko. Dlaczego? Wiadomo, bo mam swoje i ciemno mi się robi przed oczyma na myśl o ich chorobie i cierpieniu. Tak, tu mi się obudziła empatia, a żołnierze? A bezdomni? A narkomani? Zaklinanie losu i egoizm, taka prawda.

 

Miau.

Wstydzę się tego, jak zepsuły mnie do spółki - mnogość lat i doświadczeń, oraz cynizm internetu. Zamykam ze wzdrygiem posty ze zdjęciami na wpół spalonych, okaleczonych zwierząt, błagam, nie pokazujcie mi, wyślijcie mi maila z żądaniem datku, ale nie, nie, nie chcę na to patrzeć. Po siedemnastym fałszywym łańcuszku "potrzebny szpik" , umieszczonym przez kogoś, kogo nie ma, w imieniu kogoś, kto nigdy nie istniał - podejrzliwie patrzę na prośbę o pocztówkę dla chorej dziewczynki. Musi minąć dłuższa chwila, zanim puknę się w pusty łeb - nawet, jeżeli to nieprawda - co z tego? Komuś czegoś ubędzie, jak wyślesz tę kartkę? Coś ci, kretynko, grozi, poza pogardą bardziej realistycznie nastawionych znajomych?

Co mi szkodzi?Co mi szkodzi? Co mi szkodzi? Co mi szkodzi?

O tak, czasem mnie wzbiera na pomaganie. Myślę, że to jakoś zakodowane w człowieku, mniejsza, czy to instynkt, czy wyuczona przez pokolenia reakcja. Spieszę z dobrym słowem, wsparciem, proponuję, że ja ci to pomogę machnąć, zrobię za ciebie, pogadam, zrozumiem, wysłucham, przeczytam, napiszę. To o mnie są te wszystkie smutne przysłowia o zgubnych skutkach dobrych chęci. Jestem w moich zrywach tak nieskuteczna, niezręczna i tak nieefektywna, że chyba lepszą karmę wygenerowałabym siedząc cicho, bez ruchu, w wytłumionym pomieszczeniu. Nie zliczę wrogów, których sobie narobiłam biegnąc z pomocą. Szkoda gadać.

Co sobie myślę, pochylając się nad osobnikiem, który właśnie osunął się na ławkę i przyjmując na twarz falę smrodu przetrawionego alkoholu? Co sobie myślę, kiedy moje żałosne zabiegi wracają do mnie w postaci ciosu, ładnie wyprowadzonego na splot słoneczny? Co sobie myślę, kiedy ponoszę konsekwencje cudzych działań i mimo to ani o piksel nie poprawiam obrazu tego  świata?

Otóż myślę, że tego trzeba uczyć od dziecka. Pomagać z głową. Dawać wędkę, nie rybę. Rozumieć, że "pomogłem" nie oznacza "przejmuję za ciebie odpowiedzialność na zawsze" . Uczyć rozróżniać i myśleć, oraz wyłączać emocje. Nie wychowywać tchórzy, którzy boją się podejść do zarzyganego typa pod przystankową ławeczką. Nie wychowywać Don Kichotów, co lecą z durną walką na oślep. I sprawdzać fundacje, którym powierzacie wasze pieniądze. Może to nie brzmi tak ładnie, jak szarża z szablą na czołgi. Ale proponuję szablę sprzedać na aukcji antyków, a kasę przekazać choćby tu.

Pomóż. Pomóż.  Pomóż. Pomóż.

Nauka proszenia o pomoc też się przyda. Gdyż, powiadam Wam, ten kto nie umie pomagać - nie umie też prosić o wsparcie. Nie umie przyznać, że już nie może, nie daje rady, kończy się i stoi na krawędzi. Nie umie po prostu i zwyczajnie powiedzieć: Słuchaj, sama tego nie uniosę, pomóż mi, proszę. Bo myśli, że to straszny wstyd i porażka. Bo jest nauczony radzić sobie do zdechu i do wyczerpania sił. Bo przyzwyczaił siebie i świat, że zawsze uciągnie, uratuje, udźwignie i jeszcze przewiąże kokardą na koniec. A ta niby-siła to straszna słabość. Nie róbcie tego w domu.

[Od Redakcji: Przypominamy,  że tematem października jest POMAGAM INNYM - taka redakcyjna innowacja na Fochu. Nie pomaganie, bo pomagamy od zawsze - temat miesiąca jest innowacją. A zainspirowała nas do niego bardzo szlachetna akcja , której celem jest zebranie miliona (duża bańka!) na leczenie dzieci z poważnymi wadami serca. Z serca prosimy: weźcie w niej udział!]

Więcej o:
Copyright © Agora SA