David Bowie jest najlepszy

W listopadzie ukaże się autorska składanka "Nothing Has Changed", na której David Bowie zebrał swoje najlepsze piosenki. To świetna okazja, by ułożyć własną listę "best-ofów".
 

W zeszłym tygodniu ukazał się singiel promujący album: "Sue (Or In a Season of Crime)" - zupełnie nowa i pod wieloma względami zaskakująca kompozycja. Wokal Bowiego, jazzowa aranżacja, kompletny brak rynkowej kalkulacji (siedmiominutowy kawałek? Jazzowy? Kto robi takie rzeczy we współczesnym popie?) wywołały mnóstwo dyskusji w serwisach muzycznych. Choć nikt, kto zna odwieczny kult jakim David otacza Scotta Walkera i pamięta wspaniałe, wariackie jazzowe pasaże Marka Garsona w " Aladdin Sane" czy lata później w " Hearts Filthy Lesson" oraz jazzowe inklinacje na płycie "Black Tie White Noise" (Lester Bowie na trąbce - nie w kij dmuchał) nie był tak naprawdę zdziwiony. Zachwycony, wstrząśnięty, rzucony na kolana - owszem. No ale to David Bowie - człowiek, który nigdy nie robi tego, czego się po nim spodziewają. Robi swoje i pozwala się podziwiać. Więc podziwiam, ile wlezie.

I tu pojawia się pewna trudność - jak bowiem dokonać selekcji i spośród wszystkich ukochanych piosenek Davida wybrać te NAJ? Postanowiłam więc zrobić drobny unik i wskazać najukochańsze kawałki, dzieląc je na kilka kategorii. Nie żeby to jakoś bardzo pomogło, ale przynajmniej trochę zapanowałam nad tym pięknym chaosem.

Najlepszy teledysk

Na początek coś łatwiutkiego. Bo przecież wiadomo, że " Thursday's Child" , prawda? Och, już 15 lat temu David spoglądał w lustro i mówił o przemijaniu. "Nothing Has Changed" , w rzeczy samej, bo na okładce tego potrójnego albumu znajdą się trzy ujęcia Davida (z różnych okresów kariery) patrzącego na swoje odbicie w lustrze. I będzie bardzo dużo o przemijaniu. Ale choć uwielbiam bezgranicznie ten klip, to jednak nie, nie ulegnę pierwszej pokusie. Nie ulegnę nawet drugiej, choć Tilda Swinton w "The Stars (Are Out Tonight)" kusi szalenie. I jakiż to wspaniały kawałek o przemijaniu! Wybieram zatem bramkę numer trzy i "Jump They Say" z klipem w reżyserii Marka Romanka. Tak, głównie dlatego, że David tak wspaniale wygląda w tym japiszońskim gajerku. Bo przecież nie ze względu na wyraźny wpływ Godarda, prawda? Trzeba mieć odrobinę godności.

 

Najlepszy cover

No, tu to dopiero będzie łatwo, przecież David nagrał tylko jedną płytę z coverami , więc bez przesady. Ale panienka jest po pierwsze wybredna (no dobrze z tej płyty najbardziej lubię jak David rozpierdala "Here Comes The Night" grupy Them) a po drugie, to jeden z tych rzadkich przypadków, kiedy znałam zwycięzcę kategorii nim ją wymyśliłam. Bo choć zawsze wzruszę się przy dejwidowej wersji "Wild is The Wind" Niny Simone (I do, I do! ) to jednak nikt i nic nie wygra z "My Death" z repertuaru Jacquesa Brela. Cover Bowiego (tu w najlepszej moim zdaniem wersji z koncertu w Santa Monica w 1972 roku) jest w rzeczywistości coverem coveru, czyli angielskojęzycznej wersji piosenki Brela śpiewanej przez Scotta Walkera (wspominałam że David lubi człowieka, a idole naszych idoli są naszymi idolami - proste).

