Kto się boi internetu, czyli pohisteryzujmy jeszcze trochę

Czy internet to pompka Szatana, rower Złego, narzędzie masonerii? Są tacy, którzy tak uważają. Być może, to ci sami, którzy wierzą, że w żarówce siedzi Złe Mzimu, z kanalizacji wyjdą aligatory, a przez anteny telewizyjne namierzą nas kosmici...

Czasem naprawdę wydaje mi się, że ta fala już się przetoczyła, opadła i wyschła.

Czasem myślę - ojacie, ludzkości, dojrzeliśmy. W końcu, ani o sekundę za wcześnie. Doceniliśmy kolejną zdobycz cywilizacji, niektórzy nawet przed uznaniem korzyści, jakie daje prysznic i antyperspirant. Jest cudnie.

A potem mi wszystko, na szczęście tylko mentalnie, opada.

Frakcje anty-internetowe, z grubsza wyodrębnione, są trzy.

Pierwsza, ta, która nie irytuje mnie w ogóle, rozumiem, wspieram, nie dziwię się wcale.  Darzę ogromnym podziwem i szacunkiem, tych, którzy frakcję opuścili, nie bez wysiłku, potu, krwi i łez. Mowa o pokoleniu, które wpadło w Sieć stosunkowo późno, w okolicach 60 roku życia. Nie chcą, nie potrzebują, często się boją. Ciężko im ogarnąć to, co dla ich wnuka jest tak zwykłe, jak oddychanie. Niech ten, kto pierwszy rzuci kamieniem - zetknie się z jakąkolwiek rewolucją w wieku późnośrednim. I niech tę rewolucje spróbuje gładko łyknąć, serdecznie pozdrawiam.

Druga frakcja to ta, co owszem, ma, używa, korzysta. Wykorzystuje. I jęczy, ile pary w płucach. Jęczy w mowie i w piśmie. Przy okazjach towarzyskich i w mediach. Jęczy dzieciom, wnukom i znajomym. Internet niszczy więzi międzyludzkie. Siedlisko zboczeńców i przestępców. Co to za kolega, jak z nim gadasz tylko przez sieć. Kiedyś materiałów się szukało w bibliotekach i komu to przeszkadzało. Gdzie się poznaliście z narzeczonym, w sieci? To już lepiej powiedzmy babci, że w poradni wenerologicznej, mniejszy wstyd będzie. To nie jest prawdziwy dziennikarz, on pisze tylko do jakiegoś portalu. Wyślij to CV listem, dam ci papeterię, meilem jakoś niepoważnie.

Ładnie upraszczam, spłycam i ośmieszam, nie? Aż zgrzyta piaskiem w zębach, a paznokciem po tablicy. A jednak. Wejdź sobie, drogi malkontencie, w skórę szczeniaka inteligentnego, ale patologicznie nieśmiałego, który bez internetu mógłby pokonwersować najwyżej ze swoim chomikiem, bez brzydkich skojarzeń proszę. Mówisz, że dzięki wifi będzie już do starości siedział wyłącznie przed monitorem? Ja nie mam tej pewności. Może pojedzie na konwent wielbicieli My Little Pony i pozna tam kumpelę, z którą będzie chodził na piwo i fajka, oraz chłopaka, z którym stworzy udany związek. A może istotnie utknie przed kompem na zawsze. Z tą namiastką życia towarzyskiego, ersatzem znajomych, protezą kontaktów. Zamiast szlachetnie i do końca trwać w czystej samotności i tak umrzeć.

http://www.funnyjunk.com/funny_pictures/2634147/Bad Internet People/http://www.funnyjunk.com/funny_pictures/2634147/Bad Internet People/ W internetach są źli ludzie. I ja. W internetach są źli ludzie. I ja.

