Foch! i Och! - skąd się biorą blogi?

Odkąd zaczęłam prowadzić mój cotygodniowy przegląd blogasków regularnie słyszę od kogoś pytanie: "jak ty te blogi znajdujesz?". Pytanie najpierw wydało mi się kuriozalne (normalnie znajduję, nie wysilając się zbytnio), ale potem doszłam do wniosku, że to jednak jest kwestia wymagająca zastanowienia.

Skąd się bierze woda sodowa, T. Baranowski

Z czytaniem blogów jest trochę jak z czytaniem komiksów: trzeba wyrobić w sobie nawyk, czy może nawet umiejętność czytania tego medium. Każdy komiksiarz choć raz w karierze usłyszał pytanie: czy najpierw się ogląda obrazki a potem czyta dymki, czy odwrotnie? Z blogami podobnie: to się czyta ciurkiem, czy poszczególne notki? I czy trzeba codziennie? No i skąd w ogóle te blogi brać? Jak znajdować łakome ziarenka w stercie internetowych plew? Bo poczytałoby się, czemu nie, ale po wpisaniu do Google'a hasła "blog" nie otrzymamy satysfakcjonujących wyników.

Cóż, mam nadzieję, że moje skromne OCHY! nie idą na marne i choć kilka dobrych adresów podam dalej (chętnie w drodze wymiany - bo zawsze zaglądam w miejsca, które Wy polecacie), a fajne blogi zyskają wartych siebie czytelników. Mam nadzieję tworzyć jakąś alternatywę dla tzw. blogowych celebrytów, o których (w większości) mam jak najgorsze zdanie (OCH! sodóweczka!). Jeśli zaś chodzi o kwestię śledzenia zawartości bloga, to wygodne jest korzystanie z powiadomień RSS (większość platform blogowych je ma), wielu autorów dba też o to, by ich bloguś miał swój profil na Facebooku, więc nietrudno być na bieżąco. A czyta się jak się chce: wybiórczo, lub po kolei, skacząc po tagach, lub chronologicznie. To nie jest wyższa matematyka - ma sprawiać przyjemność. A jak się czyta już stale jakiegoś blogaska to zazwyczaj prędzej czy później po linkach trafi sie na kolejnego. I jest szansa, że też się na nim zostanie na stałe.

Powiedziawszy powyższe wyznam szczerze, skąd biorę blogi, które czytam. Otóż ja się z z nimi po prostu znam. Bardzo wiele czytanych przeze mnie blogów prowadzą moi bliżsi i dalsi znajomi. Niektórych z nich znam zresztą "z blogów" - poznaliśmy się w zamierzchłych czasach internetu, kiedy były dwie konkurujące ze sobą platformy blogowe i zadzierzgnęliśmy więzy przyjaźni, czytając się nawzajem. I tak nam zostało, choć po drodze zostaliśmy znajomymi także w realu, ale jako prawdziwe dzieci-sieci (był taki blog, och był) częściej spotykamy się wirtualnie.

nie-tylko-trawa.blog.pl

Dzięki mej mrocznej przeszłości łatwo było mi trafić na przykład na kulinarnego bloga Natalii Żurowskiej (na pewno kojarzycie ją jako stałą komentatorkę Focha) "Nie tylko trwa" . Jako osoba mięsożerna, ale nie fanatyczka, chętnie zerkam co tam koleżanka Natik wysmażyła z soczewicy, soi i mąki gryczanej. Głównie patrzę, bo poziom moich kulinarnych umiejętności jest zdecydowanie zbyt niski, by brać się za bary z takimi wyzwaniami. No dobra: zrobiłam kiedyś placuszki z cukinii, ale mi nie wyszły. Ponieważ jednak żywię do jedzenia miłość niekiedy także czysto platoniczną, to sprawia mi przyjemność czytanie tych przepisów i wyobrażanie sobie, że któregoś dnia (jak dorosnę?) to uda mi się samodzielnie zrobić (taaa, jasne) na przykład Paneer Jalfrezi . Poza tym wzrusza mnie nie tyle o czym Natalia pisze, tylko jak:

Druga złota zasada robienia panira, to przygotować solidne obciążenie. Ser musi być dobrze odciśnięty, więc można go włożyć między dwie deski i nawet na nich siedzieć (jak ktoś lubi dużo siedzieć). Ja do obciążania używam książek. Świetnie się nadają: "Wyspy" Normana Davisa, "Historia powszechna", słownik obrazkowy polsko-francusko-angielski i inne, kobylaste książki. Ipad czy Kindle się nie nada, więc jeżeli porzuciliście czytanie papierowych książek na rzecz urządzeń elektronicznych, to teraz musicie wymyśleć inne obciążenie.

OCH! Jakie to smaczne! To ja sobie teraz poczytam jakaś grubaśną książkę :)

Więcej o:
Copyright © Agora SA