 

Najlepszy duet

O jeju, strzał w kolano, dla odmiany. Bo poza, wspaniałymi, bo wspaniałymi, ale jednak oczywistościami, takimi jak "Under Pressure" z Fredkiem Mercurym, "Dancing In The Street" z Miczkiem Jaggerem, czy "I'm Afraid of Americans" z Trencikiem Reznorem (to świetny klip, tak na marginesie) są jeszcze prawdziwe perły i cuda. Jak to "I Got You Babe" (o, cover przy okazji) z Marianką Faithful. A "Sister Midnight" z Igusiem Popem? A zawsze i do końca świata to najpiękniejsze świąteczne spotkanie Davida z Bingiem Crosbym - trudno powiedzieć czy lepsza kolęda czy dialog, który ją poprzedza? No ale trudno, kobyłka u płota, wiem który z Davidowych duetów zalazł mi za skórę najgłębiej. Nie, nie będzie to nawet  "The Man Who Sold The World" z Klausem Nomim, choć to zdecydowanie jedna z moich ukochanych dejwidowych piosenek (wszystkich, którzy nadal myślą, że to kawałek Nirvany proszę o opuszczenie tego przedziału). "Quicksand" z tymi wszystkimi rozkosznymi intelektualnymi odniesieniami (tu nazizm, tam satanizm, ówdzie buddyzm - oszaleć można z nadmiaru wrażeń) w koncertowym wykonaniu do spóły z Robertem Smithem. Moje serce pęka przy każdym "And I ain't got the power anymore".

 

I w tym miejscu nie mogę się powstrzymać, by nie dorzucić, ot tak, z dobroci serca po prostu, kawałeczka z tej samej płyty ("Hunky Dory" - chyba nie muszę wyjaśniać? Do tego momentu przecież wytrwały wyłącznie osoby, które mają dyskografię Bowiego wyrytą na pamięć, a może nawet i wytatuowaną na klacie?). Bo to też duecik - z Mickiem Ronsonem.

 

Najpiękniejszy tekst

Dość tego hamletyzowania. "Heroes" i basta! I proszę mi tu nie zaczynać, że chłopak ma lepsze, głębsze, mądrzejsze, bardziej liryczne teksty w dorobku, a to po prostu kolejny kawałek o heroinie. Albo o jakimś romansiku, który miał bodajże Tony Visconti, kiedy nagrywali berlińskie albumy. I to on się pod tym berlińskim murem całował. NO TRUDNO. A jak będziecie mnie w ten sposób prowokować, to wsadzę tu calutką dyskografię Bowiego płyta po płycie, bo właściwie uważam, że wszystkie są najlepsze. I "Jean Genie" ma świetny tekst (przedowcipny!). I "Five Years" . I "Life on Mars" . I "Oh You Pretty Things" I wszystkie piosenki z "Diamond Dogs" - dystopia, Orwell, te rzeczy. Och, zamknijże się wreszcie. Płyń.

 

Najlepszy występ w studio telewizyjnym

OK, ochłońmy. Jako psychofanka kolekcjonuję wszelkie skrawki obecności Davida Bowie WSZĘDZIE, a najbardziej wszędzie jest w telewizji. Wiele zachowanych najstarszych klipów z lat 70. to właśnie nagrania z telewizyjnych występów. Taki "Starman" na przykład. Albo "Young Americans" w programie Dicka Cavetta w grudniu 1974 roku (40 lat temu, o kurka wodna!). Cały wywiad zresztą wart zobaczenia, bo to apogeum dejwidowego zaćpaństwa, chudości, schizy i paranoi. Dla porównania rok później w programie dla gospodyń domowych prowadzonym przez Dinah Shore był już w lepszej formie - na tyle blisko rzeczywistości, by ujawniło się jego poczucie humoru chociażby. Oraz, by dać czadu w "Stay" . Ale królem tych występów jest to przeżarte genderem i pełne dezynwoltury przedstawienie przy okazji "Boys Keep Swinging" . Co za wspaniały tekst, nawiasem mówiąc. I wciąż aktualny.

