Urbex - ta zabawa nie jest dla dziewczynek?

Agata Połajewska
"Jest coś oszałamiającego w zobaczeniu drzewa wyrastającego ze środka łóżka hotelowego lub wielkich połaci tapety malowniczo zwisających ze ścian na porośniętą mchem podłogę. To zaglądanie za kulisy otaczającego świata przez dziurkę od klucza?. Urbex. Zabawa dla miejskich eksploratorów. Słowo, które budzi dreszcz lub wątpliwości.

Owszem, gdy mieliśmy po dziesięć lat, ten "sport" nie miał nazwy - był po prostu świetnym sposobem na spędzanie czasu poza domem (i poza kontrolą rodziców). Urban exploration, czyli po prostu przechadzki po opuszczonych budynkach, zjednuje sobie liczne rzesze wyznawców. Miejscy eksploratorzy to coraz większa grupa, a banalna z pozoru rozrywka zamienić potrafi się w ekscytujące hobby, które nie tylko dostarcza frajdy, ale także wiedzy. Jednak wielu twierdzi, że nie jest to zajęcie dla kobiet, bo przecież strach, niebezpieczeństwo i "brak predyspozycji". Dlatego właśnie moimi ekspertami od urbeksu zostały dwie dziewczyny. Ze zrozumiałych względów, nie chcą zdradzać swoich personaliów. A co ciekawe - sama ich nie znam, rozmawiałyśmy na forach dla miłośników miejskiej eksploracji. I to też strasznie fajne - potęguje bowiem napięcie.

fot. Agata Połajewska

Nie jestem zbyt doświadczonym poszukiwaczem tajemnic, przyciąga mnie głównie moc fotograficznych okazji, zasięgnęłam więc języka u osób, które swoją urbeksową, a zarazem historyczną i fotograficzną pasję zaspokajają, kiedy tylko czas pozwoli. Pokonują kolejne przeszkody, planują trasy i wydzierają tajemnice opuszczonym miejscom. No i są kobietami. A mówi się, że "to nie jest zabawa dla dziewczynek". Doskonale pamiętam, jak za każdym razem, gdy zadawałam jakieś pytanie na forach urbeksowych, zwracano się do mnie per "stary". Po przeszukaniu internetowych zasobów pod kątem rozmów z urbeksowcami, znalazłam jedynie wypowiedzi męskiej części tego zacnego grona. I dlatego tym razem skupiłam się na doświadczeniach drugiej strony. Moje rozmówczynie - Wilga i Maja - są doświadczonymi eksploratorkami i zgodnie twierdzą, że nie są w stanie zrozumieć określania urbeksu jako męskiego hobby.

"Nie oszukujmy się - kości łamiemy sobie identycznie, problemem mogą być tylko niezadowoleni z wizyt "lokatorzy" opuszczonych miejsc. To chyba największy minus dziewczyńskich wypraw, odstraszający od samodzielnego włóczenia się po osobliwych zabytkach. Jednak, jak wszystkie zajęcia, także i to nie przysporzy problemów, jeśli wykonywane jest z głową" - twierdzi Maja.

fot. Agata Połajewska

Wilga jest autorką doskonałej strony internetowej, dokumentującej jej pasję. NoTrespassing cieszy się dużą popularnością - i słusznie, bo tym fotografiom warto poświęcić dłuższą chwilę. Jednak odwiedzający jej witrynę, często popełniają popularny błąd

"Z powodu płci spotykają mnie niekiedy prześmieszne niespodzianki. Jak wiadomo przesąd głosi, że te "baby są jakieś inne". Są tacy co odważnie twierdzą, że kobieta "z natury" nie ma orientacji przestrzennej, dużo mówi o niczym, boi się myszy i woli zacisze domowe oraz komedie romantyczne. W praktyce tego typu klasyfikacje regularnie przyczyniają się do kwalifikowania mojej strony internetowej jako prowadzonej przez mężczyznę. W znakomitej większości przypadków osoby piszące do mnie poprzez stronę, zwracały się do mnie w formie męskiej. Dopiero po wyjaśnieniu, że jestem kobietą, wmurowywało ich w pełen zaskoczenia zachwyt" - śmieje się Wilga.

fot. Wilga/NoTrespassing

"Bo kobiecie strach? Z tym baniem się to w ogóle jest tak: kiedy człowiek schodzi do opuszczonej od dobrych paru lat kopalni, w której występuje szereg realnych i racjonalnych niebezpieczeństw takich jak możliwość zgubienia się, zwichnięcia nogi, spadnięcia, wybuchu, zawału (zarówno sufitu jak i serca), utknięcia na wieki wieków, zatrucia gazem lub uduszenia z braku tlenu, każdy normalny człowiek, który nie postradał zmysłów, będzie się bał. Ten strach często powoduje wytwarzanie cennego naturalnego narkotyku naszych organizmów zwanego adrenaliną... - mówi Wilga.

Bo niby czemu tam się pchać będąc przy zdrowych zmysłach? Więc powiem uczciwie, że czasami się boję niezmiernie w niektórych miejscach, i cała sprawa rozbija się o radzenie sobie z tym strachem oraz przedsiębranie rozsądnych środków zaradczych przeciwko potencjalnym zagrożeniom. A czasami o to, jak powstrzymać się od wejścia w miejsce, w które naprawdę nie powinnam wchodzić z punktu widzenia zdrowego rozsądku. Bez strachu byłaby to zwykła brawura. Racjonalny strach/obawa chronią nas przed zarozumialstwem i zgubną pewnością siebie, ale muszą być one okiełznane, żeby nie przeistoczyć się w pozbawioną rozsądku w panikę. Urbex nie jest ani dla brawurowych głupków, ani dla lękliwych panikarzy. Natomiast - jak najbardziej może być dla kobiet" - dodaje.

Dziewczyny zgadzają się, że urbex pozostaje poza świadomością wielu osób, a jest zajęciem tylko pozornie prostym i bez znaczenia. Ciężko czasem także odpierać kolejne stwierdzenia, że to banalna rozrywka, która nie wymaga szczególnych przygotowań, żadnych predyspozycji i nie ma żadnego sensu. Postanowiłyśmy zatem wspólnie odpowiedzieć na kilka pytań, aby stworzyć wyczerpującą opowieść o hobby, zjednującym sobie liczne rzesze fanów. Eksplorowanie opuszczonych budynków budziło dreszcz w dziecięcych duszach, a dramatyczne historie o dawnych mieszkańcach urastały do miejskich (no, przynajmniej osiedlowych) legend. Niektórzy zarzucili to hobby wraz z wiekiem, ale są i tacy, którym wciąż za mało. Dlatego większość wolnego czasu spędzają na zwiedzaniu obiektów nietypowych.

fot. Wilga/NoTrespassing

Dyskusyjne jest już samo nazewnictwo - skrót urbex pochodzi od angielskiego urban exploration. Pod tekstami o urbeksie roi się od komentatorów, którzy nie tylko narzekają na wszechobecne anglicyzmy, ale i czepiają się wymyślania nazw dla "czegoś, co praktycznie nie istnieje" i "nowomodnych wymysłów znudzonej młodzieży". Odważne stwierdzenie, zwłaszcza jeśli sama wyszukiwarka Google na zapytanie o urban exploration zwraca całą masę wyników. O urbexie powstają także książki i kompendia, a w rozmaitych miejscach na świecie, jak choćby w Detroit, aktualnej Mekce urbeksowców , działają wyspecjalizowane firmy, organizujące (za ciężkie pieniądze) czas chętnym. I nie narzekają na obrót, choć akurat to, zorganizowane wycieczki dla urbeksowców mają sens, to sprawa wielce dyskusyjna. Są miejsca, w które trudno wybrać się samodzielnie - do tych należy to, będące marzeniem eksploratorów, czyli tereny wokół elektrowni w Czarnobylu.

