Takie buty, czyli dlaczego zawsze mam bałagan w przedpokoju (to wina dzieci)

Jestem fetyszystyczną buciarą. Mam dziesiątki par: szpilek i balerinek, sandałów i kozaków, wygodnych sportowych i tych wymagających akrobatycznych umiejętności, aby choć krok w nich zrobić. Powinnam więc być przeszczęśliwa, że mam jeszcze dwie córeczki, a każda z nich po dwie nóżki, na które można założyć śliczne buciki. Ale kupowanie butów dla dzieci to wyższa szkoła jazdy!

Po pierwsze ceny. Buty dla dzieci są koszmarnie drogie. Zwłaszcza jeśli dziecko jest małe i stópka szybko mu rośnie (czytaj: bucik będzie zdatny do użytku góra przez jeden sezon) a nam zależy żeby się prawidłowo rozwijała. Więc szukamy butów "lepszych", ortopedycznie poprawnych, wykonanych z dobrej jakości materiału. A te kosztują fortunę, niestety.

Po drugie rozmiary. Każda firma ma własną rozmiarówkę: moja starsza córka nosi jednocześnie buty w trzech różnych rozmiarach - każdy od innego producenta. To dosyć poważnie utrudnia robienie zakupów zaocznych ("zastópnych" chyba) - a przecież nie zawsze mamy dziecko i jego stópki przy sobie, żeby móc przymierzyć butki.

Po trzecie czas. Bo kto go ma w nadmiarze? Pójście z dzieckiem na zakupy to czas, którego nikt nam nie odda - tego ganiania między półkami, marudzenia, okazjonalnych ataków histerii (wersja młodsza) albo złego humoru i obrazy na cały świat (wersja starsza). A kupowanie w sieci jest obarczone ryzykiem nie trafienia w rozmiar.

Trzeba więc kombinować i lawirować - tu wypatrzyć okazję, tam wybrać się do outletu, zaryzykować zakup na allegro. Za każdym razem żegnając się z wciąż sporym kawałkiem gotówki. Co jest bardzo nieprzyjemne - zwłaszcza gdy każdej z córek trzeba kupić przynajmniej po dwie pary butów na sezon (ok, jedną parą mogą być zawsze nieśmiertelne kalosze. Tanie i praktyczne). A jeszcze: "mamusiu chciałabym takie balerinki złote i różowe i z cekinami". I kapcie do przedszkola co chwila, bo się zdzierają.

Oczywiście są zawsze opcje takie jak tanie sieciówki (ostatnio kupiłam całkiem spoko adidaski dla młodszej - za trzy dychy), używańce (czuję opór) czy dary od koleżanek, których dzieci wyrosły z obuwka (korzystam jeśli tylko się da).

Jednak temat dzieciowego buta powraca wciąż jak zmora: co sezon razy dwa. I miej potem porządek w przedpokoju. Nie da się. A jeszcze nie kupiłam sandałków...

Butologia stosowana

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.