Trudna sztuka mówienia "przepraszam"

Kobiety za często przepraszają - to znany fakt. Jednak zbyt często też traktują słowo "przepraszam" jako narzędzie w pasywno-agresywnej grze. A ono ma wyzwalająca moc, gdy używa się go właściwie.

rys. Magda Danaj

Jak wiele kobiet, odruchowo mówię "przepraszam" w sytuacjach, które żadnych przeprosin z mojej strony nie wymagają. Mam głęboko wdrukowane przekonanie, że powinnam spełniać oczekiwania innych, a gdy się z nimi w jakiś sposób rozmijam (bo mam inne zdanie, nie mam na coś ochoty, uważam, że coś jest niedobrym rozwiązaniem, miałam inne oczekiwania), to przynajmniej powinnam za swoją niesubordynację przeprosić. Oczywiście, mając świadomość, że tak jest, mogę z taką postawą walczyć i założę się, że w chwili obecnej tzw. świat nie postrzega mnie jako takiej, co to wiecznie "przeprasza, że żyje" .

Ale świat światem - można być asertywną w sytuacjach zawodowych czy społecznych, a na gruncie bliższych relacji całkowicie tracić tę pewność siebie. Niejedna znana mi "twarda babka" tkwiła w toksycznych związkach, bo - choć rzutka w pracy - w domu zamieniała się w potulną, uległą niunię, której zdanie z zasady nie liczy się. A na pewno jest gorsze i głupsze od tego drugiego zdania. "Przepraszam, kochany, oczywiście ty masz rację" .

Znam też sytuacje, w której dziewczyny ze swojej przepraszającej postawy "zobacz, jaka jestem biedna, mała i smutna" czyniły broń zaczepno-obronną. Wiecznie przepraszając partnera można bowiem bardzo skutecznie rozbudzić w nim poczucie winy. Im częściej przepraszamy za swoje wyimaginowane czy absurdalne "przewiny", tym wyraźniej wybrzmiewa ukryty w takiej postawie pasywno-agresywny komunikat: "Przepraszam cię, że jesteś dla mnie niedobry. I znowu cię przepraszam. I jeszcze raz. Czujesz już, jak bardzo mi z tobą źle?" .

Nie znaczy to jednak, że przepraszać nie należy. Wręcz przeciwnie, dobry związek wymaga, by każda ze stron umiała dostrzec swoje błędy, a gdy je dostrzeże - umiała za nie przeprosić. Po prostu bycie z drugim człowiekiem wymaga umiejętności przepraszania. Ale takiego szczerego, nie na odczepnego: "przepraszam i daj mi już spokój" . Szczere przeprosiny wymagają jednak szczerego namysłu nad sobą - a to już trudne i nie zawsze przyjemne.

Bycie z drugim człowiekiem w ogóle jest trudne, bo wymaga wielkiego otwarcia, empatii, chęci zrozumienia cudzych uczuć, postaw i wyborów, które mogą być całkowicie odmienne od naszych. Jak je pogodzić, by żadna ze stron nie czuła się poszkodowana, umniejszona, nieszczęśliwa? Bycie z drugim człowiekiem zawsze też ujawnia wszelkie nasze deficyty, lęki i niedoskonałości, które po prostu mamy. I którymi możemy - często nieumyślnie - bliską osobę ranić. Bo nie umiemy inaczej, bo nie panujemy nad emocjami, bo takie, a nie inne, schematy zachowań są nam najbliższe.

Dostrzec błąd w swoim zachowaniu i przeprosić zań, to konieczność , jednak wcale niełatwo się na to zdobyć - trzeba przecież wyjść ze swojej skorupki, emocjonalnie się obnażyć. Zazwyczaj wolimy unikać takich sytuacji, nie lubimy czuć się bezbronni. A przeprosiny, to dopiero pierwszy krok - spróbować się zmienić, by obojgu nam było lepiej, to prawdziwe wyzwanie. Do tego potrzeba odwagi i miłości, inaczej zabraknie motywacji do pracy nad sobą. A bez takiej pracy - z obu stron - nie ma szansy na dobry związek. Taki, który umacnia, buduje, rozwija.

I nie mam tu na myśli wyłącznie związków miłosnych. Także związki z rodzicami, rodzeństwem czy dziećmi - wszystkie nasze bliskie i ważne relacje - wymagają umiejętności przepraszania. A to bywa cholernie trudne i często przypomina łykanie żaby. Jednak warto się przemóc, nawet gdy z natury jest się upartym, zawziętym i dzikim stworem, napędzanym złością i dumą. Warto, bo przeprosiny wyzwalają - od tego, co w nas złe i głupie. I wyzwalają w nas dobro. Tkliwość. Nadzieję. Rzeczy, dzięki którym chce się żyć.

Dla mnie wielką szkołą uczuć okazało się macierzyństwo. To dzięki moim córkom dostrzegłam wiele swoich błędów, koszmarnych cech i błędnych kół, w których tkwię. To dzięki nim chcę się z nich wyrwać. I chcę, by moje dzieci wyrastały na osoby, które umieją przepraszać - nie wiecznie i za wszystko, ale kiedy trzeba. Nic nie nauczy ich tego skuteczniej niż moje przeprosiny. Dlatego przepraszam moje dzieci, kiedy postąpię wobec nich źle, głupio czy raptownie . Niech wiedzą, że nie mają matki nieomylnej i doskonałej, ale za to zdolną do autorefleksji. Przynajmniej czasami.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA