Jesteś DDA i wiesz lepiej. Terapia? Jaka terapia?

List Ani, choć krótki, wzruszył mnie bardzo. Nie dlatego, że historia jest tak boleśnie smutna, a dlatego, że zawsze chce mi się płakać z radości gdy ktoś potrafi zadbać o swoją życiową szansę.

To będzie tekst egoistyczny. Nic na to nie poradzę. Żyję bowiem w swojej małej Krainie Czarów i nienawidzę, gdy ktoś psuje mój starannie porządkowany świat. Bo w moim prostym świecie ludzie z problemem chodzą na terapię. Zwłaszcza, gdy wiedzą że problem istnieje. Poza kloszem sprawa nie wygląda jednak tak prosto. A ja czuję się bezradna, winna i popsuta, choć niby nic mi nie dolega. Bo miałam koleżanki z syndromem DDA. I kilku z nich już nie mam.

Poddałam się gdzieś przed końcem drogi, bo przestałam ogarniać czy pomagam, czy szkodzę.

Możecie mi po tym tekście powiedzieć, że to ja nawaliłam. Bo powinnam być bardziej obiektywna, mądrzejsza, bo to w końcu one miały problem - nie ja. I że powinnam zrozumieć, być i wspierać. Rozumiałam, byłam i wspierałam. Kosztem i moim i ich. Poddałam się gdzieś przed końcem drogi, bo przestałam ogarniać czy pomagam, czy szkodzę. Wy, w Waszych komentarzach napisałyście też kilka cennych rzeczy, uczyniłyście kilka wyznań. Potraktujmy to zatem jako list, nie do nich obu, nie do jednej z nich, ale do każdego, kto wie o swoim problemie, ale nic z nim nie robi.

Jesteś DDA i wiesz lepiej. Zawsze. Terapia? Jaka terapia? Przecież coś tam przeczytałaś, to już wszystko wiesz. Przecież ty tak naprawdę nie masz już tego syndromu, przecież to i tak nic nie pomoże, przecież terapia jest dla frajerów i ofiar życiowych. Terapia nic nie da, ty już to wszystko przepracowałaś. Z rodziców wyleczyłaś się sama i chcesz być traktowana jak zdrowy i samodzielnie myślący człowiek. Słabo ze mną, bo ci uwierzyłam. Faktycznie, jesteś zdolna, inteligentna, masz dobre spojrzenie na świat. Co z tego, że maksymalnie krytyczne? W końcu sama takie mam. Ty się przecież niczym ode mnie nie różnisz. Niczym.

Zaczyna coraz częściej pojawiać się argument, że ja mam lepiej i nie mogę się znać. Że nie mogę mieć racji i nie wiem, o czym mówię.

Problem zaczyna się jednak w momencie, gdy zaczynam mieć wrażenie, że wszystko co robisz jest na złość. Że zaczyna coraz częściej pojawiać się argument, że ja mam lepiej i nie mogę się znać. Że nie mogę mieć racji i nie wiem, o czym mówię. Zaczynam się bać wspierać, bać chwalić, bać pchać do przodu. O namawianiu na terapię mowy już nie ma.

Ok, nie namówię cię na terapię - pogodziłam się z tym. To może praca? Siedzisz w domu, zapuszczasz się, marnujesz - znajdziemy ci ze znajomymi tę cholerną pracę, ruszysz dupę, może w końcu i mózg się ruszy. Błąd. Trzeba było pozwolić ci siedzieć w domu i pogrążać się w beznadziei, może wtedy zakiełkowałby ten pomysł z terapią. Teraz pozbawiasz się resztek swojej dobrej opinii, kompromitując się podejściem do sprawy. A ja się wstydzę tak, że policzki mi płoną.

Trzeba było ci nie mówić, że jesteś w czymś dobra. Bo twoim zadaniem stało się udowadnianie, że nie mam racji. Błędne koło. Ale nadal tłumaczysz się syndromem DDA. Ale nadal nic z nim nie robisz. Rozumiałabym, gdyby ta terapia była droga, gdybyś nie mogła sobie na nią pozwolić. Nie ma dla mnie jednak tłumaczenia, gdy wszyscy doskonale wiemy, że nie musisz złamanego grosza zapłacić za doprowadzenie się do porządku. Ale przecież ty już to przepracowałaś.

