Nie chcę być szefem. Proszę, nie zmuszajcie mnie, nieee!

Żeby nie było, ludzi umiejących, lub tylko dających radę - w obliczu konieczności - szefować, trwożnie cenię i zazdrośnie podziwiam. Tak już mam, wobec umiejętności, które są mi całkowicie obce, a wydają się być lukratywne i nośne. Może bym i chciała. Ale nie umiem.

Rewelacyjne szkolenie! Po naszych kursach zostaniesz szefem! Dość tyrania przy cudzym biurku, zrobimy z ciebie lidera, satysfakcja, lub zwrot pieniędzy!

Kuszące. A mogę nie? Dopłacę, serio.

Mało rzeczy bowiem przeraża mnie tak bardzo, jak konieczność szefowania, zarządzania i liderowania. Już w harcerstwie miewałam ochotę wkopać się jak turbina pod polową kuchnię, kiedy nadchodziła konieczność zebrania, ogarnięcia i zdyscyplinowania dowolnej grupy ludzi w dowolnym wieku. Przypadłość tylko się pogłębiła, kiedy popadłam we freelancerkę (a w uszach dzwoni Agnieszki Osieckiej "popadłam w alfonserkę", mózgu, siad).

Wiadomo, człowiek tkwi w domu, trzaska zlecenia, gada tylko z kotem, lub z czterolatkami i sukcesywnie dziczeje. Co się przekłada na stopniową utratę zdolności przywódczych, jeżeli nawet uprzednio jakiekolwiek występowały. Gorsze od szefowania wydaje mi się tylko kilka opcji, wśród nich jest publiczne prowadzenie imprez (wiecie, mikrofon, estrada, próbuję zachęcić obecnych do radosnego węża), pilotowanie wycieczek (widzę, jak w ósmej minucie wykonuję chlup do Sekwany, a wszyscy stygmatycy z obsesją ocieractwa pozostają bez przewodnika, lecz i tak zdobywają miasto) i zawód wychowawczyni w przedszkolu (odpowiednie przyćpanie wydaje się załatwiać wiele problemów, jednocześnie ujmując kompetencji).

Żeby nie było, ludzi umiejących, lub tylko dających radę - w obliczu konieczności - szefować trwożnie cenię i zazdrośnie podziwiam. Tak już mam, wobec umiejętności, które są mi całkowicie obce, a wydają się być lukratywne i nośne. Może bym i chciała. Ale nie umiem. I już się chyba nie nauczę.

Szefowa... cha, cha, cha! (czuje czaczę)

Serio, potraficie? Ogarniać zespół całkowicie różnych osobowości, zespół, w którym statystycznie prawie na pewno znajdą się: i prymusik-kujonek, i pożyteczny nieudacznik, i primadonna, lecz z intuicją do klienta. I skuteczny, lecz psychopata i fajny człowiek, lecz ze skłonnością do wkurwu. I świr bujający się na krawędzi pierwszego zawału, lecz mistrz PR. I Hormonalna Henrietta, jednocześnie zdolna sekretarka. I laska ukrywająca ciążę, lecz mistrzyni tabelek i facet ukrywający problem z prostatą, lecz punktualny. I ktoś czyhający na wasz stołek, lecz wasz dobry kumpel jednocześnie. Jesteście w stanie tych ludzi koordynować i zmusić do działania, a czasem gorzej - współdziałania? Dajecie rade z PMSem jednej i kryzysem wieku średniego drugiego z nich? A jak ta dwójka się zetnie i skrzyżuje w powietrzu ostrza fochów? Ojezu, słabo mi na samą myśl.

Ja nie chcę, nie umiem, boję się i mam mdłości. Chcę sobie cicho siedzieć przy moim biureczku, nikomu nie przeszkadzać, wykonywać polecenia, nikogo nie ruszać, nikomu nie rozkazywać, reperować prymus, pomnażać PKB. Chcę milczeć, dłubać, wysyłać w porę, tylko nie zmuszajcie mnie do interakcji. Przysięgam na głowę mego kota, nikomu nie wyjdzie na dobre szukanie we mnie zdolności przywódczych i innych ukrytych zalet.

Wiem, brak mi ambicji i chęci rozwoju. Lecz czy nie lepsza moja pokora i samoświadomość od niewłaściwie obsadzonego szefa, który w piękny, czerwcowy poranek, pełen światła, słońca, delikatnego wietrzyka i pylących roślin wkracza (szef, nie poranek) zbrojny w Uzi do ołpenspejsu i demokratycznie jedzie po wszystkich? Tak tylko pytam, wiecie.

[Dopisek red.nacz.: gdzie moje Uzi do cholery?!]

Więcej o:
Copyright © Agora SA