Chciałabym ach damą być - kilka słów o przebieraniu dzieci

Moje córki, nawet jeśli przebiorę je za małe damy, włożę złote trzewiczki i przepaszę kokardą, to i tak po pół chwili są umorusane, rozczochrane, bez butów i zupełnie nie przypominają ułożonych panienek z dobrego domu. Za to wyglądają na szczęśliwe. Więc chyba nie będę ich przebierać w czyste, co?

Czasem trochę mi wstyd, bo moje dzieci nie świadczą najlepiej o moich umiejętnościach organizacyjnych, dbałości o czystość, o guście nie wspominając. Każdy łach z innej bajki, poplamione, uszargane, młodsza donasza po starszej, więc wiecznie w za dużych (albo w za kusych, jak nie mam czasu zdjąć kolejnej paczki ubrań z górnej półki w szafie) kieckach, czy bluzkach. Dołóżmy do tego element stylizacji "żeby tylko nie zmarzły" i efekt jest ten, powiedzmy, że taki trochę boho. W wolnym tłumaczeniu: na kloszarda.

Stylówa na kloszarda

W dodatku wszystkie trzy lubimy kolory. Starsza wyłącznie róże i fiolety, młodsza jeszcze wszystkie, a ja to najchętniej ubierałabym się (i je) w tęczę. Skutek tego kolorystycznego rozpasania jest taki, że dziewczynki widać z daleka, tak? To się bardzo przydaje na zatłoczonych placach zabaw. Różowa czapeczka, czerwona kurteczka i majtaski w paski - wiadomo, że to moje i łatwo zlokalizować w ciżbie dzieci. Zwłaszcza jeśli ciżba składa się z elegancko ubranych (do piaskownicy?!) małych dam i paniczów.

Z podziwem i zazdrością spoglądam na te ożywione egzemplarze z modowych katalogów. Minimalistycznie albo konstruktywistycznie, może być w stylu francuskim, a tam widzę małego brytyjskiego lorda. Skarpetki pasują do czapeczki, kolorystyka stonowana, wszystkie plisy odprasowane, a ubrania z najnowszych kolekcji. Moje dzieci wyglądają na ich tle jak przebrane za cudaki, choć na dnie serca chowam nadzieję, że jednak jest na odwrót: moje dzieci są ubrane i nie służą za manekiny dla moich niewyżytych ambicji "jestę stylistko".

Nie umiałabym odebrać moim dzieciom tych wszystkich kolorów od sasa do lasa. Tej całej pstrokacizny wesołej.

Na koniec anegdotka. Wpadłam ostatnio po sąsiedzku do eleganckiego sklepiku z prześliczną odzieżą dla dzieci ( mousehouse - pozdrawiam!). Na półkach i wieszakach krawieckie i obuwnicze poezje, które podziwiam bezgranicznie, ale wyłącznie w teorii niestety, bo jakoś nie widzę dla nich zastosowania na moich dzieciach. Po pierwsze przy takich cenach byłoby mi zwyczajnie szkoda tych rzeczy - przecież wiadomo, że potworen zaraz się wybrudzą, podrą i w ogóle. A po drugie jednak nie umiałabym odebrać moim dzieciom tych wszystkich kolorów od sasa do lasa. Tej całej pstrokacizny wesołej.

I teraz właściwa anegdotka: wchodzę z moimi rozbrykanymi dziewczynkami do tego sklepu, właścicielka wita się ze mną uprzejmie, patrzy na moje dzieci i mówi powściągając odrazę: "ach, jakie kolorowe". A ja już wiem: jesteśmy nie na miejscu. Nur für Damen. A my wiadomo: nie damy. Nikomu.

A teraz przepraszam, bo muszę umyć dziecko nr dwa, gdyż jadło czekoladę. Całą sobą jadło, znaczy się ze smakiem.

Żyj kolorowo!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.