Dobrze jest czasem wyjrzeć poza koniuszek swojego nosa - święta zaś to odpowiedni czas, by przemyśleć i zrewidować swoje słuszne poglądy na wszystko. A nawet przyjąć na klatę krytykę. Lepiej od profesora Króla, niż od własnej ciotki, która ma ci wszystko za złe. Chociaż - czy ciotunia nie wyraża czasem słusznych trosk i zastrzeżeń? Nawet jeśli bywa męcząco pryncypialna. Namawiam gorąco do przeczytania całego wywiadu z "WOE" - skoro mamy chwilę wolnego. Ja zaś postaram się odnieść do tych fragmentów, które najmocniej mnie poruszyły i skłoniły do mniejszych i większych rachunków sumienia.
Wysokie Obcasy Extra
Hmm. Szczerze mówiąc nie zawsze myślenie o sobie i stawianie siebie na pierwszym miejscu, czy też ponad wspólnotą (rodzinną chociażby) jest wynikiem niskich pobudek i skutkuje tylko pobudzaniem ośrodka przyjemności. Wiara w siebie, chęć zapewnienia sobie wszystkiego, co tylko możliwe, dbanie o własny rozwój, własne zdrowie i własne samopoczucie może też prowadzić ku samodoskonaleniu. A to nie jest w tak oczywisty sposób powiązane tylko z przyjemnością - oczywiście PRZYJEMNIE jest być coraz lepszym: lepszym w swojej dziedzinie zawodowej, osiągającym lepsze wyniki w sporcie (och ta mania biegania), ale także bardziej opanowanym czy samoświadomym. To wszystko wymaga też starania, czasem trudnej walki z samym sobą. Czy fakt, że toczę ZE SOBĄ walkę dla SIEBIE, czyni ją mniej wartościową?
To, że wszystko nam mówi, żebyśmy kochali siebie i robili sobie dobrze, to jedno - na pewno ta diagnoza jest słuszna. Pogoń za zaspokajaniem wyimaginowanych, czy wmówionych nam przez sprytnych marketerów potrzeb, to jednak tylko jeden z aspektów tego pędu. Ten przywołany przez profesora tablet nie wydaje mi się tu nawet najgorszy - to całkiem przydatne narzędzie i jak każde narzędzie można je wykorzystać czyniąc dobrze, nie tylko sobie. Gorsze jest sprowadzenie siebie i naszego otoczenia tylko do roli odbiorców bodźców, bo wtedy oczywiście będziemy chcieli, by były one przyjemne. Kto się będzie dobrowolnie poddawał elektrowstrząsom? Unikanie smutku, cierpienia, słabości, niepewności, żalu, nudy - wieczne stymulowanie się i zmuszanie do nadaktywności. Tak, to może nas wykończyć. Człowiek potrzebuje niedoskonałości. Wygrał Pan, Profesorze.
Przyjaźń w naszych czasach może być trudna, ale z drugiej strony obserwuję jak często więzi przyjaźni zastępują te tradycyjne rodzinne, czy wynikające wspólnoty wiary na przykład. Przyjaciele zastępują sobie mężów i żony, rodzinę, tworzą własne małe zbiorowości. Czy te przyjaźnie są płytsze niż te, które przywołuje pan Król? Nie sądzę, choć może opierają się na nieco innych filarach. Ale bezinteresowności na pewno w tych relacjach nie brakuje - brakować może czasu, ale to inny problem (też zresztą poruszany w tym arcy-ciekawym wywiadzie).
Co do pism kobiecych jako rozsadników idei utylitaryzmu, rozumianego jako folgowanie swoim potrzebom (możliwe, że wyimaginowanym) i zachciankom. No cóż, szczerze mówiąc nie widzę (ale może to kwestia słabego wzroku i niedostatków intelektu) jak pogoń za ideałem (nie ważne jak nierealistycznym, czy godnym krytyki) lansowanym za pomocą tego typu środków przekazu miałoby osłabiać demokracje - czego obawia się Profesor. Kobieca próżność jako zwiastun apokalipsy i końca (naszych) czasów? Nie, chyba nie.
Wysokie Obcasy Extra
Auć, tu boli. Tu jest sedno: wolność. Nie ma jej już w naszym życiu prawie wcale, a w każdym razie ma się jej niewiele. I być mieć poczucie wolności trzeba dobrowolnie zrezygnować z wielu rzeczy, na przykład z bezpieczeństwa - choćby finansowego. Kto z nas - odpowiedzialnych (och tak!), myślących o rodzinie (a jednak!), przyszłości i spłacie kredytu - może sobie na tę wolność pozwolić? Nasze egoistyczne pokolenie chodzi w gruncie rzeczy na krótkiej smyczce. Chyba faktycznie jesteśmy godni politowania. Bo zapewniając sobie to i owo, najczęściej wcale nie robimy tego, na co naprawdę mamy ochotę. Taka pułapka pogoni za najlepszym możliwym życiem. W imię egoistycznej chęci dążenia ku szczęściu. Touche!
Zazwyczaj staramy się unikać tego, co nieprzyjemne, to prawda, a w Święta musimy trochę powściągać tę skłonność. Być miłym dla matki, która ględzi, nie pyskować wujowi, który bredzi, udawać, że podobają nam się idiotyczne prezenty. Ale to dobrze. To naprawdę dobrze, że tak jest - nawet jeśli kusi wielka ucieczka na ciepłą wyspę i odcięcie się od rodziny z jej głupimi rytuałami, nudzeniem o tym samym, kłótniami o politykę i jedzeniem rozklejających się pierogów. Jeśli uciekniemy, to za kilka lat (babcia nie jest nieśmiertelna, nasi rodzice też zaczną nam znikać) czeka nas tylko żal, że postawiliśmy swój święty spokój nad możliwością bycia z bliskimi. Nawet jeśli w wielu kwestiach wydają się tak dalecy. Ale bez nich jesteśmy tylko nami. Z nimi: zbiorem doświadczeń, anegdot, pamięci, mądrości. Gwiazdkowe wędzidło nałożone naszej skłonności, by było tak, jak chcemy i lubimy, poddanie się rytuałowi, tradycji, wymogom i żądaniom innych - bez tego bylibyśmy gorszymi ludźmi. Tutaj warto schować swoje "ja" do kieszeni. Choćby na ten jeden wieczór, czy jedną wizytę u marudnego wujaszka.
Tu pan Profesor otwiera puszkę z Pandorą. Bo strasznie nie lubimy, gdy mówi nam się, że nasze działania są pozorne i służą egoistycznej chęci poklepania samego siebie po ramieniu, że taki jestem dobry, miły i szlachetny, bracia patrzcie jeno(t). I że najchętniej wybieramy te formy pomocy, które najmniej wymagają od nas samych. Bo wszystko poza zleceniem przelewu jest bardzo trudne - trudno jest pracować jako wolontariusz w hospicjum, trudno nawet się zebrać i zawieźć przed świętami ciuchy i zabawki do domu samotnej matki (tak, miałam to zrobić - i co?). Oczywiście warto zebrać i kasę, kasa zawsze się przyda, ale umówmy się: trudniej jest zrobić coś realnego, bo to zawsze łączy się z poświęceniem. A my cholernie nie lubimy się poświęcać, bo to jakieś głupie, słabe i bez sensu. Czy aby?
Wysokie Obcasy Extra