Bajka o Pasikoniku Pracoholiku, co nie chciał emerytury

To nie będzie tekst o tym, że podła Polska mi nie dała, a złodziejski rząd zabrał. To będzie o moim wyborze i konsekwencjach, jakie poniosę.

Znacie wszyscy, nie? O pasikoniku - idiocie, co całe lato kręcił zielonym tyłkiem wśród bujnych traw, a jesienią się okropnie zdziwił, że głodno i chłodno. Jego zasłużony zgon z satysfakcją obserwowała ze swej ciepłej norki zapobiegliwa i wredna mróweczka. Ubrana w futro z norek. Pogryzając pieczone udko indyka z żurawiną. Nie wykluczam, że coś pomyliłam, ale wiecie, o co chodzi.

Otóż ja jestem tym pasikonikiem. Jako, że wszystko można zepsuć - jestem pasikonikiem ciężko pracującym, zapieprzającym, jak oszalała mróweczka, gonię własny ogon i robię, robię, robię, ba - nawet gromadzę zapasy.

Lecz nie mam żadnych złudzeń: jesień życia dopadnie mnie chłodno i głodno, tyle, że bez zaskoczeń. Ponieważ to mój wybór. Przemyślany. Bez roszczeń i wiary w kogokolwiek poza sobą. Bez pretensji, że jak to, Matko Polsko, olejesz swoje dziecię, jak tylko się zestarzeje? Nie tak się umawiałyśmy, złośliwa suko, dawaj mi tu na stół starość pod palmami Oahu, sąsiad za Odrą ma, to ja też chcę! Bez złorzeczeń na marmury, stiuki i programy komputerowe ZUS. Po prostu i z rezygnacją. Ponieważ mam w zielonym tyłku pasikonika państwową emeryturę, co więcej - nie wierzę w nią, co więcej - im dalej w las nie wierzę w nią bardziej.

Był taki moment, kiedy pomyślałam, że przecież mogę. Mogę zostać w tym cholernym sądzie, usiąść na beztroskiej rzyci i spróbować wcisnąć w leniwy mózg większą ilość wiedzy.

Nie pamiętam, kiedy podjęłam decyzję, jakoś między: "O nie, nie, nie, nie chcę już pracować w Sądzie Rejonowym" (i długa po marmurowych schodach), a: "Proszę bardzo, może być umowa o dzieło i tak płacę każdemu lekarzowi". Był taki moment, kiedy pomyślałam, że przecież mogę. Mogę zostać w tym cholernym sądzie, mogę usiąść na beztroskiej rzyci i spróbować wcisnąć w leniwy mózg nieco większą ilość wiedzy, niż wymagała obrona magisterki, mogę zacisnąć zęby i uczyć się, uczyć się, zakowalać jak student medycyny, próbować raz, drugi, trzeci i w końcu dostać się na aplikację. Potem walczyć, kuć, pracować, zaciskać zęby i zdać egzaminy. Potem walczyć, uczyć się, nigdy nie przestawać się uczyć (Orzecznictwo Sądu Najwyższego jako stały element wystroju łazienki), pracować, zaliczać kolejne szczeble - z dobrą, krzepiącą świadomością, że to coś da, że ma sens, że jest praca i na starość będzie emerytura. Że to się opłaci.

Zrezygnowałam. Jestem zbyt leniwa. Nie lubię się uczyć (że musiałam się nauczyć pisać? Ojtam, ojtam). Bawiło mnie to, co robiłam i co robię nadal. Zrezygnowałam ze świadomością, że odpuszczam wizję emerytury.

Potem nie było jeszcze za późno. Mogłam założyć działalność, nie? W jakże przyjaznym własnej działalności gospodarczej państwie. Mogłam to ogarnąć, w końcu ludzie ogarniają. Papierkologię, zeznania, księgowość, wszystko ogarniają. Nieistotne, że na moją umowę o dzieło dostałam kredyt hipoteczny bez łaski i bez problemów. Działalność by się przydała. Działalność, jako ukłon w stronę tej mitycznej, kiedyśprzecieżbędęstara, zacośtrzebabędzie żyć emerytury. To byłoby rozsądne, prawda?

Będę płacić podatki, odkładać pieniądze. Tak, odkładać, gdyż beztroski pasikonik we mnie jest częściowo z Poznania i bez porządnej poduszki finansowej nie może spać w nocy.

Nie chciało mi się. Słuchajcie, autentycznie mi się nie chciało. Na słowa "zus, zeznanie, księgowość" blednę, więdnę i brzydnę. Trudno. Będzie po mojemu. A "po mojemu" wygląda tak: będę pracować, jak pracowałam.

Będę płacić podatki, odkładać pieniądze. Tak, odkładać, gdyż beztroski pasikonik we mnie jest częściowo z Poznania i bez porządnej poduszki finansowej nie może spać w nocy. Ale śpiąc spokojnie, z myślą o co miesiąc dokarmianej lokatce - pasikonik miewa jednak koszmary, w których jawi mu się trzyliterowe logo. Wtedy przewraca się na drugi bok, mamrocząc przez sen: "Takiego wała, złodzieje, ani złotówki wam nie dam".

Dzień po zakończeniu na zawsze działalności zarobkowej, za oszczędzoną kasę zrobię imprezę, która będzie się odbijać kacem i grozą jeszcze dwa pokolenia później.

Będę dalej sama finansować sobie leczenie i spłacać kredyt. Jak dobrze pójdzie - zostawię dzieciom własne, całkiem przyjemne mieszkanie. Resztę, słodkie maleństwa, wypracujecie sobie na własną łapkę. Będę się dobrze bawić, miło żyć, cieszyć się szparagiem, książką, wyjazdem i sukienką.

Dzień po zakończeniu na zawsze działalności zarobkowej, za oszczędzoną kasę zrobię imprezę, która będzie się odbijać kacem i grozą jeszcze dwa pokolenia później. Pozostałe oszczędności rozdam królewskim gestem, przy czym szczególnie sowicie obdarzę wnuczka. Gdyż to w jego nowym autku następnego dnia, o świcie, żeby było mniejsze zamieszanie, zjadę z Mostu Poniatowskiego, popijając Veuve Clicquot i puszczając na full coś monumentalnego, na przykład to:

 

A wy? Jaki macie plan emerytalny?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.