Mam brnąć dalej, w przykłady równie naciągane i demagogiczne jak te, które produkuje sekta Obrońców Ludzkości Przed Siecią? Ależ proszę, wysysam z paluszka na zawołanie. Pomieszkaj sobie na zapadłej wsi, w pięknym lesie, rodzinnym domku na kurzej nóżce. Dymaj 10 km do najbliższej skrzynki pocztowej, 30 do księgarni, 50 do biblioteki. Najlepiej piechotą.  Wysypki i gorączki nie musisz guglać, możesz zawsze zajrzeć do starej Maciaszkowej na górce, zdiagnozuje, okadzi, zamówi. A w celu stworzenia prezentacji (bo teraz się już nie pisze referatów, nie?) na lekcję historii możesz albo zamieszkać w weekend w szkole, albo korzystać z encyklopedii PWN. 20 tomów, jeszcze dziadek kupował.

(sama czuję, że pojechałam, aż oczy mi łzawią, ale dobra, wy brniecie, ja też sobie nie odmówię)

Związek Marlenki i Sebastiana miał swoje wzloty i upadki, upadków było nierównie więcej.  Jednak Marlenka boleśnie przeżyła dzień, w którym po Sebastianie na wzburzonych falach ich wspólnego życia został tylko kilwater. Po tygodniu zalewania robaka coraz wymyślniejszą kombinacją nalewek Babci - Marlenka wróciła z płukania żołądka i poważnie zastanowiła się nad sobą. Jako niespodziewana singielka miała do wyboru: pić dalej (dopiero napoczęła rocznik 2010, brzoskwiniówką), wstąpić do osiedlowego biura matrymonialnego i po dopełnieniu formalności rozpocząć w barze "Krakusik" żmudny casting na Sebastiana 2.0, lub przypomnieć sobie hasło do konta na fejsie. Dwa miesiące, i czterdzieści słitfoci z dzióbkiem i dekoltem później Marlenka narodziła się na nowo. Jej portfolio opiewało na dziesięć symultanicznych romansów internetowych, w tym trzy z ostrym cyberseksem. Ego puchło, w miarę jak odrzuceni wielbiciele szturmowali jej inboksa i bezskutecznie próbowali namierzyć w realu (Marlenka, jako mądra dziewczyna, nie rzucała danymi osobowymi tak obficie, jak zdjęciami cycków). Kwartał później kuracja była zakończona. Marlenka wylogowała się, zmieniła imię na Marię, podjęła przerwane studia na administracji i zaczęła znów przyjmować zlecenia na tłumaczenia z hiszpańskiego. Dziś Maria ma za dużo roboty, żeby pamiętać o Sebastianie, lecz dość czasu, by spotykać się z trzeba obiecującymi start-upowcami.  Wkrótce jednemu z nich pozwoli zostawić szczoteczkę do zębów w swojej łazience.

Tym, którzy dotrwali aż dotąd (dziękuję!) pragnę krótko i z obrzydzeniem opisać frakcję trzecią. To ta, co w komciach na gazecie pisze, że nie ma konta na fejsie i w związku z tym wygrała życie. Ta, co w dostępnym dla wszystkich profilu na FB wyznaje (minimum raz na tydzień), iż internet śmierdzi i sami tu debile, chętnie by się poszło offline, tylko jak. Ta, co woli truć rzyć wszystkim znajomym, niż użyć wyszukiwarki. Ta, co szczyci się, że nie wie, nie słyszała, nie czytała i ma gdzieś, co nie przeszkadza jej upierdliwie dopytywać się o co chodzi, a udzielone wyjaśnienia traktować wzgardliwie i per: "nie zawracajcie mi głowy bzdetami z internetów". Ta, co to jednym tchem: "trzeba być nołlajfem, żeby mieć konto na Instagramie, kochani, polajkujcie mi moją focie w konkursie".

Pozwól, że ruszę tyłek za ciebie.Pozwól, że ruszę tyłek za ciebie. Pozwól, że ruszę tyłek za ciebie. Pozwól, że ruszę tyłek za ciebie.

Są tacy, co stertę guana obrócą na własny i cudzy pożytek. I tacy, co nawet pluszowym misiem zrobią sobie kuku. Tak pięknie się różnimy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA