Jak zmieniłam się w pięciolatkę, czyli dlaczego warto walczyć o długie urlopy

Zostałam na urlopie wyszydzona, bo nagle skończyły mi się przymiotniki. Zastąpiły je wydawane głośno i z entuzjazmem ciągi samogłosek i inne dziwaczne dźwięki. Nie przejmuję się jednak komunikacyjną kompromitacją, bo pierwszy raz od lat czuję, że naprawdę odpoczęłam.

Zazwyczaj idąc na urlop, jechałam do pracy. Takie są konsekwencje bycia pilotem wycieczek. O odpoczynku zatem mowy być nie mogło, bo to serio nie jest praca polegająca tylko na uprzejmym informowaniu, co widzimy po lewej stronie autokaru. Wzięłam też kilka prawdziwych urlopów, co w praktyce oznacza wyjazdy na tydzień lub na dwa tygodnie. I  doszłam do wniosku, że kompletnie nie ma to sensu. Dodajmy od razu, że naprawdę wiem, że nie każdy może. Większość szefów reaguje na pytanie o taki urlop a) prychnięciem, b) sugestią natychmiastowej konsultacji psychiatrycznej c) utratą mowy na kwadrans. Wiem też, że na pomysł pójścia na miesięczny urlop wyjazdowy, większość naszych kont bankowych reaguje a) prychnięciem, b) sugestią natychmiastowej konsultacji psychiatrycznej, c) groźbą utraty zdolności kredytowej (jak ktoś ma, to gratuluję). Ale warto się postawić. Bo będzie to na pewno z korzyścią i dla nas i dla szefa. Choć konto bankowe będzie raczej niezadowolone. Ale kij mu w oko. Bo w pięciolatkę jeszcze się na krótkim urlopie nie zamieniłam, a na długim bardzo szybko. Oczywiście nie jest to trudne, kiedy przez szybę samochodu widzisz głównie takie rzeczy:

Gdzieś w NevadzieGdzieś w Nevadzie fot. Agata Połajewska Gdzieś w Nevadzie

Po pierwsze to niesamowite poczucie na początku - że to przecież na tak dłuuuugo! Trzyma dobry tydzień, sprawia od cholery radości i pozwala w dodatku spokojnie i precyzyjnie żonglować planowaniem czasu. Poza tym dopiero po tygodniu udaje mi się na 100% odciąć myślenie o pracy. No tak mam. Jak wy potraficie szybciej - ponownie zazdroszczę. Zatem urlop zaczyna się po tygodniu urlopu. Połowa z moich znajomych wraca wtedy do domu i potem przez tydzień pyta na Facebooku "co się właściwie stało?". Po tygodniowym urlopie, większość ludzi prezentuje też przez około trzy tygodnie stan podwyższonej irytacji. I ja się nie dziwię. Byłam tam, miałam to. Żałuję. I nie mówcie mi, że jakość pracy na tym nie ucierpi.  Po dwóch tygodniach urlopu jest szczęśliwie nieco lepiej. Przez pierwszy tydzień zazwyczaj wyrażana jest radość z tego, że nie jesteśmy w pracy/zimnej Polsce/w czarnej dupie, przez drugi relaksujemy się, napomykając tylko czasem jak szybko to minęło. I że zaraz do pracy. Po powrocie przez trzy tygodnie narzekamy, że niby ten urlop taki długi, a powinniśmy po nim jeszcze odpocząć. Nadal nie szydzę i nie oskarżam - miałam to!

Gdzieś w Nevadzie Gdzieś w Arizonie

Po dwutygodniowym urlopie dochodzi jeszcze często refleksja, że cholera jasna, 14 dni, a tyle kasy wydaliśmy... I że jakbyśmy nie musieli z tym biurem, to może by jakoś taniej wyszło. Ale jak urlop na szybko, to i organizacja na szybko. Czyli często biuro - bo łatwiej i (pozornie) taniej. A przecież to się zupełnie nie opłaca. I mam na to żywy dowód, bo miesiąc spędzony w "drogich" USA kosztował mnie tyle samo, co dwutygodniowa wycieczka tamże, organizowana przez biuro podróży. Dodam też, że w dwa tygodnie z tego miesiąca zobaczyłam więcej, niż zobaczyłabym jadąc z wycieczką. Nie pierwszy raz to zresztą. Część ludzi wybór biura podróży na pomocnika w organizowaniu urlopu tłumaczy nieznajomością języka. Uważam, że jest to tragiczne rozumowanie.

I uważam też, że po miesięcznym urlopie problem zgryzu finansowego nie występuje. Bo mamy w końcu w głowie przekonanie o tym, że był to prawdziwy wypoczynek i wart każdych pieniędzy. Absolutnym zwycięstwem miesięcznego urlopu jest to, że nie trzeba się ograniczać w wyborze celu naszej podróży. Dwie doby w trasie blakną przy świadomości faktu, że miesiąc spędzimy daleko od domu. Choć znam i takich, co na drugi koniec świata latają na tydzień, choć czas przelotu mocno ogranicza czas spędzony na miejscu. I popieram takie akcje całym sercem. Bo dystans też daje poczucie wolności i odcięcia. Dlatego jestem już pewna, że na następny dwutygodniowy urlop polecę na inny, daleki kontynent. Dla takich cudów, jestem gotowa poświęcić czas na długą podróż. Takie widoki naprawdę zamieniają mnie w pięciolatkę. Piszczę, podskakuję, podśpiewuję. Nie czuję potrzeby komunikowania się ze światem poza wrzuceniem zdjęć do internetu. Bo żal się nimi nie dzielić. Nie myślę, tylko chłonę, nie zastanawiam się, tylko przyjmuję. Mój mózg zmienia się w budyń malinowy. I uwielbiam to. Serdecznie zachęcam - nawet jeśli macie tylko ten głupi tydzień, to wykorzystajcie go maksymalnie. Jeśli nie możecie na dłużej, to po prostu pojedźcie dalej. To naprawdę świetnie robi na głowę. Przestańcie liczyć kasę, ten jeden raz.

gdzieśgdzieś Gdzieś

Widzę tylko jeden mankament długich urlopów, zwłaszcza spędzanych w krajach tak różnych od europejskich. Człowiek do pewnych rzeczy przyzwyczaja się bardzo szybko. Ja się przyzwyczaiłam do uśmiechniętych, pomocnych i komunikatywnych ludzi. Przekroczenie pierwszej europejskiej granicy zrzuciło mnie z różowej chmurki. Ale mam na co czekać i to jest w tym wszystkim absolutnie zajebiste.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.