Rodzicielstwo ekstremalne: rola sarkazmu w wychowaniu

Bycie rodzicem nie jest łatwe. Bycie rodzicem z niewyparzoną gębą i skłonnością do ironizowania jest szczególnie ciężkie. Zwłaszcza dla dzieci, które muszą się nauczyć wyczuwać sarkazm w ciepłym głosie mamy i taty. Biedne, biedne maleństwa!

Założę się, że żaden podręcznik w rodzaju "Jak wychować dziecko na małego profesora" (są takie, nie zmyślam - może odrobinę hiperbolizuję) nie poleca ironii i sarkazmu jako metod wychowawczych. Ale jeśli jesteś osobą obdarzoną akurat tym typem poczucia humoru, to w kontakcie z jednostką małoletnią naprawdę trudno powstrzymać się od używania tej broni. Obosiecznej, a jakże.

Do refleksji na temat trudów życia sarkastycznego rodzica (rozważam założenie jakiegoś stowarzyszenia kombatantów. Renta, wcześniejsze emerytury, ulgi podatkowe - widzę to) skłonił mnie materiał z BuzzFeeda . Przy większości opisanych "problemów" robiłam sobie adnotację "nie dotyczy" . Nie dotyczy, bo ja się nie powstrzymuję i używam sobie na moich pociechach ile wlezie. Obawiam się, że w przeciwnym razie słowo "pociecha" miałoby zbyt ironiczną wymowę. A skoro już przyznałam się do innych moich rodzicielskich ZBRODNI , to mogę i do tej najgorszej: używam ironii w codziennym życiu. I nie dodaję cukru (jestem z kościoła wyznawców ksylitolu).

Jednakże dwie wskazane w przywołanym wcześniej zestawieniu sytuacje są bliskie i mojemu doświadczeniu. Po pierwsze TA NIEZRĘCZNA CISZA, gdy rzucisz jakiś niewinny, ale sarkastyczny żarcik w towarzystwie innych, nieznanych bliżej, rodziców. Część się obrazi/oburzy, inni uznają, że NAPRAWDĘ tak myślisz i będą mieć cię za osobę głupią/odrażającą. Owszem, jest to dość dobre sito do odsiewania potencjalnych znajomych. Parafrazując: nie wyczuwasz sarkazmu? Nie idę z tobą nawet po bułki do Biedry (to jest: na ekologiczny targ śniadaniowy), a co dopiero do łóżka. I nie, nie proponuję ci seksu. Owszem, są ludzie, którzy wszystko, co mówisz, traktują dosłownie.

Takimi ludźmi bywają też dzieci, ale to na szczęście tylko do czasu. Bo nie ma większej radości dla sarkastycznego rodzica - i tu znów punkt dla BuzzFeeda - niż wyhodować sobie ironizującą żmijkę na własnej piersi. Kiedy małoletni zaczyna się odszczekiwać swoim prześladowcom (czyli tobie i temu drugiemu), to oprócz naturalnej w tej sytuacji wściekłości (o czekaj, gówniarzu!) czuje się po prostu dumę. Nawet jeśli jest to duma bardzo niepedagogiczna.

Swoje niewzruszone poglądy w tej kwestii zbudowałam na postawie obcowania z dwoma egzemplarzami ludziny rodzaju żeńskiego, które to egzemplarze mówią do mnie per mamo. Zazwyczaj nawet bez ironicznego wydźwięku. Egzemplarze są młode i mało szkodliwe społecznie jak na razie, więc możliwe, że kiedyś, w przyszłości (widzę się oczyma duszy na tych dywanikach w gabinetach dyrektorskich) zmienię zdanie co do przydatności sarkazmu w procesie wychowania. Na razie jednak uważam, że życie z nimi jest czadowe.

 

Po tej krótkiej przerwie na afirmujący życie utwór (zero sarkazmu), który często sobie śpiewam z córkami (tak,  dużo z nimi śpiewam , choć bardzo nie potrafię), przedstawię trzy sceny z życia smoczyc. W rolach głównych: Córka nr 1 (l.6), Córka nr 2 (l.3), ja (wiek do wiadomości redakcji).

CÓRKA NR 1 (do CÓRKI NR 2): Bo rozumiesz, jak coś jest źle, to mówisz "no pięknie". I to jest ironia - że nie jest pięknie.

*

JA (triumfalnie): Ha! Naprawiłam spłuczkę - niech mnie ktoś pochwali!

CÓRKA NR 1 (z wyczuwalną nutą sarkazmu): No brawo, brawo mamusiu. Dostaniesz za to setki kaw.

*

JA (entuzjastycznie): Kto to śpiewa, córko?

CÓRKA NR 1 (maksymalne znudzenie): David Bowie, oczywiście.

JA: A jaki jest David Bowie?

CÓRKA NR 1 (głos drewniany, przewracanie oczami): Czadowy, mamo.

*

Mamy ze sobą nawzajem dużo śmiechu i radości. Mówię to bez cienia ironii.

fot. Marcin Chutafot. Marcin Chuta fot. Marcin Chuta fot. Marcin Chuta

PS. Wychowali mnie sarkastyczni rodzice. Nie było łatwo być przy nich emo-nastolatką...

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.