"Don Jon" - romantyczny film o pornografii

Dobrze, przyznam się: uwielbiam komedie romantyczne. Ale tylko takie, które wzruszą moje dziewczęce serduszko, nie obrażając przy tym mej inteligencji. Tak, są takie - debiut reżyserski Josepha Gordon-Levitta do nich należy.

Na pewno nie bez znaczenia jest fakt, że kocham się w Josephie od czasów, kiedy oglądałam go w serialu "Trzecia planeta od słońca" a po filmie "500 dni miłości" (to właśnie jedna z tych nieobrażających rozumu komedii romantycznych) doszłam do wniosku, że właściwie mogłabym za niego wyjść za mąż. Spoglądam więc na jego poczynania z pewną dozą życzliwości - tak na dzień dobry. Jednak miłość miłością, a od filmu kinowego myślę, że oczekuję (tak, pozdrawiam Srecenzje !) pewnego poziomu, oprócz możliwości bezkarnego gapienia się przez te półtorej godziny seansu na ładnego pana.

Fot. Daniel McFadden

"Don Jon" ma to wszystko: ma pana (Joseph), panią (Scarlett Johansson), drugą panią (Julianne Moore), pion i poziom, a do tego niezły scenariusz - napisany również przez Gordon-Levitta. Tytułowy bohater ma natomiast konstrukcję cepa: za dnia pakuje na siłowni, wieczorami pracuje jako barman, a w czasie wolnym wyrywa i zalicza w charakterze jednorazowych przygód kolejne laski - jakże oryginalnie przyznając im punkty w skali dziesięciostopniowej. Jednak jego prawdziwą życiową pasją jest oglądanie (aktywne oglądanie) pornograficznych filmów w internecie. To jedyne źródło prawdziwej satysfakcji naszego biednego współczesnego Don Juana, bo seks z prawdziwymi laskami jest zazwyczaj nudny, natomiast dziewczęta z RedTube'a mają zdecydowanie więcej ikry niż te wyrwane w klubie lale.

Fot. Daniel McFadden

Tak jest do czasu, gdy na drodze Jona staje (uhm) prawdziwa księżniczka, czyli pełna (uhm) dziesiątka: Barbara (Johansson). Jest to dziewczę ociekające seksapilem jednak odmawiające natychmiastowej konsumpcji, więc biedny Jon nie ma innego wyjścia: musi się zakochać. A zakochany jest w stanie wiele zmienić w swoim życiu, by zadowolić panią swego serca. Ale żeby tak całkiem zrezygnować z porno? Niedopuszczalne.

Dalszego przebiegu zdarzeń nie będę streszczać, żeby zostawić miejsce na kilka przyjemnych zaskoczeń. Bo choć akcja rozwija się zrazu wedle przewidywalnych schematów rom-komu (notabene Barbara jest wielką fanką tego gatunku, co zostaje w mistrzowski sposób obśmiane), to następuje zupełnie wytrącające z równowagi przełamanie, wiodącego do jeszcze mniej oczywistego finału. Tym, co ujęło mnie w filmie Gordon-Levitta jest z jednej strony bardzo świadome żonglowanie schematami: sytuacje, postaci (włoski macho i żydowska księżniczka), dialogi - są jakby żywcem wyjęte z poradnika "Jak wygenerować romans", z drugiej zaś ironiczne poczucie humoru, które te schematy obnaża i miażdży.

Bardzo lubię filmy, które zostawiają mnie w stanie lekkiego emocjonalnego rozbicia, budzą tęsknoty i zwyczajnie wzruszają. Zupełnie nie spodziewałam się, że "Don Jon" , którego tematem jest uzależnienie od pornografii i który flirtuje z pojęciem sztuczności na każdym poziomie od warstwy wizualnej po rozwiązania formalne, okaże się nie tylko inteligentny i zabawny (jest!) ale też głęboko wzruszający właśnie. I krzepiący - zwłaszcza dla kobiet w pewnym wieku - jak przystało na komedię romantyczną.

Fot. materiały prasowe

Film "Don Jon" od dzisiaj w kinach .

Więcej o:
Copyright © Agora SA