"Poza elastycznością użycia samo słowo jest bardzo pojemne i nieco mętne znaczeniowo. Dla mnie na przykład, w użyciu codziennym znaczy ono eksplorację miejsc opuszczonych, niszczejących, ruin, pozostałości po fabrykach, pałacach, domach, szpitalach etc. jak również zwyczajne łażenie po mieście i fotografowanie podwórek, klatek schodowych, panoram miasta, graffiti i ludzi na ulicy. Paradoksalnie wiele moich urbeksów nie ma wiele wspólnego z przestrzenią miejską - na przykład opuszczone, chylące się dworki w szczerym polu, czy malownicze kościółki wiejskie. Dla innych, urbex znaczy infiltrację czynnych czy dobrze chronionych obiektów, szaloną wspinaczkę po fasadach najwyższych budynków, czy nurkowanie w kanalizacji. Oba podejścia są niepozbawione swoich racji, tym niemniej różnią się, podciągając pod słowo urbex wiele rozmaitych aktywności, odzwierciedlając w ten sposób naturalne bogactwo życia. Łączy je ciekawość świata, łamanie schematów i alternatywne spojrzenie na otaczającą rzeczywistość" - tłumaczy Wilga.

fot. Agata Połajewska

Najtrudniej odpowiedzieć na pytanie: po co? Odpowiedzi jest bowiem wiele, tak jak i typów urbeksowców. Opuszczone budynki potrafią bardzo szybko znikać z krajobrazu - nie tylko w mieście. Czasem jedynym śladem po nich pozostaje fotograficzna dokumentacja wykonana przez pasjonatów. Ale poza fotografiami pozostają też opowieści, które może nie będą popularne, ale staną się ciekawymi zapisami dla tych, którzy chcą pamiętać. Bo nadal szczęśliwie są tacy, którym nie wystarczy dreszczyk i zrobienie kilku fajnych zdjęć. Niekiedy kolejne wpisy na urbeksowych blogach, to efekt ciężkiej pracy poświęconej wyszukiwaniu informacji na temat historii zwiedzanego miejsca. Jedni starają się przekazywać tę wiedzę dalej - o tropicielu duchów pisała już zresztą Dominika Węcławek, w swoim tekście o zapomnianym Wrocławiu - inni magazynują informacje dla własnej przyjemności i satysfakcji.

Maja zaczyna planowanie swoich eskapad od odwiedzania bibliotek, urzędów i innych miejsc, w których odnaleźć można stare mapy i plany, stare dokumenty i ludzi, którzy pamiętają jeszcze dawne czasy. To właśnie z tych rozmów czerpie najwięcej informacji, a także mrożących krew w żyłach opowieści. Dopiero później wyrusza na właściwa wyprawę, starając się dotrzeć do serca opuszczonych wiosek, ruin fabryk czy tajemniczych korytarzy. Nie bez kozery mówi się, że pierwszym urbeksowcem był Philibert Aspairt, który zginął w trakcie eksploracji paryskich katakumb w 1793 roku. Jego śladem podążają dziś masy eksploratorów i wcale nie wspominamy tu o tych, korzystających z ogólnie dostępnych wycieczek po paryskich podziemiach. Tworzone są kolejne mapy, historie wyciągane są ze starych zapisów, a następnie sklejane w całość. Nikogo nie obchodzi, czy ktoś się tym zainteresuje.

fot. Agata Połajewska

Maja zdecydowanie należy do tych, którzy najbardziej cenią sobie wiedzę o miejscu. "Dla mnie liczy się przede wszystkim wartość historyczna. Jestem uzależniona od odkrywania tajemnic, map, kolekcjonowana opowieści. Sama eksploracja to dopiero druga część moich wypraw. Chciałabym kiedyś spisać taki przewodnik po zapomnianej Polsce. Tylko cały czas brakuje mi w tym sensu - te miejsca umierają szybciej, niż można to sobie wyobrazić. Dlatego nie piszę żadnego bloga, a zdjęcia zamieszczam tylko na swoim prywatnym profilu na Facebooku. Najbardziej martwi mnie niefrasobliwość ludzka. Nieistotne, czy coś jest zabytkiem. Właściciele terenów pozwalają sobie na wiele, licząc na to, że okoliczni mieszkańcy przymkną oko i nie pójdą z tym do gazety. Równane z ziemią są pałacyki, dworki i inne ciekawe pozostałości po dawnych osadach. Czasem, gdy wracam po zaledwie paru miesiącach, po budynku nie ma już śladu. Straszy za to kolejny współczesny potworek. Liczy się kasa, szacunek dla miejsc już dawno nie istnieje. Szkoda" .

Wilga jest z kolei jedną z tych osób, które (tak jak ja) cenią raczej specyficzną estetykę opuszczonych miejsc i fascynuje je powolny rozkład rzeczy. Poza samym dreszczem emocji, liczy się zdecydowanie aspekt wizualny. Dlatego moimi ulubionymi miejscami są te, które określa się krótko: industrial. Opuszczone fabryki, cementownie, kolosy, które murszeją z dnia na dzień. Mam nieuchronne skojarzenia z twierdzami, dla mnie te budynki są jednak piękniejsze niż zamki. Ale rzadko powracam do raz już odwiedzonych miejsc. Wilga z kolei uwielbia obserwować zachodzące w nich zmiany.

fot. Agata Połajewska

"Po pierwsze, urbex pozwala w niecodzienny sposób zobaczyć świat od kuchni. Nienaruszony, (oprócz nadgryzienia zębem czasu i niestety często spowodowanego przez ludzi zniszczenia) pozostawiony jakim po prostu jest, nieprzygotowany dla oka zwiedzających, inaczej niż w muzeach i oficjalnych zabytkach. Mało co, bowiem, w opuszczonych miejscach ma na celu być zobaczone i sfotografowane...

To trochę takie łamanie tabu, zaglądanie za kulisy otaczającego świata przez dziurkę od klucza, przekraczanie ram obowiązującej rzeczywistości. W normalnym życiu, chodzi się głównymi ulicami, a w urbeksie chodzi o to, by wejść na podwórko i na samą górę obdartej klatki schodowej w jego najciemniejszym zakątku, a jak da radę to i na dach. Czyli w miejsca, standardowo pomijane w życiu codziennym. Stąd bierze się zupełnie nowa perspektywa pozwalająca zobaczyć, poznać i uwiecznić rzeczy niezwykłe dla człowieka na co dzień podążającego utartymi ścieżkami: wielkie hale fabryczne, panoramy miasta z dachu kamienic, czy tajemne podziemne korytarze bunkrów.

Kolejną fascynującą rzeczą jest obserwacja rozkładu. Entropia jest czymś, co człowiek mozolnie zmywa z powierzchni ziemi, walcząc niezmordowanie, niczym z wiatrakami, z drugą zasadą termodynamiki. Tymczasem na urbeksie można zaobserwować, co się stanie jak rzecz się zostawi samemu sobie na parę lat. Jest coś oszałamiającego w zobaczeniu drzewa wyrastającego ze środka łóżka hotelowego lub wielkich połaci tapety malowniczo zwisających ze ścian na porośniętą mchem podłogę" .

fot. Agata Połajewska

To właśnie wizualna atrakcyjność jest tym, co przyciąga nie tylko pragnących przygody, ale przede wszystkim fotografów. Maja swoje fotografowanie uważa jedynie za metodę dokumentowania. Zdecydowana większość miejskich eksploratorów uczyniła jednakże z fotografii urbeksowej specyficzną gałąź sztuki. Nie ukrywam, że tu zgadzam się z Wilgą, która swoją przygodę z urbexem zaczęła właśnie od fotografowania - zdjęcia często są celem i sednem wypraw. Efekty bywają przeróżne - jedni starają się oddać wygląd, atmosferę i tę osobliwą estetykę, inni posuwają się jeszcze dalej, tworząc na zdjęciach zupełnie nowe światy.

"Urbexy to świetne plenery fotograficzne. Dla wielu osób, w tym dla mnie, przygoda z urbexem zaczęła się od zdjęć i do dziś zdjęcia są motywem wiodącym eksploracji. Oprócz latarki i dobrych butów, podstawowym wyposażeniem jest więc aparat, zestaw obiektywów, statyw i masa zapasowych baterii. Nieodzownym obrazkiem z ekspedycji urbeksowej jest obwieszony sprzętem jak choinka urbexer sterczący długimi minutami nad rozstawionym na statywie aparatem kadrujący skomplikowane HDRy lub czkający na odpowiedni kąt padania światła...

Z tym aspektem urbeksowej rozrywki wiąże się cała ważna sfera ujmująca w sobie zarówno aspekty artystyczne, dokumentacyjne, jak również relacje społeczne. Zazwyczaj to właśnie dzięki publikowanym w internecie zdjęciom spotyka się inne osoby parające się podobnym hobby, buduje nowe znajomości i dzieli wspólną pasję. To właśnie zdjęcia pozwalają na dokumentację miejsc skazanych na zniknięcie z powierzchni ziemi, i to właśnie zdjęcia niekiedy dorastają miana małych dzieł sztuki, w których koncentrują się zamysł artystyczny i głębsze treści czasami mocno wybiegające poza samą dokumentację porzuconego zabytku architektury" - z entuzjazmem mówi Wilga.

fot. Wilga/NoTrespassing

"Skłamałabym, gdybym powiedziała, że odwiedzane przeze mnie miejsca wyglądają dokładnie tak jak to widać na moich fotografiach. Często wręcz daleko od nich odbiegają. Troszkę podobnie, jak ze znanymi gwiazdami szerokiego ekranu, nikt do końca nie wie jak wyglądają bez makijażu i liftingu... Tutaj makijażem jest odpowiednio dobrany kadr, światło, odpowiednia przysłona, filtry a potem obróbka elektroniczna.

Wyróżniam też dwa typy fotografów urbexowych: jedna grupa to tacy, którzy głównie eksplorują, a aparaty (niekiedy nawet telefony komórkowe) pozwalają im uwiecznić gdzie byli, co zobaczyli i pokazać to innym. Druga grupa to tacy, których celem jest robienie zdjęć, a urbex ich interesuje jako temat. Dla nich, typowe dla grupy pierwszej, obsesyjne pakowanie się do każdej opuszczonej meliny schodzi na drugi plan (bo po co, jeśli tam nic nie ma ładnego) a najważniejsze jest poszukiwanie piękna (niekoniecznie rozumianego w popularny sposób). Ja należę zdecydowanie właśnie do tej drugiej grupy. Zdjęcia są celem, a urbex to ulubiony temat" - tłumaczy Wilga.

fot. Wilga/NoTrespassing

Przygoda, historia, doskonałe okazje fotograficzne - to wszystko kusi. Nie można jednak zapomnieć o zasadach, a te są dla wielu mocno kontrowersyjne. Dość często pod relacjami z opuszczonych budynków pojawiają się pytania o to, gdzie znajduje się to miejsce - i z reguły pozostają bez odpowiedzi. Urbeksowcy niechętnie dzielą się lokalizacjami, często tłumacząc to dobrem sprawy - obawiają się, że miejsca te zostaną zniszczone, wykorzystane jako doskonałe lokum na organizację imprez i libacji czy zasprejowane przez wciąż poszukujących przestrzeni grafficiarzy.

Maja nieco złośliwie krzywi się, gdy pytam o ochronę lokalizacji. "Śmieszy mnie nieco robienie z tego sprawy, bo tak się składa, że najbardziej niszczycielską siłą są zawsze okoliczni mieszkańcy. Złomiarze, młodzież - to przecież największe zagrożenia dla takich miejsc. Moim zdaniem to takie tworzenie ideologii - że musisz sam znaleźć, odkryć, bo inaczej się nie liczy. Dla niektórych odnajdywanie nie jest ważne, choćby dla fotografów. Choć dla mnie to poszukiwania są najważniejsze, to rozumiem, że niektórym szkoda na nie czasu, bo cele są zupełnie inne.

