Maggie Gyllenhaal jest już "za stara". A ja?

Aktorka Maggie Gyllenhaal usłyszała ostatnio od jednego z hollywoodzkich producentów, że mając lat 37 jest za stara na ekranową partnerkę dla 55-letniego aktora. Kiedy zaczyna się starość?

Nie zamierzam poświęcać tego tekstu, by oburzać się na Hollywood i podwójne standardy wobec kobiet i mężczyzn. Szkoda czasu. Maggie Gyllenhaal jest wybitnie utalentowaną i cenioną aktorką, na pewno nie brakuje jej propozycji ról - nie zagra u boku tego 55-latka, to zagra gdzie indziej. Nie zagra obiektu westchnień, to wcieli się w jakąś skomplikowaną psychologicznie rolę - jako widzowie raczej nie będziemy stratni. Zresztą, przemysł filmowy powoli rewiduje swój niechętny stosunek do kobiet, które nie mają już 20 lat. W najnowszym Bondzie 47-letniemu Danielowi Craigowi będzie partnerowała 50-letnia (i nieziemsko piękna, dodajmy) Monica Bellucci, zaś 65-letnia Meryl Streep (królowa ekranu - pod każdym względem) w powstającym właśnie najnowszym filmie Stephena Frearsa wciela się w ukochaną Hugh Granta (54 l.). Tilda Swinton, Cate Blanchett i Julianne Moore też na szczęście wciąż mają co grać, a widzów jakoś nie odrzuca na widok ich "starych" twarzy. Alleluja!

Bardzo stara Maggie fot. Erik Pendzich/Rex

Jednak przypadek Maggie skłonił mnie do innych rozmyślań. Czy ja już jestem stara? Jesteśmy z tego samego rocznika... Nie martwię się, że nikt mnie nie obsadzi w roli kochanicy 55-latka (mój prywatny 40-latek mi wystarcza, dziękuję) i w ogóle kwestia starości nie spędza mi snu z powiek, tylko to ciekawe, czy już przekroczyłam tę magiczną granicę? Tę, za którą młoda wydaję się tylko sama sobie, zaś otoczenie widzi we mnie starzejącą się lub starą kobietę? Oczywiście znam te wszystkie pocieszające (?) ludowe mądrości, że człowiek ma tyle lat, na ile się czuje, a nie tyle, ile ma. Jest to do pewnego stopnia prawdziwe - można być mentalnym staruszkiem w wieku lat 17 (och, jakiż człowiek wydaje się wtedy sobie mądry! Jaki doświadczony!), można czuć się i zachowywać jak młodzieniaszek mając dziewięćdziesiątkę na karku.

W zasadzie uważam się wciąż za nastolatkę i zazwyczaj ignoruję fakt, że mi się "kostium marszczy" - zwłaszcza na czole i w okolicy oczu. Wszakże to tylko zewnętrzna powłoka, nie ma co panikować (czasem jednak panikuję). Tylko coraz mocniej zdaję sobie sprawę z dysonansu - jak postrzegam się sama i jak widzą mnie inni. Trafiłam ostatnio (choć sesja jest sprzed dwóch lat - najwyraźniej już nie nadążam) na fantastyczny projekt fotograficzny Toma Husseya. Na jego zdjęciach starzy ludzie, patrząc w lustro, widzą siebie z młodości . Jest to bardzo wzruszające i jakoś tam - krzepiące. Że w każdej starszej pani i panu siedzi ta młoda łania i dziarski kawaler, choć trudno ich na pierwszy rzut oka dostrzec.

Bardzo stara jaBardzo stara ja fot. KN Bardzo stara ja (ale głupia appka się nabiera)

Mam 38 lat, więc łania (niech Wam będzie - koza) jeszcze przeziera. Ale niebawem przestanie. To musi być bardzo trudny moment, zwłaszcza dla kobiety, od dzieciństwa uczonej, że musi być przede wszystkim ładna (ładna i grzeczna - czyż nie takie są dziewczynki?). Trochę się tego momentu boję, a trochę mam nadzieję, że go nie zauważę, zajęta innymi sprawami. Albo zestarzeję się jak Meryl Streep. Czego i Państwu życzę.

Więcej o:
Copyright © Agora SA