Czy jestem ostatnim czytelnikiem?

To nie będzie zwyczajowe narzekanie, że "ludzie za mało czytają". To relatywnie nowatorskie narzekanie, że "ludzie za dużo piszą". Czasem mam wrażenie, że już tylko ja nie mam na koncie debiutu powieściowego.

Tak, tak - sama sobie jestem winna, że obracam się w środowisku rozmaitych twórców. Jedni grają w teatrach, kręcą filmy, malują obrazy czy robią te głupie rysuneczki dla dzieci zwane komiksami, a inni piszą powieści. Obrzydliwość! Ale jestem z tym pogodzona, a nawet cenię sobie te znajomości - niektóre trwają od czasów szkolnych, albo i dawniej i już wtedy było wiadomo, że taki Zygmunt to będzie książki pisał .

Uwielbiam też rozmawiać z pisarzami i wywiady z nimi zaliczam do moich najbardziej udanych zawodowych osiągnięć. Na hasło "pani redaktor, może zrobiłaby pani wywiad z takim autorem/autorką" reaguję jednak najpierw paniką (o nie, znowu będę musiała coś przeczytać), a dopiero później zaczynam się cieszyć na możliwość rozmowy z ciekawym człowiekiem. Kilka znajomości zawartych przy wywiadzie zostało mi zresztą "na życie". Jestem z tego dumna.

Obserwuję jednak nasilające się zjawisko polegające na tym, że liczni znajomi, będący do tej pory dziennikarzami czy copywriterami - generalnie sprawnie posługujące się słowem bestyjki - debiutują jako autorzy prozy. Oczywiście za każdym razem szczerze gratuluję, bo napisanie powieści to jednak nie w kij dmuchał, ale z tyłu głowy pobrzmiewa mi myśl, że rany boskie, już tylko ja zostałam na placu boju. I nie, nie chodzi o zawiść (też byś tak chciała cwaniaro, ale nie umiesz i zazdrościsz) tylko o autentyczne przerażenie, że teraz ja to będę musiała wszystko przeczytać. Oni (a imię ich legion) piszą, piszą, piszą, ja zaś zostałam tu jak ten ostatni Mohikanin, który nie ma większych ambicji niż przeczytanie od czasu do czasu jakiejś dobrej książki.

Lekko rozpikselowany selfisek z książkąLekko rozpikselowany selfisek z książką Lekko rozpikselowany selfisek z książką Lekko rozpikselowany selfisek z książką

Przytoczę dialog, w który ostatnio wdałam się z moim kolegą Łukaszem Krakowiakiem ( jego powieść "Copyfighter" ukaże się niebawem nakładem wydawnictwa Nisza ) na wieść o jego rychłym debiucie:

Ja: Ekstra, gratuluję, choć uczucie, że zostałam ostatnim czytelnikiem na ziemi, bo wszyscy już teraz zajmują się pisaniem własnych książek, odrobinę mnie przytłacza.

Łukasz: Kasiu, coś tak czuję, że Twoja książka jest tylko kwestią czasu. I wtedy ją kupuję w ciemno.

Ja: Absolutnie nie mam zamiaru pisać książki, albowiem nie mam nic istotnego do (o)powiedzenia, nic co wymagałoby zaczernienia aż tak wielu stron.

Łukasz: Katarzyno, przeczytałem już wystarczająco wiele Twoich stron, żeby uznać Twoją prezentowaną właśnie skromność za zwykłą kokieterię.

No tak, wszystko jasne. Tak tylko kokietuję, a w zanadrzu trzymam już pewnie gotową do publikacji powieść. Bo przecież skoro umiem składać słowa, to na pewno marzę o tworzeniu literatury. Rzecz w tym, że wcale. Wystarczy mi bycie czytelnikiem i podziwianie talentu innych. Własny w tym zakresie wydaje mi się ograniczony, zaś moje ego nie jest na tyle wielkie, bym uważała, że moje drobne spostrzeżenia na temat życia należy natychmiast przekuć w coś bardziej trwałego niż zabawny status na Facebooku. Albo felieton na Fochu.

W swojej refleksji, że "tych książek jest za dużo" jestem zdaje się dość odosobniona, choć - co mile głaszcze serce - podobną myśl wyraził niedawno wysoce przeze mnie ceniony krytyk literacki Michał Nogaś z radiowej Trójki (Michał, a kiedy Ty coś wydasz?). W Polsce wychodzi około 30 tys. tytułów rocznie. Statystyczny Polak czyta rocznie jedną książkę. Domagam się więc szacunku dla Czytelnika, który bierze na siebie obowiązek przyswajania, tej całej (nad)produkcji. Niech zdanie: "czytam książki" napawa taką samą dumą jak "piszę", bo to czytelnicy, a nie pisarze okazali się gatunkiem zagrożonym.

Wszystkich znajomych pisarzy zaś serdecznie pozdrawiam: bardzo lubię Was (krytycznie) czytać. I nie mam potrzeby odwracać tych ról.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.