Do napisania tego tekstu skłonił mnie niedawny wpis blogowy mojej znajomej (pozdrawiam Cię, Siwa), która zwróciła się do ludu z dość ważną odezwą.
Ciekawi jesteście odzewu? Oczywiście poleciały gromy. A we mnie rosła żądza mordu. Przychodzenie do pracy z solidnym zapasem wszelakich zarazków uważam za skończone draństwo.
A chorzy ludzie w firmie, to plaga. Zwłaszcza teraz - jesienią. Oczywiście nie tylko wszyscy muszą widzieć, jacy są niezastąpieni, ale trzeba też koniecznie obdzielić cały świat swym cierpieniem, a do tego kaszlem, smarkiem i biegunką. Ja wiem - lekarz drogi, L4 dramatycznie obniży pensję, no i przecież świat się zawali. Dlatego z gilem do pasa uparcie twierdzi się, że to alergia, gruźliczy kaszel zwala na astmę, a gorejące lico na problemy hormonalne.
Jesteście tacy dzielni. Zasłużyliście na medal. Wiem nawet, gdzie go wam wetknąć. Jesteście tacy dzielni. Zasłużyliście na medal. Wiem nawet, gdzie go wam wetknąć. Jesteście tacy dzielni. Zasłużyliście na medal. Wiem nawet, gdzie go wam wetknąć.
Do prawdziwie szewskiej pasji doprowadza mnie jednak to, że niektórzy bez żenady przyznają się do choroby, okazując jednocześnie oburzenie na fakt, że się czepiam. Tymczasem ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego rzesze innych ludzi mają płacić za czyjeś chamstwo i głupotę. A zwykle wygląda to tak, że gdy tylko jedna osoba pojawi się w pracy hojnie obdzielając innych zarazkami, po trzech dniach pół piętra umiera cicho w domach, a pracować nie ma komu. A jakaś pinda zaciera łapki, bo udało się uratować procenciki z L4. Zauważam też z niesmakiem, że ci, którzy tak strasznie muszą przyjść do pracy z wirusem, potrafią symulować i dwa tygodnie zapalenia płuc jak im to potrzebne. Nie wiem, czy to łażenie do pracy z zarazkami w nosie, gardle i innych częściach ciała, to chłodna kalkulacja, czy wyrafinowana złośliwość, czy może czysta głupota. Wiem natomiast, że powinno to być bezwzględnie karane. I tak, powinien na to być paragraf.
Podobnie jak Aleksandra, niektórzy ludzie cierpią z powodu obniżonej odporności, na skutek czego łapią totalnie wszystko, co tylko pojawia się w wysuszonym korporacyjnym powietrzu. Ale i normalny, zdrowy człowiek, wiecznie narażany na atak rozmaitych wirusów, nie wytrzyma i padnie. A pomyśleć wypadałoby też o tych, którzy przychodząc do pracy i wystawiając się na bezmyślne działania innych ryzykują naprawdę dużo. Nie każdy mówi publicznie o swoich przewlekłych schorzeniach - dla odmiany niezaraźliwych, które jednak w połączeniu z wirusem przyniesionym przez kolejnego korpogłupka mogą wyrządzić duże szkody. Wypadałoby pamiętać o ciężarnych koleżankach, które naprawdę nie potrzebują do szczęścia posiedzenia w domu z grypą. I o rodzicach małych dzieci. Bo zaniosą tę zarazę do domu.
Ja naprawdę zdaję sobie sprawę z tego, że w niektórych firmach jest nieciekawie. Wyjątkowo rozzłościłam się, gdy przeczytałam u Siwej taki komentarz:
Kolejne osoby potwierdzały, że i u nich w firmach zdarzają się takie praktyki, a także zabieranie lub zmniejszanie premii za określoną liczbę zwolnień lekarskich. Ale, jak napisała jedna z osób pracujących w takiej firmie, naprawdę można wziąć choćby ten jeden dzień urlopu na żądanie, gdy czujemy, że nas "rozbiera". Pomożemy w ten sposób sobie i innym. Nie zapominajmy, że bezmyślność może skończyć się naprawdę źle, a powikłania po grypie potrafią doprowadzić do ekstremalnie ciężkich sytuacji. Naprawdę warto się narażać dla ułamka pensji? Serio?
Wiem, że trudno dyskutować z szefem, która uważa, że grypa to drobiazg. Może jednak warto? Czasem naprawdę wystarczy wytłumaczyć, że chory w pracy, to tak naprawdę długofalowo - większe straty niż zyski. Kolegom z pracy też warto jasno i prosto komunikować, żeby... oddalili się szybko w stronę domu. Nie rozumiem siedzenia cicho, gdy narażani jesteśmy na szereg ogromnych nieprzyjemności. Słowo daję, wolę popracować dłużej i więcej za chorą koleżankę, niż przez jej obecność w pracy ryzykować tygodniowe siedzenie w domu i wypluwanie płuc.
Efekt ostatniego starcia z korpogłupkiem. Efekt ostatniego starcia z korpogłupkiem. Efekt ostatniego starcia z korpogłupkiem.
Do pasji doprowadzają mnie kretyńskie tłumaczenia typu "Oj, to tylko taka głupia trzydniówka" . Nie ma trzydniówek, pięciodniówek i dobówek. Są bakterie i wirusy - każdy znosi je inaczej. A najgorszy jest ten cholerny wirus głupoty. Rozprzestrzenia się przez złe przykłady. I powoduje straszne mdłości. Bądźcie więc mądrzy. Chorujecie - siedźcie w domu.
[Od Redakcji: Przypominamy, że tematem października jest POMAGAM INNYM - taka redakcyjna innowacja na Fochu. Nie pomaganie, bo pomagamy od zawsze - temat miesiąca jest innowacją. A zainspirowała nas do niego bardzo szlachetna akcja, której celem jest zebranie miliona (duża bańka!) na leczenie dzieci z poważnymi wadami serca. Z serca prosimy: weźcie w niej udział!]