 

Najlepszy występ na żywo

O, to akurat jest proste. Bo przecież, że oczywiście najważniejszym na świecie jest ostatni koncert Ziggy'ego Stardusta, który miał miejsce 3 lipca 1973 roku w londyńskim Hammersmith Odeon. Tam na scenie Bowie "zabił" stworzoną przez siebie personę kosmicznego rockendrollowca. Koncert ten został sfilmowany przez dokumentalistę D.A. Pennebakera i można go sobie obejrzeć w całości na DVD pt. "Ziggy Stardust and the Spiders from Mars: The Motion Picture" . Na pewno zdziwi was informacja, że znam każdą minutę tego filmu (dzieje się tam wiele zarówno na scenie jak i na backstage'u), ale na potrzeby mojego małego przeglądu wybiorę numer jakże adekwatny do okazji - "Rock'n'Roll Suicide" . Ale przecież nie poprzestanę na jednym, prawda? Więc jeszcze szybka wrzutka - "Rebel, Rebel" z trasy Serious Moonlight w 1984 roku. Natomiast w tej konkurencji wygrywa jeden z ostatnich występów Davida (który porzucił koncertowanie po Reality Tour w 2004 roku ze względu na problemy z sercem). Wrzesień 2005, Nowy York. Na scenie kanadyjska grupa Arcade Fire i ich fan - David Bowie. Wspólnie wykonali kilka piosenek Bowiego, ale ja wybieram utwór z repertuaru arkejdowców: "Wake Up" . Jest moc! Potem tak wspaniale razem zabrzmieli jeszcze na ich najnowszej płycie, na której Bowie użyczył swojego wokalu W CHÓRKACH do kawałka (ze wszech miar genialnego) "Reflektor". David kocha Arcade Fire (kocham i ja).

 

Najlepsza piosenka filmowa

A wcale że nie "Absolute Beginners" ! Owszem, to doskonały numer, ale moje serce na wieki należy do Króla Goblinów i dlatego nie mogę wskazać niczego innego. Choć przez krótką chwilę kusiło mnie by jednak dać pierwszeństwo temu zabawnemu kawałkowi ze "Statystów " , ale bądźmy poważni. ZAWSZE mam ciarki, gdy słucham ostatniego numeru z "Labiryntu" , choć "Magic Dance" z tego samego filmu jest chyba lepszą (na pewno zabawniejszą) piosenką. Ale co zrobić: serce nie sługa

 

Najlepiej wykorzystany w filmie kawałek Bowiego

Tu niestety konkurencja jest mordercza, bo jakaś piosenka Davida jest (co cieszy, cieszy) w niemal co drugim filmie. Ale naprawdę dobry użytek zrobiło z nich tylko kilku filmowców. Oczywiście David Lynch wiedział, co robi, gdy rozpoczął "Zagubioną autostradę" w takt piosenki "I'm Deranged" , to ustawiło cały film. Ale też panowie Davidowie już sobie wcześniej razem dobrze popracowali, bo przecież Bowie grał u Lyncha . Z kolei "Space Oddity" zostało po mistrzowsku wplecione w akcję filmu "C.R.A.Z.Y." . Ale w moich oczach (i uszach) wygrywa Quentin Tarantino, który w "Bękartach wojny" stworzył właściwie perfekcyjny teledysk do "Cat People" . A jednocześnie piosenka tak wspaniale podkreśla przebieg akcji, dopowiadając myśli Shoshany. ACH!

 

Dla tych, którzy dotarli aż tutaj, na sam koniec prawdziwe GREATESTS HITS Davida B. - tych kilka piosenek bez których świat (mój świat) byłby gorszym miejscem. Piosenek, które śpiewam (choć nie umiem) i które towarzyszą mi w najróżniejszych momentach życia: gdy powietrze łaskocze w płuca, bo radość człowieka wypełnia, gdy chcę zabijać laserami z oczu albo gdy muszę popłakać, a brakuje mi pretekstu. Zawsze jest David Bowie. A David Bowie JEST najlepszy. Tu nigdy nic się nie zmieni.

 
 
 
 
 
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.