Po tekście "Gwałt w grze" , który ukazał się wczoraj w Dużym Formacie rozgorzała niezwykle emocjonalna dyskusja - na razie głównie na rozmaitych forach i Facebooku, ale sądząc z przybywających szybko "listów otwartych" wkrótce przeniesie się i "na łamy". Śledzę tę nabierającą rozpędu aferę niejako z obowiązku: pracuję w Agorze, redakcja Focha sąsiaduje z redakcją Polygamii , która żywo jest zainteresowana tematyką wszelkich gier (Marcin Kosman napisał już znakomity komentarz w tej sprawie - warto przeczytać), a ponadto jestem kobietą (czyli potencjalnie ofiarą gwałtu) i na dodatek, dawno, dawno temu w czasach licealnych namiętnie grywałam w RPG-i. Jest więc wiele powodów, bym miała osobisty stosunek do tej całej historii. A jednak mam ochotę skwitować ją wzruszeniem ramion.
Zacznijmy od początku. Przemoc jest obrzydliwa. Także przemoc psychiczna. Nie trzeba kogoś realnie pobić, zgwałcić, czy uciąć mu nogi, by doszło do sytuacji przemocowej - wystarczy nękanie psychiczne. Pisałyśmy wiele o stalkingu , który jest takim właśnie rodzajem przemocy. Przemoc wobec kobiet - na pewno istnieje, wiele przedstawicielek mojej płci jej doświadcza, w taki czy inny sposób. Gwałt - koszmar. Nie ma usprawiedliwienia dla gwałciciela, żadne "ona się tak prowokująco ubiera i kusząco odgarnia włosy" nie mają racji bytu. Gwałty na mężczyznach są równie potworne i bezdyskusyjnie złe. Cieszę się, że to sobie wyjaśniliśmy - żeby nie było nieporozumień.
A teraz wyobraźcie sobie, że gracie w grę. Nie musi to być RPG, wystarczy zwykła planszówka - popularne Monopoly na przykład. Gdybyście grali z moją ukochaną szwagierką, to mielibyście jak w banku, że zostaniecie oszwabieni, ograni do ostatniej niteczki, oszukani, sponiewierani, wystrychnięci na dudka, a gdybyście już w obliczu finansowego krachu popełnili honorowe samobójstwo, to okazałoby się, że nawet po śmierci ta urocza osoba ściągnie z was haracz. No taka już jest, tak gra - lubi wygrywać, a że bystra jest niebywale, to inni gracze powinni mieć się na baczności. O ile w grze nie ufam jej ani przez sekundę, to w realnym życiu bez wahania powierzyłabym jej życie własne oraz dzieci. Bo wiecie, jest pewna różnica między grą, a rzeczywistością.
Przejdźmy oczko wyżej i wyobraźmy sobie, że gramy w taką RPG-ową wcieleniówkę. Ja jestem "dumną elfką" a moja najlepsza przyjaciółka gra postacią złodziejki. Wspólnie próbujemy wykraść artefakt z wieży pewnego potężnego maga - nie lubimy się jako postaci jakoś szczególnie, ale tak nam wyszło z kalkulacji, że razem łatwiej będzie wypełnić zadanie postawione przez Mistrza Gry. No i nagle ta zła kobieta syczy "a teraz zachodzę cię od tyłu i podrzynam ci gardło", bo w międzyczasie dogadała się z kolegami (para uroczych krasnoludów), że jak mnie zabije i zrabuje mi kilka moich przydatnych artefaktów to oni w zamian dopuszczą ją do spółki. I hajda na maga. Kto jest oburzony podłą zdradą i morderstwem, którego dopuściła się moja przyjaciółka? (i które kosztowało mnie trzy sesje "martwoty" oraz mozolne budowanie nowej postaci?) Dodam, że dwadzieścia lat później nadal z nią rozmawiam. I nie rozglądam się nerwowo, czy gdzieś nie chowa noża. Bo nadal widzę różnicę między grą, a rzeczywistością.
Nigdy nie zgwałcono mnie w grze, ani nie uczestniczyłam w sesji, w której coś takiego miałoby miejsce (choć seks między postaciami - owszem, był) - widocznie młodzież ZA MOICH CZASÓW była jakaś lepsza. Nie wiem więc jak zareagowałabym na podobną sytuację. Możliwe, że nie przypadłaby mi do gustu, możliwe, że prosiłabym MG o jakąś interwencję. Ale skoro jestem gotowa przyjąć, że postać, którą gram zostaje zdradzona o świcie i zamordowana, to czemu nie zgwałcona? Ponieważ brakuje mi w tej kwestii własnych doświadczeń, zapytałam o zdanie znajomą, która nie przestała grać w RPGi do dzisiaj. Magdalena powiedziała mi tak:
Przyznam, że przemawia do mnie teoria, że w tym rodzaju gry (a może w każdym rodzaju? Nawet w remibrydżu i szachach?) jesteśmy jak aktorzy wcielający się w postać. Ale jak wiadomo aktorzy niekiedy ciężko przeżywają swoje role, zdarzają im się urazy i traumy. Dlatego zapytałam moją koleżankę (o rany z nią też grywałam w to D&D w zamierzchłych czasach naszej licealnej młodości) Martę Król, która jest aktorką Teatru Dramatycznego i przed laty wystąpiła w sztuce "Gry i zabawy". Postać, w którą wcielała się na scenie, padała w sztuce ofiarą zbiorowego gwałtu (jednym z oprawców był o ile pamiętam Marcin Dorociński - czy należy zgłosić tę sprawę do prokuratury?). Marta tak wspomina swoje doświadczenie:
Wracając do naszych baranów, czyli opisanych w reportażu gwałtów, do których dochodzi w grach RPG. Rozumiem, że to może być nieprzyjemna sytuacja dla graczki. Wierzę, że w dobrze poprowadzonej sesji może być jednak impulsem do przepracowania tematu - zmierzenia się z nim całkiem na serio. W źle poprowadzonej, przez nieumiejętnego mistrza - może budzić niesmak. Może kluczowe są słowa, które pojawiły się w wypowiedzi Marty - bezpieczeństwo i zaufanie między uczestnikami gry, czy aktorami? Nie przypisywałabym mimo wszystko tego typu zdarzeniom większej wagi niż innym nieprzyjemnościom, jakie mogą spotkać wykreowaną postać. Autorka tekstu z Dużego Formatu kończy jednak następującą konkluzją:
Obawiam się, że dopóki autorzy tekstów będą wyciągać zbyt daleko idące wnioski, to dla odmiany nikt nie będzie ich traktował poważnie.
Natomiast sama kwestia gwałtu - czy to w grze, czy ogólnie w popkulturze, może budzić bardzo silne emocje. Joanna Sosnowska, nasza koleżanka z Technologii (obecna niekiedy u nas jako FochTech ) napisała na ten temat kilka zdań, które bez skrótów przytaczam: