Kobieca i elegancka - po co samej wtłaczać się w schemat?

Muszę przyznać, że tekst Rączki, o tym, że chciałaby być bardziej kobieca wprawił mnie w stupor. Nie tylko z powodu nieżyczliwych komentarzy, które się pod nim pojawiły, ale dlatego, że po zdeklarowanej feministce nie spodziewałam się takiego ulegania kliszom płci. Bo czy kobiecą można być tylko w sukience, na obcasie i w pończoszkach?

Zanim przejdę dalej pozwolę sobie na małą prywatę: Aniu, z tym twoim olśniewającym uśmiechem, nieskazitelną figurą, figlarną blond fryzurką - jesteś kobieca jak jasna cholera. I uwielbiam twój sportowy styl - z kolorowymi dodatkami, rozwichrzony, trochę niegrzeczny, a przy tym jednak spójny. I Twój. Rozumiem jednak że czasem chce się coś zmienić, spróbować czegoś nowego - bo kiedy jeśli nie teraz, kto jeśli nie my?

Potrzeba zmian - pierwsza przyklasnę. Metamorfozy są fajne, próbowanie czegoś nowego bywa ekscytujące. A jeśli już zdobędziemy się na odwagę, by wyrwać się z kolein, w które wtłoczyło na życie (lub my same - tymi ręcami i na grząskim podłożu przyzwyczajenia, kompleksów, lub złych wyborów), to może się okazać, że program zmian obejmuje znacznie więcej niż garderobę, fryzjera i kosmetyczkę. I to też dobrze. Zawsze też warto się sobie krytycznie przyjrzeć i zmienić coś na lepsze. Samodoskonalenie drogą do sukcesu.

Jak dresiara!

Oczywiście: szata(n) zdobi człowieka, a diabeł tkwi w szczegółach. Jedna będzie olśniewać w sukience o klasycznym kroju z biustem wypchniętym ku górze za pomocą gorsetu, inna zaś doprowadzi otoczenie do spazmów zakładając obcisłe spodnie i luźny tiszert - albo odwrotnie. Bo różne mamy figury, typy urody i temperamenty. Dobrze znać swoje atuty i mankamenty - czy nie po to powstała prasa kobieca? Byśmy wiedziały z grubsza jak się ubierać i jak tuszować niedoskonałości? Samoświadoma kobieta po trzydziestce mniej więcej wie, co ma ładne, a co powinna ukryć przed światem. Kwestia dobrania optymalnych krojów, długości, kolorów - to już pole do popisu dla stylistek, koleżanek i długie godziny spędzone przed lustrem. Coś trzeba robić z tym nadmiarem wolnego czasu, prawda?

Natomiast kompletnie nie mogę przełknąć tezy, że kobiecość jest tożsama z pewnym stylem ubierania się. Że kobiece są tylko żakieciki, spódniczki, obcasiki, torebeczki. I że nie da się być kobiecą w dresie, na płaskim obcasie i bez makijażu. Jakby to ubrania i cały ten sztafaż robiły z nas kobietę. Jakby był tylko jeden model kobiecości do którego wszystkie musimy równać. Bez względu na indywidualne preferencje i predyspozycje. Bez względu na figurę i osobowość. Bez względu na sytuację i okoliczności - przecież inaczej na spacer z psem, a inaczej do opery. Bez względu na zmienne nastroje - bo, do kroćset!, jesteśmy kobietami i nie musimy we wtorek lubić tego samego, co w piątek.

Jak pańcia!

Ja tak właśnie mam. Raz założę ołówkową spódnice, szpilki i pończochy, innym razem tunikę i legginsy. Raz pomaluję usta na czerwono, innym razem ledwie maznę oko. Raz wysztafiruje się jak pańcia a raz będę nonszalancką gwiazdą rocka. Bywa, że najlepiej mi w rozciągniętym swetrze zarzuconym na dres (do tego botki na gołe stopy i czapka na głowie - pełna hipsteria), ale wytoczenie pełnego arsenału z seksi-sukienką, podkreśloną talią, mega obcasem i smoky-eye też wchodzi w grę. Bo czemu nie? Bo przecież mogę. Ale kobietą czuję się dokładnie tak samo w tych wszystkich wersjach i przebraniach. Bo kobieca jestem wewnątrz - w mojej głowie. I nie, nie chodzi o to, że mam duże cycki, które dodają mi kobiecości bez względu na to, czym je przykryję. Cycki nie mają tu nic do rzeczy - trzeciorzędne cechy płciowe też nie czynią z nas kobiet, spytajcie Amazonek.

Być kobiecą, elegancką i nieskazitelną w każdym detalu i od rana do zmroku, to wizja kobiecości, przeciwko której zbuntowały się już nasze antenatki. Wiecie te kobiety, które w latach 50. w pełnym makijażu i na szpilkach wyciągały z piekarnika ciasto (próbowałam tej sztuki ze szpilkami i piekarnikiem ostatnio - skutki były opłakane, nie polecam) a dekadę później paliły staniki i mówiły o patriarchalnej opresji.

Chrzanić ideologię, ale czy nigdy nie usłyszałyście od swojego faceta, że najpiękniejsze jesteście rano? Wymemłane, bez makijażu, w domowych ciuchach? Założę się, że tak. I wcale nie chodzi o to, by nie dbać o siebie, chodzić cały dzień w szlafroku i z kołtunem na głowie. Ale z jakiegoś powodu najbardziej pociągająca (w domyśle: kobieca) jesteś wtedy, kiedy opuścisz mentalną gardę. Choć to oczywiście też ma swoje konsekwencje - ale o tym, innym razem.

P.S. Za uwagi, że paskudnie wyglądam i na pewno jestem chora na raka z góry serdecznie dziękuję.

Więcej o:
Copyright © Agora SA