W przestrzeniach industrialnych graffiti raczej cieszy moje oko, to też rodzaj sztuki, choć niektórzy postrzegają to jako akty wandalizmu. Choć całą sobą jestem za ochroną zabytków, warto rozróżnić co jest zabytkiem w pełnym znaczeniu tego słowa, a co tylko w ogólnym pojęciu" . Stąd pewne wątpliwości wokół strony forgotten.pl , na której znaleźć można mapę pokazującą opuszczone miejsca w Polsce (i nie tylko - strona nadal się rozwija), wraz z opisem lokalizacji, atrakcyjności i dostępności danego budynku. Korzystają prawdopodobnie i wątpiący.

Wykorzystywanie opuszczonych miejsc jako przestrzeni dla kontrowersyjnej sztuki graffiti jest sprzeczne z podstawową zasadą urbeksowców - zabieraj wyłącznie zdjęcia, zostawiaj tylko odciski stóp. Ciężko jednak czasem nie docenić takich dokonań artystycznych, zwłaszcza jeśli wykraczają poza standard, będący ogólna zmorą. Ten faktycznie mocno drażni.

fot. Agata Połajewska

Kwestię zasad w pigułce podsumowuje Wilga. "Muszę podkreślić, że urbex, choć jest rozrywką, nie powinien moim zdaniem być postrzegany jako zabawa i powszechnie dostępna atrakcja. Osoby niepowołane, które znajdują się w tej dziedzinie przypadkowo, często nie pojmują, że urbex to nie wolna amerykanka, lecz wymaga on zachowania elementarnych zasad. Jest w tym coś porównywalnego do wspinaczki wysokogórskiej. Nie tylko trzeba przyzwoicie się nachodzić, poświęcić dużo czasu, często pieniędzy, nabyć masę doświadczenia, ścierpieć wiele niewygód oraz być sumiennym i wytrwałym w pracy poszukiwawczej, trzeba być odważnym i rozsądnym, dobrze przygotowanym i znać swoje granice, granice bezpieczeństwa oraz zachować należyty poziom etyki - aby nie spowodować świadomie lub nieświadomie degradacji odwiedzanych miejsc.

Choć popadają one w ruinę, nie daje to nikomu automatycznie przyzwolenia do ich dalszego niszczenia lub zostawiania za sobą śmietnika. Wręcz odwrotnie, chciałoby się by trwały jak najdłużej i cieszyły oko, a może odzyskały szansę na renowację i dalsze służenie światu i ludziom. Do tego dochodzi realne niebezpieczeństwo zrobienia sobie krzywdy przez niedoświadczone/brawurowe osoby, którym wydaje się, że urbex to zabawa w superbohaterów. Z tych i podobnych względów, nie podoba mi się moda na urbex oraz obecność w tej dziedzinie przypadkowych, nieodpowiedzialnych, niedzielnych poszukiwaczy przygód" .

Dziewczyny nie ustają w poszukiwaniach, a ich kolejne przygody będą pewnie jeszcze bardziej ekscytujące. Nie poprzestają tylko na poszukiwaniu tajemnic i plenerów w Polsce, zapuszczają się coraz głębiej i dalej. "Nie wyobrażam sobie, żebym kiedyś mogła przestać. Marzenie? Detroit. Ale tam chyba jednak zaszaleję z aparatem" - mówi Maja. A ja życzę jej powodzenia.

fot. Łukasz Bołdys

Nie zachęcam, by każdy, kto przeczytał ten tekst, poszedł błądzić po opuszczonych budynkach, ale może więcej urbeksowych historii i zdjęć powinno trafiać do szerszego odbiorcy? To bywa naprawdę równie ciekawe, jak czytanie o zaginionej cywilizacji Majów.

Więcej o:
Copyright © Agora SA