I w końcu przychodzi ten moment, w którym nie ma już nic więcej do powiedzenia, bo na każde słowo reagujesz agresją lub maksymalną zlewką. Skarżą się na ciebie w pracy? Co z tego, ty przecież jesteś ponad to. Nieważne, że ktoś inny obrywa za ciebie po łbie. Pewnie mu się należy, w końcu i tak na pewno ma w życiu lepiej niż ty. Nie są z ciebie w pracy zadowoleni? No nic dziwnego, przecież jesteś stworzona do rzeczy wyższych. A ta reszta to zwykli debile.

Facet ucieka od ciebie z podkulonym ogonem, choć chciał się żenić? Frajer, a ty zasługujesz na coś lepszego. Na pewno nie chodzi przecież o to, jak się wobec niego zachowujesz - z pretensjami, roszczeniowo, agresywnie. Że publicznie mówisz, jaki to nieudacznik. Nieistotne, że starał się przez lata i milczał. No ale przecież mu się przyznałaś, to co jest do cholery?

Tak naprawdę jedyne, o co się naprawdę starasz, to nie powiedzieć wprost, jak bardzo masz wszystkich ludzi w dupie. Nie dziwię się, pewnie też bym miała.

Pozory za to stwarzasz świetne, na wszystko zawsze znajdziesz usprawiedliwienie. Kłamiesz co prawda nieudolnie, ale stawiasz na to, że częsty trening czyni mistrza. Kreujesz się na kogoś innego, żeby nową fasadą przykryć tę ruinę w środku. Bo zawsze lepiej odpicować, niż zrobić porządny remont. Gdy znajomi sobie odpuszczają, idziesz do tych, których wcześniej mieszałaś z błotem. Bo pójdziesz wszędzie, gdzie cię pogłaszczą. Potem dzwonisz i przepraszasz, żalisz się, że cię źle potraktowali. Ale na terapię nie pójdziesz. Bo po co?

Jak to jest, że można? Jak to jest, że inni pomagają sami sobie, nie mając żadnego wsparcia?

Zgrzytam zębami czytając list Ani. Zgrzytam, aż iskry lecą mi spod ogona. Jak to jest, że można? Jak to jest, że inni pomagają sami sobie, nie mając żadnego wsparcia? Jak to do cholery jest, że nic nie umiem zrobić, że nie umiałam pomóc i że jeszcze w dodatku to ja wychodzę tu na potwora? Nie, nie przed innymi. Tylko o trzeciej w nocy przed samą sobą, na własnej bezpiecznej kanapie. Wbijam sobie paznokcie w dłoń i mówię, że nigdy więcej. A jeżeli ja się tak czuję, to jak musisz się czuć ty? Zaraz, pewnie dobrze, przecież ty już wszystko przepracowałaś. To ja zawaliłam sprawę.

Wiem też oczywiście, że są ludzie, którzy faktycznie nie muszą się leczyć. Tacy, którzy naprawdę dali sobie radę sami. Ale uwierz mi, to rzadkie przypadki. Ci ludzie nigdy nie mówią też, że wszystko jest w porządku...

Zawsze mówiłaś, że zależy ci na innych. Że wszystko zrobisz dla tych, którzy okazali ci wsparcie, którzy sprawili, że poczułaś się jak u siebie w świecie, który był dla ciebie niedostępny. Idź zatem na tę cholerną terapię, jak nie dla siebie, to dla mnie. Dla tych, co się jeszcze przejmują. Idź, chociaż się nie znamy, nie poznamy, choć tylko przelecisz wzrokiem ten tekst i powiesz "co za egoistyczna zdzira". Nazywaj mnie jak chcesz, ale idź się leczyć. Albo powiedz mi, co mogę jeszcze zrobić, żeby cię na to namówić.

Nic? Tak myślałam...

LISTA ORGANIZACJI, W KTÓRYCH ZNAJDZIESZ POMOC

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.